Wolfenstein: The New Order to wręcz idealny powrót kultowej marki

Wolfenstein: The New Order to wręcz idealny powrót kultowej marki

kalwa | 30.05.2021, 16:02

Wolfenstein to kultowa już marka, mająca swoje wzloty i upadki. Z kolejnymi częściami od jakiegoś czasu było różnie. Dopiero Wolfenstein: The New Order pozwoliło jej odżyć.

Początki serii Wolfenstein sięgają 1981 roku. Pierwsza gra jaką jest Castle Wolfenstein, pojawiła się na systemach Apple II, MS-DOS, 8-bitowym Atari oraz Commodore 64. Była to jedna z pierwszych gier, w których mogliśmy się skradać. Sama gra należała do gatunku action-adventure i opowiadała o pojmanym żołnierzu, którego celem jest ucieczka z tytułowego zamku.

Dalsza część tekstu pod wideo

Po trzech latach na tych samych systemach pojawiła się kontynuacja w postaci Beyond Castle Wolfenstein. Pod wieloma względami była podobna do swojego poprzednika, choć rozgrywka została nieco zaktualizowana. Nowością była możliwość posiadania przepustek, które okazyjnie trzeba było pokazywać nazistom. Alternatywą było jeszcze przekupienie strażnika, lub liczenie się z otwartą walką. W swoim czasie gra została jednak skrytykowania za brak ulepszeń w temacie oprawy graficznej.

W 1992 roku seria doczekała się pierwszego restartu. id Software postanowiło stworzyć strzelankę pierwszoosobową, która okazała się przełomem dla gier ogólnie. To tutaj zadebiutował też wojak o polskich korzeniach. Mowa o Williamie "BJ" Blazkowiczu, którego celem było wydostanie się z nazistowskiego zamku. Gracz pokonywał kolejnych przeciwników, a same poziomy kończył korzystając z windy, lub pokonując bossa. Celem twórców było stworzenie szybkiej i dynamicznej gry, odróżniającej się od wielu ówczesnych produkcji. Ich pomysły zostały bardzo ciepłe przyjęte, a Wolfenstein 3D okrzyknięte jedną z najlepszych gier wszech czasów. W tym samym roku pojawiło się jeszcze Spear of Destiny, którego akcja rozgrywała się przed wydarzeniami znanymi z Wolfenstein 3D.

Seria powróciła dopiero po niemal dekadzie, w postaci Return to Castle Wolfenstein. Produkcją zajęło się Gray Matter Interactive, ale całego projektu doglądało id Software. Tak jak poprzednie odsłony, wciąż był to FPS. Nowością natomiast (choć nie do końca jeśli wziąć pod uwagę początki serii) była możliwość skradania się i wykonywania misji po cichu. Opowieść zaczyna się w tytułowym zamku, z którego jako Blazkowicz musimy się wydostać. Wkrótce mierzymy się z pierwszymi skutkami działań Paranormalnej Dywizji SS. Dlatego oprócz nazistowskich żołnierzy, likwidujemy również nieumarłych. Dwa lata po tej grze pojawiło się Return to Castle Wolfenstein: Enemy Territory, które jako darmowa gra wieloosobowa okazała się znacznie bardziej popularna od pierwowzoru. W komponencie multiplayer gracze bawią się do dzisiaj. W 2009 pojawiło się Wolfenstein, traktowane jako luźna kontynuacja poprzedniej gry. Znów wcielamy się w Blazkowicza, który zmierzy się nie tylko z żołnierzami, ale również nadprzyrodzonymi istotami. Gra wyprodukowana przez Raven Software nie spotkała się ze zbyt entuzjastycznym odzewem. Dzisiaj cyfrowe wydanie gry jest niedostępne do zakupu.

Nowy ład

Wolfenstein: The New Order to wręcz idealny powrót kultowej marki

Następna odsłona wydana w 2014 roku to Wolfenstein: The New Order. Produkcja Machine Games to swoisty reboot serii, który przyczynił się do jej odżycia. Obok Doom (2016) to kolejny przykład na wręcz idealnie odnowienie kultowej serii. Trzon pozostał w zasadzie niezmieniony, ale wprowadzono tutaj wiele nowości. Pierwsza z nich tyczyć się może samej postaci Blazkowicza. Twórcy postanowili w głównej mierze zainspirować się jego klasycznym przedstawieniem, ale nadać mu też sporo charakteru. Dlatego podczas opowieści mamy wiele okazji poznać jego myśli,czy wspomnienia. William zyskał więc sporo człowieczeństwa, ale jednocześnie wciąż pozostał maszyną do zabijania.

Opowieść przedstawiona w Wolfenstein: The New Order zaczyna się jeszcze podczas drugiej wojny światowej. Blazkowicz wraz ze swoim oddziałem przeprowadza atak na fortecę Trupiej Główki - najwyższego stopnia generała SS. Wkrótce jednak plany aliantów zostają pokrzyżowane, a oni sami zmuszeni są do odwrotu. W trakcie ewakuacji protagonista zostaje ciężko raniony w głowę, wskutek czego ląduje w azylu mieszczącym się w Polsce. Tam w stanie wegetacji spędza 14 lat. Po tym jak odzyskuje władze nad ciałem i umysłem, dowiaduje się, że naziści wygrali drugą wojnę światową, a na świecie panuje tytułowy nowy ład. Wkrótce dołącza do ruchu oporu, aby kontynuować swoją walkę.

Fabuła jest tym razem czymś więcej niż pretekstem do wykonywania kolejnych misji. Deweloperzy z Machine Games mieli na celu zaciekawienie graczy i żeby to osiągnąć przedstawili plejadę barwnych postaci. Wspominałem wcześniej o Blazkowiczu, ale grzechem byłoby pominąć antagonistę w postaci Trupiej Główki, który lubuje się w przeprowadzaniu okrutnych eksperymentów. Jego postać również została znacznie bardziej rozbudowana względem tego co widzieliśmy w poprzednikach. Później do czynienia mamy z Irene Engel - postać, która równie dobrze mogłaby pojawić się w Bękartach Wojny. Towarzyszy jej wymuskany i "piękny" blondyn Bubi, który zrobi wszystko dla swojej wspaniałej Engel.

Jednak nie tylko postacie są barwne i ciekawe. Tyczy się to również kolejnych wydarzeń. Sam koncept osadzenia akcji w alternatywnej wersji lat 60. zasługuje na poklask. Można co prawda narzekać, że nie jest to to samo co w poprzednikach (brak okultystycznych motywów), ale ja to kupuję. Twórcy wykazali się pomysłowością i poczuciem dobrego smaku. To zresztą wyjątkowy koncept, którego na próżno szukać gdzie indziej. Jak cała ta gra.

Maszyna do zabijania

Wolfenstein: The New Order to wręcz idealny powrót kultowej marki

Blazkowicz stał się nie tylko bardziej ludzki niż kiedykolwiek, ale też bardziej śmiercionośny. Seria Wolfenstein od zawsze stawiała na ekscytującą i szybką rozgrywkę, ale Machine Games zależało na zrobieniu czegoś więcej. Chcieli rozgrywkę uczynić jeszcze bardziej dynamiczną niż kiedykolwiek. Opiera się w zasadzie na tych samych zasadach co przed laty, ale też wprowadza kilka znaczących nowości. W swoim charakterze jest unikalnym połączeniem starego z nowym.

Nasza postać leczy się poprzez podnoszenie apteczek (lub posiłków), wzmacnia swój pancerz, skrada się i rzuca nożami, ale dodatkowo potrafi korzystać z dwóch broni tego samego rodzaju jednocześnie i choćby robić wślizgi. To pierwszy FPS od dawna, który sprawił mi tyle przyjemności samymi mechanikami. Model strzelania jest wręcz perfekcyjny, a dodatkowe możliwości tylko potęgują efekt. Rzadko kiedy w grach mamy okazję uzbroić się w 2 ciężkie strzelby bojowe i sianie spustoszenia wśród przeciwników.

Gdyby tego było mało, twórcy przygotowali różne rodzaje amunicji. Jedną z najciekawszych jest rykoszetujący śrut, który trafi przeciwników stojących za rogiem. Z kolei karabin szturmowy pozwoli nam skorzystać z rakiet. Ciekawsze jest jeszcze to, że podczas korzystania z dwóch broni, możemy mieszać rodzaje amunicji. Nie brakuje oczywiście granatów, czy broni najcięższego kalibru.

Twórcy o swojej grze lubią mówić, że to przygodowa gra akcji. Dlatego okazyjnie mamy okazję rozwiązać proste zagadki środowiskowe, czy też trafić do spokojniejszych sekwencji, gdzie porozmawiamy i pomożemy napotkanym postaciom. Może to być znalezienie zagubionego pierścionka, czy zlikwidowanie niemieckiego oficera. Przeważnie jednak walczymy.

Zabić ich wszystkich

Wolfenstein: The New Order to wręcz idealny powrót kultowej marki

Wolfenstein: The New Order nie jest idealne. Najgorzej wypada chyba oprawa graficzna, choć źle zdecydowanie nie jest. Trudno było jednak nazwać ją prawdziwie next-genowym doświadczeniem. Pewnie dlatego można w grę zagrać również na PlayStation 3 i Xbox 360. Swoje małe zarzuty mam też do udźwiękowienia. Broń nie brzmiała tak dobrze jak powinna, ale na szczęście poprawie uległo to w następnych częściach.

Na wielką pochwałę zasługuje muzyka, skomponowana przez Micka Gordona. Co prawda zasłynął dopiero 2 lata później dzięki Doom z 2016 roku, ale już tutaj jest bardzo dobrze. Dobrze oddaje brutalny charakter gry, ale też jej unikalny styl łączący w sobie futurystykę i lata 60. Poza industrialnymi, cięższymi gitarowymi kawałkami, mamy też znacznie spokojniejsze, o sentymentalnym charakterze.

Podsumowując, chciałbym żeby więcej twórców w ten sposób odświeżało kultowe gry. Nie byłoby wtedy takich potworków jak choćby Tomb Raider z 2013 roku, czy DmC: Devil May Cry, które nie uszanowały dorobku serii.

cropper