Thunder Force (2021) – recenzja filmu [Netflix]. Unikać jak ognia

Thunder Force (2021) – recenzja filmu [Netflix]. Unikać jak ognia

Piotrek Kamiński | 11.04.2021, 21:00

Myślisz sobie, że Jason Bateman, Olivia Coleman i Bobby Cannavale to mieszanka, która zagwarantuje chociaż przyzwoitą zabawę. Może gdyby na tym plejada gwiazd się kończyła. Ale "Thunder Force" to również wehikuł Melissy McCarthy, a reżyseruje jej mąż. I już wiadomo, z czym mamy do czynienia.

Jest w głupich komediach coś, co wielu ludziom odpowiada. Zdają sobie sprawę z tego, że mierzą się z humorem niskich, czasami wręcz topolowych lotów, lecz kompletnie im to nie przeszkadza. Dopóki człowiek godzi się z przyjętą konwencją, nawet większość filmów Adama Sandlera potrafi wywołać uśmiech, a jeśli ogląda się w odpowiednim towarzystwie, to nawet gromkie salwy śmiechu. "Większość", ponieważ takich szrotów jak "Jack & Jill" nie uratuje żadna ilość znajomych, alkoholu, dopalaczy i dobrego jedzenia. Są pewne granice. Melissa McCarthy lubi je przekraczać. Co ciekawe, poza tym jest również bardzo dobrą aktorką z dwoma nominacjami do Oscara za pasem, więc to nie tak, że nie stać jej na zrobienie dobrego filmu. Lecz, podobnie jak w przypadku Adama, dzieje się to zazwyczaj wtedy, kiedy reżyserują ją obcy ludzie. A nie jej mąż, z którym popełniła już dzieła takie jak "Tammy", "Szefowa", czy "Superinteligencja". A dzisiejsza produkcja nie ma nawet startu do tych trzech!

Dalsza część tekstu pod wideo

Thunder Force (2021) – recenzja filmu [Netflix]. Unikać jak ognia

Thunder Force (2021) – recenzja filmu [Netflix]. Boleśnie nijaki film o superbohaterach

Emily i Lydia poznały się jeszcze w podstawówce. Tej pierwszej dokuczano ze względu na fakt bycia mądrą, a ta druga postanowiła stanąć w jej obronie. Pęd za wiedzą Emily nie bierze się znikąd. Otóż jakiś czas temu na świecie pojawili się mutanci - ludzie przypadkiem obdarzeni supermocami, którzy wykorzystują swoje zdolności do niecnych celów. W jednym z przypuszczonych przez nich ataków zginęli rodzice Emily, którzy pracowali nad formułą pozwalającą obdarować mocami zwykłych ludzi, tak aby mogli przeciwstawić się tym złym. Dziewczynka postanowiła wtedy za wszelką cenę dokończyć dzieło swoich rodziców.

Przyjaźń dziewczyn nie wytrzymała próby czasu. Obecnie Lydia pracuje na wózku widłowym w dokach, popija tanie piwo i jest... głupia. Emily natomiast właśnie otworzyła w mieście nowy budynek swojej firmy. Dziewczyny odnawiają kontakt, kiedy Lydia przychodzi zabrać swoją dawną przyjaciółkę na zjazd absolwentów ich szkoły. Przekomicznym przypadkiem niemądra przyjaciółka zatrzaskuje się w fotelu służącym do przytrzymania pacjenta, w twarz którego za moment wbije się sześć wielkich igieł. Okazuje się, że właśnie przyjęła pierwszą dawkę serum, które da jej super siłę. Kuracji nie da się przerwać, więc siłą rzeczy dziewczyny znowu zaczynają rozmawiać i ostatecznie formują drużynę do walki ze złem - Thunder Force.

Podstawowy szkielet fabuły filmu Bena Falcone nie jest może kompletną katastrofą, ale jest bardzo... podstawowy. Przypadkowo zdobyte moce, dorastanie do nich, odbudowywanie przyjaźni, wystrojony w garnitur złoczyńca o podobnych zdolnościach, poświęcenie się w imię większego dobra (większego dobra), szczęśliwe zakończenie. Widziało się to już setki razy, a scenarzysta (również Falcone) nie ma do dodania absolutnie niczego nowego. Tak więc cały ciężar filmu opiera się na żartach...

Thunder Force (2021) – recenzja filmu [Netflix]. Prehistorycznie czerstwy humor

Humor jest subiektywny - wiadomo. To, że kogoś bawi jedna rzecz, nie znaczy, że spodoba się i komuś innemu i odwrotnie. Powstało w historii parę komedii ponadczasowych i na tyle uniwersalnych, że bawią mniej więcej każdego, ale jest ich raczej niewiele, a kolejne nie ukazują się zbyt często. Większość tego co dostajemy w dzisiejszych czasach opiera się na sprawdzonych schematach, chamstwie i obrzydliwościach. Nie inaczej jest i w "Thunder Force". Większość żartów zasadza się na prostym fakcie, że Lydia jest prosta i nieokrzesana. A to wypije sobie piwko w pracy, a to powie coś, bo myśli, że jej nie słychać, a to się przewróci. Za dużo durnych komedii wprowadzono już na rynek, aby takie tanie gagi mogły wciąż bawić.

Co ciekawe, kilka żartów potrafi urzec swoją prostą skutecznością, ale są to przede wszystkim sceny, w których Melissa albo nie występuje, albo odsunięto ją na dalszy plan. Kiedy czarny charakter zabija swoich ludzi, a kto inny przypomina mu jak nierozsądny jest to pomysł. Kiedy złoczyńca o pseudonimie "Krab" ucieka podnosząc ręce do góry i idąc w bok (automatyczne skojarzenia z niezastąpionym doktorem Zoidbergiem z "Futuramy"). Kiedy superbohaterki z nadwagą mają problem żeby wsiąść do bardzo nisko zawieszonego Lambo. Na tym niestety, w opinii tego recenzenta, dobre żarty się kończą.

"Thunder Force" nigdy nie pretendował do miana jednego z lepszych filmów roku. To miała być po prostu szybka, lekka komedyjka zrobiona za kasę streamingowego giganta. Lecz nawet tak pozbawione ambicji filmy powinny trzymać się jakiegoś standardu. Choćby i niewysokiego. Jeśli motyw superbohaterów jest tylko wymówką, to niech chociaż komedia stoi na wysokim poziomie. A jeśli humor niedomaga, to może niech chociaż serce włożone w kreację postaci ratuje sytuację. Niestety, widz nawet przez sekundę nie kupuje relacji między głównymi bohaterkami. To po prostu bardzo kiepska, niezbyt oryginalna produkcja, której nie ma za bardzo komu polecić. Szkoda więcej słów i szkoda Twojego czasu.

Atuty

  • Pojedyncze żarty

Wady

  • Cała reszta

"Thunder Force" to komedia tak niskich lotów, że już nawet "Superhero Movie" z 2008 miał więcej sensu i lepszy humor.

2,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper