Poroże (2021) – recenzja filmu [Disney]. Chodź, opowiem Ci bajeczkę

Poroże (2021) – recenzja filmu [Disney]. Chodź, opowiem Ci bajeczkę

Piotrek Kamiński | 22.10.2021, 21:00

Samotny, cichy chłopiec przykuwa uwagę nauczycielki, która podejrzewa, że może on być ofiarą przemocy domowej. Nie ma pojęcia, jak olbrzymim niedopowiedzeniem jest to założenie.

Ja wiem, że Disney jest tu tylko dystrybutorem, ale to i tak zabawne, że dostajemy od nich horror. I to z tych raczej nie bojących się pokazać przemocy i gore. Obraz powstał na podstawie opowiadania "The quiet boy" autorstwa Nicka Antosci, który pomagał również przy pisaniu scenariusza filmu. Krótka i raczej prosta historia została odpowiednio rozbudowana, aby można było zrobić z niej pełen metraż, co z jednej strony pozwoliło uwypuklić (albo zmienić) część postaci i sprawić, że całość jest bardziej widowiskowa, z drugiej zaś zakończenie zostało przez to ugrzecznione i stało się bardziej standardowe, "hollywoodzkie". Ale po kolei!

Dalsza część tekstu pod wideo

Poroże (2021) – recenzja filmu [Disney]. Chodź, opowiem Ci bajeczkę

Poroże (2021) – recenzja filmu [Disney]. Senny Oregon

Rzecz dzieje się w ponurym, osłoniętym mgłą, lecz jednocześnie niezaprzeczalnie pięknym, leśnym Oregonie. Julia Meadows (Keri Russell) wróciła niedawno do miasta, aby pomóc bratu (Jesse Plemons) po śmierci ojca. Przyjęła posadę nauczycielki w lokalnej szkole podstawowej, lecz ciężko jej dotrzeć do młodzieży. Najtrudniejszym uczniem jest Lucas Weaver (Jeremy T. Thomas). Wyraźnie zaniedbany, małomówny, pozbawiony przyjaciół. Podczas lekcji o bajkach i mitach daje się namówić na przeczytanie napisanej przez siebie historii. Jej bohaterami są trzy wilki, które w bardzo wyraźny sposób nawiązują do jego ojca, młodszego brata i niego samego. Julię dziwi jednak wydźwięk historii. Postanawia więc spróbować pomóc młodzieńcowi. Tylko, czy Weaverom w ogóle da się pomóc?

Fabuła "Poroża" czerpie wzorce z wielu różnych miejsc. Głównym motywem straszącym jest stara, indiańska legenda, którą gracze mogą kojarzyć z gier, których tytułów nie podam, gdyby ktoś nie chciał wiedzieć przed czasem, nawet jeśli odpowiedź jest dość oczywista. Trzeba przyznać, że bestia potrafi zrobić wrażenie, czemu nie powinniśmy się dziwić, biorąc pod uwagę, że producentem filmu jest sam Guillermo del Toro. Lecz ostatecznie najstraszniejsza w "Porożu" jest ta warstwa, dla której potwory są metaforą. Przemoc domowa, z którą każdy może się spotkać, a której często nawet z zewnątrz nie widać. W filmie Scotta Coopera zarówno rodzina Weaverów, jak i próbujący im pomóc Meadowsowie zdążyli się z nią zetknąć. Każdy radzi sobie z nią na swój sposób, lecz nie jest to równa walka.

Poroże (2021) – recenzja filmu [Disney]. Bardzo niespieszna narracja

Historia horroru zawsze wiąże się z obecnymi w danym okresie nastrojami społecznymi. Filmów powstaje sporo i są relatywnie różnorodne, lecz da się zwykle wyodrębnić motywy, które szczególnie interesowały twórców. Po wojnie trzęśliśmy portkami na myśl o skutkach wojny nuklearnej, co obrazowały wielkie robale i inne mutanty w filmach z tamtych lat. Później były duchy, ludzie w maskach, a w ostatniej dekadzie, albo i ciut dłużej, mam wrażenie, że znaczna część horrorów traktuje o zagrożeniu z wewnątrz, bo to my sami potrafimy być często największymi potworami. Tak było choćby w "Babadook", ostatnio we "Wcieleniu" i tak jest i teraz. Ale, czy faktycznie mam choć cień racji, powie nam dopiero czas. Tak, czy inaczej, "Poroże" to w dużej mierze właśnie opowieść o przemocy domowej i walce z nią. Twórcy filmu nie są przesadnie subtelni przy serwowaniu swoich metafor, tłumaczenie wszystkiego widzowi potrafi być czasami wręcz męczące, ale ostatecznie udaje im się skleić wcale niezłą opowiastkę.

Przynajmniej na ten temat, ponieważ w filmie znajdziemy również motywy nadużywania natury, pogłębiającego się problemu narkomanii i paru innych, z którymi scenarzyści nie potrafili zrobić niczego ciekawego. Pojawiły się w filmie jedynie po to, aby usprawiedliwić pojawienie się potwora, po czym nigdy już do nich nie wracamy. Jak walka głównej bohaterki z nałogiem alkoholowym, co objawia się tym, że dwa razy spojrzała intensywnie na butelkę będąc w sklepie. I tyle. Nigdy nie wracamy do tego tematu, nie prowadzi on do niczego, nie wpływa w żaden sposób na opowiadaną historię.

"Poroże" miało zadatki na przyszłego klasyka, film, do którego będzie się chciało wracać. Niespieszna, długo trzymająca widzów w niepewności narracja, połączona z szarymi, sennymi krajobrazami, wiecznie spowitego mgłą Oregonu pobudzają zainteresowanie, a porządna obsada (Jesse Plemons jest trochę straszny nawet kiedy gra tych dobrych), z porządną rolą dziecięcą tylko potęgują doznania. Szkoda więc, że ostatecznie część wątków okazała się prowadzić absolutnie donikąd, a samo zakończenie jest raczej sztampowe – może z wyjątkiem jednego, szybkiego elementu, którego na szczęście nie pokazano na ekranie, ale już sama sugestia mrozi krew w żyłach. Nie zrozum mnie źle, "Poroże" to wciąż całkiem porządne kino grozy, ale gdzieś w tej historii kryje się kino naprawdę wysokich lotów. Szkoda, że twórcom nie udało się do niego dokopać.

PS Film wejdzie do polskich kin 29 października.

Atuty

  • Szare, a mimo to piękne zdjęcia;
  • Dobrze zagrany;
  • Mało subtelne, ale jednak obecne drugie dno;
  • Potwór i gore robią wrażenie.

Wady

  • Miejscami trochę się ciągnie;
  • Kilka nierozwiniętych, lub prowadzących donikąd wątków;
  • Szybkie, byle jakie zakończenie.

"Poroże" to kolejny horror, który z braku laku można obejrzeć i na następny dzień o nim zapomnieć. Szkoda, bo potencjał był.

6,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper