Witamy na odludziu (2021) – recenzja serialu [HBO]. Pcin Górny

Witamy na odludziu (2021) – recenzja serialu [HBO]. Pcin Górny

Piotrek Kamiński | 16.04.2021, 21:00

Skorumpowany szeryf, handlarz lewym alkoholem i tęskniący za żoną alfons siedzą przy stole i grają w pokera... I to nie jest początek żartu, a jedynie fragment jednej sceny w nowym serialu HBO prosto z Norwegii. Jest klimat.

Dawno nie widziałem już tak elegancko nakręconego serialu. Rozpisana na cały rząd postaci fabuła zawsze wie kiedy zwrócić uwagę na kogoś innego, w którym miejscu zakończyć odcinek, co pokazać, co pozostawić wyobraźni. Wystarczy dodać do tego piękne zdjęcia, klimatyczną ścieżkę dźwiękową oraz satysfakcjonujący finał sezonu i jak na dłoni widać, że dostaliśmy jedną z lepszych produkcji tego roku. Warto było przemęczyć się z cieniznami pokroju "Thunder Force" aby w nagrodę dostać "Welcome to Utmark".

Dalsza część tekstu pod wideo

Witamy na odludziu (2021) – recenzja serialu [HBO]. Świat według Bilziego

Praktycznie cała fabuła pierwszego sezonu serialu - bo nie ma wątpliwości, że na jednym się nie skończy - kręci się wokół niejakiego Bilziego, czystej krwi Lapończyka, który raz, że jest bardzo dumny ze swoich korzeni, a dwa, że żyje bardzo blisko natury... Chyba, że akurat kupuje od znienawidzonych przez siebie ludzi innych kultur lewą wódkę z przemytu. Wtedy natura schodzi na chwilę na dalszy plan. Akcja serialu rozpoczyna się, kiedy Hooragalles, niewyżyty rottweiler Bilziego zagryza kolejną owcę Finna, miejscowego pasterza. Cichy, ostro nadużywający alkoholu owczarz próbuje wyprosić aby Bilzi lepiej pilnował swojego psa, lecz ten nie chce nawet o tym słyszeć - natury nie da się powstrzymać. Jakby tej złośliwości było mało, jednym z hobby Bilziego - poza strzelaniem do zwierząt i graniem w pokera - jest doprawianie Finnowi rogów, kiedy żona tego drugiego przyjeżdża do niego sprzątać.

Witamy na odludziu (2021) – recenzja serialu [HBO]. Pcin Górny

W drugiej części małej, norweskiej miejscowości, w której rozgrywa się akcja serialu nowa nauczycielka właśnie wprowadza się do domu, który wynajęła od miejscowego grabarza. Oczywiście żadna przeprowadzka nie byłaby kompletna bez całego szeregu różnej maści kłopotów, więc firma transportowa zgubiła gdzieś wszystkie jej rzeczy, a "w pełni wyposażone" mieszkanie to właściwie puste ściany i względnie nieźle umeblowana kuchnia. Na szczęście pan grabarz zgodził się dorzucić od siebie jeszcze trzy krzesła, które dowozi swojej lokatorce w (obecnie zajętym) karawanie. Dobry początek.

Jeszcze gdzie indziej miejscowy alfons, któremu niedawno zmarła żona, kupuje dwie nowe dziewczyny. Świeże, gibkie, prosto z Albanii. Ich relacja jest więcej niż dziwna, a szczyt zalicza, kiedy nowy szef dziewczyn, Stein, daje im do założenia stare ubrania i biżuterię swojej żony - bo nikt tutaj nie zechce skorzystać z usług zbyt wyuzdanych prostytutek - po czym doznaje lekkiego załamania i natychmiast każe im je z siebie zdjąć.

Wszyscy oni (poza Finnem, którego wieczory zajmuje osuszanie kolejnych butelek wódki) spotykają się regularnie na pokera w domu pogrzebowym grabarza, gdzie towarzyszy im również niemożliwie wręcz skorumpowany szeryf. Jego uzależnienie od hazardu zaczyna wymykać się spod kontroli, kiedy aby móc grać dalej sprzedaje swoją i żony obrączkę, a następnie ich telewizor. Na szczęście żona ma demencję, więc całkiem łatwo wmówić jej, że obrączkę zgubiła już dawno temu, a telewizora w domu nigdy nie było.

