Oto kultowe serie wyścigowe, których powrotu od lat pragną fani

Oto kultowe serie wyścigowe, których powrotu od lat pragną fani

Roger Żochowski | 15.07.2021, 21:00

Fanem wyścigów jestem od czasu Pole Position na Atari i Lotusa na Amigę. O ile powrót tych dwóch tytułów jest już mało prawdopodobny, to od czasów, gdy na rynku pojawiło się pierwsze PlayStation mieliśmy przynamniej kilka znakomitych serii, których powrotu od lat domagają się fani. W tym również niżej podpisany.

Jako że na ostatnich generacjach konsol zaliczałem praktycznie każdą produkcję z gatunku wyścigowego, nawet te mniej uznane, mógłbym Wam przybliżyć takie tytuły jak C3 Racing, Tank Racer, Juiced, Shox, Jet Moto, Blur, Rollcage, Auto Modelista od Capcomu, Enthusia Professional Racing stworzone przez Konami czy Driving Emotion Type-S z obozu SquareSoftu. Był bowiem czas, że praktycznie każda duża firma chciała mieć w swoim portfolio grę wyścigową. A żadna szanująca się konsola nie mogła wystartować bez dobrej gry wyścigowej.

Dalsza część tekstu pod wideo

W artykule skupiłem się jednak przede wszystkim na seriach, nie pojedynczych tytułach. Dlatego na liście nie znalazło się miejsce choćby dla Split/Second, całkiem udanej "podróbki" Burnouta, genialnego Motorhead z PSX-a czy Driveclube'a z PS4, którego porzucenie uważam za ogromny błąd Sony, bo były to jedne z najlepszych wyścigów na minionej generacji konsol.  

Ridge Racer

Jedna z gier mojego życia. Serię uwielbiam do dziś i często odpalam starsze odsłony. Pierwszy Ridge Racer był wizytówką PlayStation i trójwymiarowej oprawy. W demo zagrywałem się jak osioł, a kolejne odsłony to prawdziwa uczta dla fanów arcade’owych wyścigów na czele z Ridge Racer Type 4, które to uważam za najlepszą odsłonę serii. Że gra nie miała licencji na prawdziwe fury? To nie miało znaczenia, bo zarówno fikcyjne marki jak i wirtualne modelki napędzały marketing. Kiedyś chodził nawet żart, że żadna nowa konsola Sony nie może obyć się bez Ridge Racera na premierę. Potem seria stała się multiplatformowa, a ja dalej wyciskałem z niej ósme soki.

Nawet z odsłon na 3DS-a i PSP, bo były to idealne tytuły pod handhelda. Seria upadła, gdy chciała wprowadzić do zabawy dość znaczące zmiany. Ridge Racer Unbounded tworzone nie przez Japończyków, a Bugbear Entertainment, okazało się moim skromnym zdaniem niewypałem, a wersja free-to-play pod tytułem Ridge Racer Driftopia szybko się zawinęła nie wychodząc nawet z fazy beta. Smartfonowe edycje w kolejnych latach to już tylko cień tytułu, którym tak się fascynowaliśmy za młodu. Czy Namco Bandai kiedyś powróci do marki? Mam taką nadzieję.

Burnout

Gdy Electronic Arts przejmowało twórców Burnouta, brytyjskie Criterion Games, miałem nadzieję, że seria będzie rozwijana. Wszak nie było na rynku lepszego tytułu, który tak sugestywnie pokazywałby samochodowe dzwony. Burnout doskonale sprawdzał się zarówno w odsłonach na zamkniętych trasach, jak i w sandboksowym stylu w edycji Paradise, w której z ogromną przyjemnością wbiłem platynę.

Od 2008 roku jedyną oznaką życia były jednak jakieś komórkowe porty oraz wydany niedawno remaster. Samo Criterion zaś zostało zaprzęgnięte do prac nad nowymi odsłonami Need fo Speeda (nad kolejną również już pracują), w międzyczasie pomagając przy takich tytułach jak Star Wars Battlefront czy Battlefield V. I niestety nie ma się na razie co łudzić - marka Burnout została złożona w ofierze kolejnym Need for Speedom i raczej nie prędko do nas wróci.

Midnight Club 

Znakomita seria wyścigowa tworzona przez Rockstar San Diego, której ostatnia odsłona pojawiła się w 2009 roku. Ceniłem nie tylko bardzo udany, arcade'owy model jazdy, ale również niesamowitą walkę na trasie i emocje jakie towarzyszyły pokonywaniu kolejnych plansz osadzonych w takich miastach jak Nowy Jork, Londyn, Tokio czy Paryż. A wszystko to napędzane jeszcze lepszą muzyką klubową. Nagrywałem z tej produkcji kawałki na kasetę magnetofonową i słuchałem w samochodzie. Dziś Rockstar to firma, która nie tworzy już zbyt wielu marek, a do szuflady zapomnienia poleciał nawet taki kozak jak Max Payne. Wielka szkoda. 

Need for Speed: Shift

To akurat spin-off głównej serii Need for Speeda, skupiony bardziej na symulacji, ale byłem naprawdę godzien podziwu dla Slightly Mad Studios jak dobrą grę stworzyli. I mogli tworzyć dalej, jeśli EA wykazałoby dobrą wolę, wszak Forza też dostarcza nam odsłony nastawione zarówno na arcade (Horizon) jak i symulację (Motorsport). W obu odsłonach Shifta wymasterowałem praktycznie każdą trasę doceniając udaną karierę i wymagający model jazdy.

Druga część tej podserii oferowała blisko 145 samochodów od ponad 37 producentów, a ścigać można było się na ponad 36 różnych torach. Gdy robiłem platynę w dwójce w pamięć zapadło mi chociażby masterowanie zakrętów na Nürburgringu. Gra nie sprzedała się może tak dobrze jak kolejne części klasycznej serii, ale zbierała bardzo wysokie noty w mediach. Niestety 31 maja 2021 roku EA ogłosiło, że produkcja nie będzie już nawet dostępna do zakupu w żadnych ze sklepów internetowych, na co pewnie wpływ miały kwestie licencyjne.

San Francisco Rush

Dziś już praktycznie zapomniana, szalona seria wyścigowa, która była domeną użytkowników Nintendo 64, wliczając w to charakterystyczną, nieco rozmazaną oprawę graficzną i efekt mgły w tle ukrywający ograniczenia techniczne. Wersja na PlayStation z tego co pamiętam była względem tej z N64 mocno okrojona, a znakomity sequel funkcjonał już jako gra ekskluzywna na konsolę hydraulika.

Pełne hopek i prób ominięcia ruchu ulicznego wyścigi po ulicach USA obfitowały w niesamowitą dynamikę, możliwość korzystania ze skrótów i rozwidleń, zbierania znajdziek ukrytych za ścianami czy uciekający czas ładowany w checkpointach. A jeśli zbyt mocno szorowaliśmy furą po otoczeniu auto wybuchało w tumanach dymu. Po drugiej odsłonie wyszła jeszcze całkiem udana część osadzona w przyszłości, a marka zakończyła żywot w 2005 roku, wraz z L.A. Rush wydanym na PS2, Xboksa i PSP. Nie była to już jednak tak dobra produkcja jak pierwsze odsłony. 

Sega Rally

W ten tytuł zagrywałem się nie raz na automatach. Był dla mnie synonimem nieskrępowanego arcade, a zarzucanie auta na błocie sprawiało nieopisaną wręcz frajdę. Warto tu przypomnieć, że pierwszą część projektował nie Yu Suzuki, jak niektórzy myślą, a Tetsuya Mizuguchi, gość, który dał nam potem Reza, Lumines i Child of Eden. Seria doczekała się łącznie 5 odsłon, ostatniej w 2011 roku. Jednak wraz z coraz słabszą pozycją Segi, odejściem od tworzenia konsol, marka nie miała większych szans na przeżycie. To zresztą czekało też inne serie wyścigowe „Niebieskich”. Bo przecież nie sposób tu nie wspomnieć o takich tytułach jak Daytona USA, Hang-On, F355 Challenge i Sega GT.

OutRun

Drugi z tytułów Segi, który chciałem tu wyróżnić i kolejny, który poznałem na automatach. Ferrari Testarossa Spider, kamera umieszczona blisko ziemi, wiatr we włosach zasiadając w fotelu pasażera blondynki, rozjazdy pozwalające obrać inną trasę, palmy, plaża, słońce - wakacyjny klimat pełną gębą. Grałem w różne wersje OutRuna na różnych systemach (ostatnio na Switchu) i zawsze przynosił mi on ogromną frajdę.

To jedna z tych gier, które uważane są za jeden z najważniejszych w historii w odniesieniu do gatunku wyścigów. I akurat OutRun to już dzieło legendarnego Yu Suzukiego. Tytuł nie raz pojawiał się w popkulturze, filmach i muzyce. Choćby Kavinsky, francuski artysta, nazwał swój debiutancki album właśnie OutRun składając w ten sposób hołd grze. 

