Diuna - zjawiskowy film, który po prostu trzeba obejrzeć w kinie

Diuna - zjawiskowy film, który po prostu trzeba obejrzeć w kinie

Roger Żochowski | 01.11.2021, 21:30

Są filmy i FILMY. Na te drugie często czekamy latami, celebrując każdy news, trailer i zajawkę. Dla jednych będą to nowe "Gwiezdne wojny", dla innych finał kolejnej fazy Marvel Cinematic Universe. Dla mnie takim gwarantem niezapomnianych wrażej są ostatnio filmy Denisa Villeneuve'a. 

Dawno nie czułem się w trakcie seansu tak jak na "Diunie". Znacie ten stan, gdy obraz pochłania Was bez reszty, czujecie, że trafiliście do fascynującego świata pełnego tajemnic, a kolejne sceny budują niesamowitą atmosferę? Gdy miałem naście lat i pochłaniałem kolejne kasety VHS, kochałem to uczucie czekającej przygody w coraz to bardziej odjechanych światach. "Mad Max", "Obcy", klasyczny "Blade Runner", "Indiana Jones", "Jurassic Park - choć każdy z tych filmów gatunkowo się od siebie różnił, to dostarczał podobnych emocji. A im starszy byłem tym mniej produkcji potrafiło działać na mnie jak magnes, wywołać ciary na plecach. 

Dalsza część tekstu pod wideo

W czasach pandemii brakowało mi filmów, dzięki którym mógłbym poczuć magię dużego ekranu i fascynację towarzyszącą odkrywaniu bohaterów i świata przedstawionych w filmie. "Tenet" nie dowiózł, "Czarna Wdowa" to typowy, już nieco wymęczony Marvel, a Bond to chyba najsłabsza odsłona przygód słynnego agenta z Danielem Craigiem. Gdy się zastanowić, ostatnim razem podobne jak przy seansie "Diuny" odczucia wywołał u mnie "Blade Runner 2049". I dlatego czytając w sieci komentarze pokroju - "nudna ta Diuna jak ostatni Blade Runner" - było to dla mnie wręcz rekomendacją. 

O takiego Denisa nic nie robiłem 

Diuna - zjawiskowy film, który po prostu trzeba obejrzeć w kinie

Filmy Villeneuve'a, który odpowiada za nową "Diunę", są dość charakterystyczne i po prostu nie trafiają w gust każdego kinomana. Bo gdyby trafiały mielibyśmy kolejny popcornowy blockbuster. A "Diuna" to jednak coś więcej, choć nie chciałbym tu nadużywać słowa "ambitny film", bo w gruncie rzeczy nowa ekranizacja powieści Franka Herberta nie przekracza granicy w drugą stronę. Reżyser daje przede wszystkim gwarancję na dojrzałe motywy scenariuszowe, długie, zjawiskowe ujęcia i niesamowicie działającą na wyobraźnię ekspozycję świata. A że dobrze czuje się w klimatach science-fiction pokazał już w bardzo udanym "Arrival".

Diuna to również tytuł, który najlepiej smakuje w IMAX-ie, co zresztą potwierdzają wyniki z amerykańskich kin, gdzie ten format cieszy się ogromną popularnością. Dopracowana scenografia, niesamowite kadry skąpanej w piasku pustyni, projekty broni, tarcz czy statków kosmicznych - to wszystko zachwyca na ekranie, a dodatkowo robotę robi też rewelacyjna oprawa dźwiękowa. W kwestii realizacji to prawdziwa perełka, tytuł dopieszczony i zachwycający swoim rozmachem. Gdy połączymy wszystkie kroki dostajemy obraz produkcji, na seansie którego niejeden widz dostanie gęsiej skórki. A przynajmniej ja dostałem.

Na melanżu

Diuna - zjawiskowy film, który po prostu trzeba obejrzeć w kinie

Oczywiście to nie jest tak, że mam klapki na oczach i widzę w "Diunie" kino perfekcyjne, bo w gruncie rzeczy nie jestem jakimś wielkim fanem Franka Herberta, autora książek. Ba, podobała mi się "Diuna" Lyncha, która w swoich czasach równiez zachwyciła mnie pustynnym klimatem, choć sam reżyser nie był z niej zadowolony i nie raz podkreślał to w wywiadach.