Już po tych kilku akapitach wstępu widać, że życie na odludziu nie należy do najbardziej normalnych, a to przecież nawet nie wszyscy bohaterowie tego dramatu/komedii (w zależności od wrażliwości, niepotrzebne skreślić). Jest jeszcze wspomniana pobieżnie żona Finna, Siri, ich rezolutna córka Marin, zakochany w niej chłopiec z klasy, skrywający swoje prawdziwe ja brat przyrodni Bilziego, lubiący lateks i strzelanie batem po dupie kierowca autobusu, nienawidząca świata pani pastor i zakochany w niej kościelny, opętana właścicielka sklepu i kilka mniej istotnych, acz równie unikalnych, wielowymiarowych postaci. Wszystkich ich łączy postać Bilziego, którego spokojnie można nazwać nieoficjalnym przywódcą miasteczka, do którego respekt czuje nawet szeryf.

Witamy na odludziu (2021) – recenzja serialu [HBO]. Jak tu pięknie

Motywem przewodnim pierwszego sezonu jest narastający konflikt między Bilzim, a Finnem, wokół którego dzieje się przy okazji cała masa mniejszych rzeczy. Dawno już nie było mi dane oglądać tak sprawnie napisanego serialu, w którym każdy odcinek kończy się tam, gdzie powinien, a finał sezonu w satysfakcjonujący sposób domyka niemalże wszystkie napoczęte wątki, zostawiając jednocześnie miejsce na kontynuację. A więc da się nie urwać historii w połowie bez poczucia jakiejkolwiek finalności. Scenarzyści, uczcie się!

Że Norwegia jest piękna w swojej surowości wie każdy, kto choć raz tam był, ale dawno już nie widziałem tak pięknie dobranych kadrów, idealnie wyczekanych pór dnia i przemyślanej pracy kamery. W każdym jednym z ośmiu odcinków serialu Dagura Káriego (tak się to odmienia?) widzowi dane będzie zobaczyć przynajmniej kilka zapierających dech w piersiach panoram, które bez cienia wstydu można wrzucić sobie na tapetę w komputerze. Kolejnym wydarzeniom szyku nadaje również niebanalna, lekko niepokojąca ścieżka dźwiękowa, a  następujące po sobie sceny w mistrzowski sposób przeplatają  wydarzenia diabelnie smutne, wyciągnięte z najbardziej dołującego dramatu oraz suchy, miejscami wręcz boleśnie zawstydzający widza humor.

Scenarzyści " Witamy na Odludziu" wzbraniają się przed oczywistościami. Proponowane przez nich żarty zawsze pasują do sytuacji i nie zasadzają się na tanim slapsticku z brodą dłuższą niż włosy Bilziego. Kolejne wydarzenia w jasny sposób wynikają jedno z drugiego i prowadzą do logicznego końca. Może jedynie, lekko na razie tylko zarysowany ale jednak obecny, motyw nadprzyrodzony zdaje się niezbyt pasować do reszty, ale zobaczymy, co twórcy zrobią z nim w drugim sezonie. Na pierwszy i tak nie wpłynął w żaden znaczący sposób.

" Witamy na Odludziu" może okazać się być czarnym koniem tego sezonu. Mroczna komedia, połączona z przerażająco życiowym dramatem ludzi mieszkających w małej, zabitej dechami miejscowości na każdym kroku daje widzowi powody do śmiechu, strachu i przemyśleń. Kolejne odcinki przyciągają przed ekran tak eleganckim scenariuszem, jak i pięknymi wizualiami. W zasadzie jedyne do czego mogę się przyczepić, to te - na razie przynajmniej - niepotrzebne motywy nadprzyrodzone, lecz pewność siebie z jaką napisany został pierwszy sezon każe mi być spokojnym o to, co twórcy zrobią z tym wątkiem w przyszłości. Polecam serdecznie.

PS Premiera serialu już 18.04 na HBO GO.

Atuty

  • Cała plejada niebanalnych postaci;
  • Pięknie nakręcony;
  • Bardzo dobrze zagrany;
  • Świetnie napisany;
  • Satysfakcjonujący finał;
  • Zabawny w jednej chwili i depresyjny w drugiej

Wady

  • Po co te elementy nadprzyrodzone?

"Witamy na Odludziu" to jeden z lepszych seriali jakie widziałem w ostatnich latach. Przemyślana historia, interesujący bohaterowie i piękne wizualia sprawiają, że jest to produkcja, którą trzeba sprawdzić.

9,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper