Perełki z Szaraka: Level 06

Perełki z Szaraka: Level 06

Roger Żochowski | 13.05.2012, 01:50

Czasami na ryku pojawiają się tytuły, które nie wzbudzają większego entuzjazmu wśród mainstreamu, nam samym sprawiając ogromną radość. Jedną z takich gier chciałbym Wam dzisiaj przypomnieć, przy okazji powrotu na nasze łamy działu "Perełki z Szaraka".

Wiem, że młodszym stażem graczom ciężko będzie w to uwierzyć, ale pod koniec lat 90-tych Activision nie bało się wziąć pod swoje skrzydła mało znanych deweloperów i jeszcze mniej znanych produkcji. Jedną z nich było Guardian's Crusade, gra, dla której zapomniałem o bożym świecie rezygnując chwilowo z masterowania postaci w Final Fantasy VIII. Co takiego ciekawego było w tym tytule?

Dalsza część tekstu pod wideo

 

 

Guardian's Crusade
 

Wydawca: Activision
Producent:
Tamsoft
Data Premiery: 1999

 

Gracz wcielał się w skórę gostka o imieniu Knight (tak wiem, straszny suchar), któremu podczas jednej z wędrówek spadło z niebios... różowe "niewiadomoco". Zwierzak na pierwszy rzut oka przypominał krzyżówkę Pikachu z domową świnią, ale jak się szybko okazało był "czymś" więcej niż tylko zwykłym stworek spadającym z nieba (sic!). Równie niespodziewanie bowiem pojawiła się tajemnicza postać, która zleciła naszemu dzielnemu rycerzowi doprowadzenie Baby (tak zwał się stwór) do Wieży Bogów (nazwę Baby szybko zmieniłem na Pipkosz - nie pytajcie dlaczego). Tak oto zaczynała się jedna z najpiękniejszych przygód na Szaraku. A przynajmniej ja ją tak wspominam.
 

Gra mimo bajkowego klimatu (w naszej drużynie znalazła się nawet wróżka przypominająca Dzwoneczka z Piotrusia Pana) potrafiła sprawić, że niejedna łezka spłynęła mimowolnie po policzku. A to dlatego, że bardzo szybko zżywaliśmy się z naszym podopiecznym (odzywał się instynkt opiekuńczy niczym do Yordy z ICO). Same walki odbywały się w sposób turowy, ale ciekawym rozwiązaniem było to, że podobnie jak w Final Fantasy XIII widzieliśmy naszych przeciwników  (w formie pełzających po planszach kijanek) i w razie potrzeby mogliśmy spróbować ich ominąć. W trakcie starć kierowaliśmy tylko i wyłącznie rycerzem, ale mogliśmy także zlecać ataki Pipkoszowi (no dobra Baby), który wraz z postępami w grze zwiększał swoje możliwości bitewne i z bezbronnego z poczatku stworzenia, przeistaczał się w prawdziwą maszynę do zabijania (bestiariusz napotkanych stworów był naprawdę solidny, a nasz stworek mógł od ich uczyć się nowych ataków). Nie sposób również nie wspomnieć o blisko 70 zabawkach (zarówno defensywnych jak i ofensywnych) stworzonych przez niejakiego Zeppetto, które mogliśmy przywołać do walki niczym summony (wpierw trzeba było je odnaleźć).
 

Wszystko to okraszone w pełni trójwymiarowym środowiskiem (swoboda w obracaniu kamerą), sporej wielkości światem (jaskinie, lasy, dungeony, miasta wypełnione NPC-ami) i wstawkami FMV napędzającymi fabułę. Dziś ciężko będzie Was do tego przekonać, ale ta na pozór skromna gra potrafiła chwycić za sercę i z miejsca stała się jednym z moich ulubionych RPG-ów na Szaraka.
 

Opening:

 

Gameplay

Roger Żochowski Strona autora
Przygodę z grami zaczynał w osiedlowym salonie, bijąc rekordy w Moon Patrol, ale miłością do konsol zaraziły go Rambo, Ruskie jajka, Pegasus, MegaDrive i PlayStation. O grach pisze od 2003 roku, o filmach i serialach od 2010. Redaktor naczelny PPE.pl i PSX Extreme. Prywatnie tata dwójki szkrabów, miłośnik górskich wspinaczek, powieści Murakamiego, filmów Denisa Villeneuve'a, piłki nożnej, azjatyckiej kinematografii, jRPG, wyścigów i horrorów. Final Fantasy VII to jego gra życia, a Blade Runner - film wszechczasów. 
cropper