W "Diunie" Villeneuve'a zupełnie nie przypadła mi do gustu choćby choreografia walk, które zrealizowane zostały dość sztampowo, bez polotu i dynamiki. Dla wielbicieli pojedynków na miecze świetlne i wielu kultowych scen rodem z uniwersum "Gwiezdnych wojen", bedzie to chyba największy zawód. Część fanów książkowego pierwowzoru narzeka też, jak to fani, na spłycenie świata. Bo w powieściach zarówno religia, polityczne intrygi i tło jak i takie tematy jak narkotyczne właściwości "przyprawy", miały większy udział w kreowaniu tego niesamowicie mistycznego świata. Owszem, pewne uproszczenia da się zauważyć, a i z częstotliwością wizji nawiedzających Paula również nieco przesadzono. ale nigdy nie byłem fanem adaptacji 1 do 1. One zazwyczaj albo nie wychodzą, albo wychodzą bardzo źle, więc jestem za tym, by utalentowanym reżyserom dać przestrzeń dla własnej interpretacji. 

Villeneuve wybrał takie wątki, aby opowiedzieć zrozumiałą, w miarę spójną historię, która jest tak naprawdę dwuipółgodzinnym prologiem do nadchodzących wydarzeń. I nie jest to bynajmniej zarzut. Jasne, część bohaterów mogłaby dostać trochę więcej czasu, aby lepiej nakreślić swoje motywacje, może zbyt mocno w filmie dzieli się strony konfliktu na dobrych i złych, ale to jednocześnie widowisko na ogromną skalę, które wypełniono wątkami czekającymi na rozwinięcie w sequelu. Villeneuve, w przeciwieństwie do Lyncha, dostał możliwość rozłożenia historii na przynajmniej dwa filmy, zrobił to z głową i zupełnie nie rozumiem zarzutów, że produkcja jest dla widza niezrozumiała, że za dużo jest skomplikowanej terminologii. 

Trylogia Diuny

Moja partnerka, którą na film zabrałem wręcz siłą, bo po prostu nie przepada za obrazami science-fiction i nie znała zupełnie uniwersum "Diuny", była po seansie zachwycona. Poza jednym faktem - "czemu film urwał się w połowie". I tu chyba warto iść na seans ze świadomością, że nie jest to obraz kompletny i przedstawione wątki zostaną rozwinięte dopiero w kontynuacji. A czy ta na pewno powstanie? 

Wytwórnia już potwierdziła, że Villeneuve dostał zielone światło i bardzo mnie to cieszy, choć na sequel przygód Paula pokazujący co działo się w pierwszej powieści Herberta przyjdzie nam poczekać dwa lata. Reżyser w jednym z wywiadów wspomniał, że chciałby zamknąć "Diunę" w trylogię, gdzie ostatnia część obejmowałaby wydarzenia z drugiej książki, zatytułowanej "Mesjasz Diuny". To wciąż tylko dwie powieści z sześciu, więc teoretycznie można by zrobić z Diuny całą serię. "Gwiezdne wojny dla dorosłych", jak zwykło się mówić o tej historii, miałyby ogromny potencjał na kolejne odsłony, nawet wykraczające poza trylogię, ale "hajs musi się zgadzać". A czy się zgadza?

"Diuna" miała bardzo dobre otwarcie, ale w drugi weekend zaliczyła już w USA spore spadki. Po części odpowiedzialna jest tutaj hybrydowa dystrybucja, bo film trafił zarówno do kina jak i HBO GO. Co zresztą nie podobało się reżyserowi, który nie raz podkreślał, że "Diuna' to film stworzony do oglądania w kinie, na dużym ekranie. Produkcja kosztowała około 160 milionów dolarów, nie wliczając w to kosztów marketingu, obecnie zaś film zarobił już blisko 300 milionów, Jest więc duże prawdopodobieństwo, że tytuł na siebie zarobi, a na pewno swoje zarobi również na HBO Max. Taki Mortal Kombat, który w kinach zgarnął zaledwie 80 milionów, cieszył się ogromną popularnością na platformie streamingowej giganta i dostanie kolejne kontynuacje i spin-offy. Widać więc, że dla HBO ważne są już nie tylko wyniki kinowe, co zresztą w obecnej sytuacji na rynku jest zrozumiałe. 

Ja wiem jedno - "na "Diunę", podobnie jak na ostatniego "Blade Runnera", pójdę do kina przynajmniej jeszcze jeden raz ciesząc się dwuipółgodzinnym widowiskiem. I Wam polecam to samo.  

Roger Żochowski Strona autora
Przygodę z grami zaczynał w osiedlowym salonie, bijąc rekordy w Moon Patrol, ale miłością do konsol zaraziły go Rambo, Ruskie jajka, Pegasus, MegaDrive i PlayStation. O grach pisze od 2003 roku, o filmach i serialach od 2010. Redaktor naczelny PPE.pl i PSX Extreme. Prywatnie tata dwójki szkrabów, miłośnik górskich wspinaczek, powieści Murakamiego, filmów Denisa Villeneuve'a, piłki nożnej, azjatyckiej kinematografii, jRPG, wyścigów i horrorów. Final Fantasy VII to jego gra życia, a Blade Runner - film wszechczasów. 
cropper