MotorStorm

Motorstorm zaczął swoją historię źle, bo od mocno dyskusyjnego zwiastuna na E3 2005, który obiecywał fotorealistyczną grafikę, a był tak naprawdę sprytnie wyprodukowanym renderem. Po premierze okazało się jednak, że to naprawdę udana gra ze znakomitą fizyką i nieco denerwującym handicapem. Niemniej jednak walka w błocie różnymi typami pojazdów dawała sporą frajdę i zapoczątkowała świetną serię.

Ostatnia stacjonarna odsłona wydana została w 2011 roku. MotorStorm: Apocalypse miało jednak spore problemy z względu na gameplay, bowiem podczas wyścigów musieliśmy się mierzyć nie tylko z przeciwnikami, ale również żywiołami jak trzęsienia ziemi. Ogromna tragedia jaka nawiedziła Japonię związana właśnie z trzęsieniem ziemi i tsunami sprawiła, że tytuł w KKW nigdy nie został wydany, a na wielu rynkach jego premierę opóźniano. Po tej małej katastrofie seria powróciła jeszcze tylko raz, w wersji na PS3 i PS Vita, ale był to bardziej spin-off, w którym kontrolowaliśmy zdalnie sterowane samochodziki. 

Project Gotham Racing 

Bizarre Creations to firma, którą swego czasu bardzo szanowałem za Metropolis Street Racer z Dreamcasta, przemianowane potem na Project Gotham Racing i wydawane w formie ekskluzywnej no konsole Microsoftu. To właśnie dzięki Bizarre Creations do słownika gracza wpadła nazwa "kudosy", czyli nagroda za efektowną jazdę. Seria pozwalała nam szaleć po największych miastach na świecie takich jak Nowy Jork, Tokio, Londyn, Las Vegas czy Szanghaj.

Poślizgowy model jazdy mi osobiście przypadł bardzo do gustu i była to dla mnie przez długi czas jedna z ulubionych serii wyścigowych i zarazem wizytówka Xboksa. Czwarta odsłona to już nie tylko ponad 100 aut, ale również motocykle oraz zmienne warunki pogodowe. Niestety studio zaryzykowało, chciało stworzyć coś nowego, wydając na rynek wyścigi pod tytułem Blur, które okazały się kompletną klapą sprzedażową. W 2011 roku Activision ogłosiło, że studio zostanie zamknięte i tak zakończyła się ta piękna historia. 

Destruction Derby

Uwielbiałem ten typ gier. Wyścigi, w których dochodzi do totalnej rozpierduchy. Destruction Derby poznałem na jednym z czarnych demek na pierwszym PlayStation, gdzie był zamieszczony filmik z gameplayu. Drugą odsłonę serii miałem na oryginale i pokazywałem ją praktycznie każdemu, kto wpadł na partyjkę zobaczyć Szaraka. Zarówno wyścigi na zamkniętych trasach jak i na arenach charakteryzowała znakomita demolka, a w pamięć zapadły mi zwłaszcza słynne polygonalne "trójkąty", które sypały się na ekranie przy dzwonach.

Pierwsze dwie części stworzyło Reflections Interactive, które dało nam potem również serię Driver. Kolejne dwie odsłony to już dzieło Studio 33 i mimo iż nie były to gry tak udane jak dwójka, to mi dawały naprawdę sporo frajdy. Wszak fanem gatunku vehicular combat wszelakiej maści jestem do dziś. Choć seria umarła, to można powiedzieć, że jej tradycję kontynuują takie gry jak FlatOut czy Wreckfest, więc nie zostaliśmy całkiem "osieroceni". 

Źródło: własne
Roger Żochowski Strona autora
Przygodę z grami zaczynał w osiedlowym salonie, bijąc rekordy w Moon Patrol, ale miłością do konsol zaraziły go Rambo, Ruskie jajka, Pegasus, MegaDrive i PlayStation. O grach pisze od 2003 roku, o filmach i serialach od 2010. Redaktor naczelny PPE.pl i PSX Extreme. Prywatnie tata dwójki szkrabów, miłośnik górskich wspinaczek, powieści Murakamiego, filmów Denisa Villeneuve'a, piłki nożnej, azjatyckiej kinematografii, jRPG, wyścigów i horrorów. Final Fantasy VII to jego gra życia, a Blade Runner - film wszechczasów. 
cropper