Kena: Bridge of Spirits - czy krótszy czas zawsze oznacza ten gorszy?

Kena: Bridge of Spirits - czy krótszy czas zawsze oznacza ten gorszy?

Krzysztof Grabarczyk | 11.04.2021, 12:00

Od lat przyzwyczajeni jesteśmy do stosunkowo długich, interaktywnych przygód. Skąd się wziął ogólnoświatowy trend realizacji czasochłonnych w ukończeniu tytułów? Z perspektywy prawie dwóch dekad, to efekt przyczynowo-skutkowy. Początki sięgają do niedawnej epoki wszechobecnego casual-gamingu. 

Nawet jeśli ten wniosek ma szansę zostać przedmiotem parodii, warto zaryzykować w oparciu o obserwację rynkowych zmian, jakie dokonały się w ciągu ponad 10 lat. Skoro już wyostrzamy zmysły obserwatora, śledząc obawy związane z Kena: Bridge of Spirits - czas wydaje się przeszkodą, ale czy powinien? Krótsze doświadczenie pozwala skoncentrować zasoby twórcze na esencji rozgrywki i przekazie artystycznym. Zerkając na efekt prac studia Ember Lab, wnioski mają szansę realnego pokrycia. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Znak czasów

Kena: Bridge of Spirits - czy krótszy czas zawsze oznacza ten gorszy?

Globalna moda na granie nasiliła się w latach 2008-2011. Termin "casual gaming" stał się numerem jeden w okołogrowej prasie czy na rosnących w siłę portalach tematycznych. Zrodził się światowy ruch graczy, jakiego dotychczas nie widziano. Hale targowe zapełniały się do maksymalnej liczby osób, których nawet nie liczono (dziwne, prawda?), stoiska z zapowiedzianymi hitami oblegane a prym szaleństwa wiodły marki pokroju Guitar Hero czy generująca miliardowe przychody linia produkcyjna Call of Duty. Ówczesne standardy nakazywały wydawcom dostarczanie umiarkowanie krótkich produkcji, do ukończenia w dwa wieczory.

Bardziej filmowa narracja, stawianie na oskryptowaną widowiskowość i bagatelizacja wyzwań. To wspólna cecha niejednej gry tamtych lat. Dominacja powtarzalnych FPS czy gier muzycznych szybko przeminęła, nawet kontrolery ruchowe odeszły w zapomnienie. Wróciliśmy do gier na co najmniej kilkadziesiąt godzin. Miniona generacja jest książkowym przykładem owej tendencji. Czy przez pryzmat wydłużenia czasu rozgrywki stawiamy ten aspekt w pierwszej kolejności? Statystyki często odważnie skłaniają do pewnej refleksji. Bazując na danych pokroju kompletowania dłuższych produkcji, widać jak wielu posiadaczy nie ujrzy ekranu napisów końcowych. Legendarne "20% w Białym Sadzie" jednocześnie potwierdza i parodiuje stan faktyczny. Kiedy mieliście okazję zakończyć przygodę w przysłowiowe dwa wieczory? Ciężko o taki wynik, prawda?

W moim skromnym przypadku, jedynie ubiegłoroczna reinkarnacja Resident Evil 3 pozwoliła na takie osiągnięcie. W świetle reszty znacznie dłuższych gier, była to miła alternatywa. Paradoksalnie, krótsze gry stanowią dzisiaj towar deficytowy, jeśli wykluczymy dzieła niezależne, wśród których ostatnio również godziny mają znaczenie. Kena: Bridge of Spirits jest zjawiskowo pięknym digitalnym obrazem, w co nikt nie wątpi. Pozytywnie zaskoczyła graczy wiadomość o atrakcyjnej cenie. We wszystkim zawsze istnieje haczyk. Twórcy potwierdzili krótszy czas potrzebny na ukończenie przygody. Pytanie brzmi - czy to faktyczny powód do wątpliwości? 

Czas to pieniądz

Kena: Bridge of Spirits - czy krótszy czas zawsze oznacza ten gorszy?

Powyższe określenie, jak na ironię, wpisuje się w charakterystykę projektu Ember Lab. Studio powstało w 2009 roku, natomiast zespół tworzy 14 osób. Kena stanowi ewolucyjny krok do przodu w dotychczasowej historii tego niewielkiego studia. W 2016 roku, za pośrednictwem serwisu YouTube pojawiła się prześliczna animacja, zatytułowana "Terrible Fate" odnosząca się do jednej z postaci występującej w The Legend of Zelda: Majora's Mask. Ten kilkuminutowy film do dzisiaj wyświetlono ponad 10 milionów razy. Jeżeli nie widzieliście, gorąco zachęcamy. Wtedy podjęto decyzję o realizacji gry. Warsztat projektanckich oraz technicznym umiejętności widać na przykładzie Keny, która mocno przypomina Terrible Fate. A co niebezpośrednio łączy te dwie, unikalne prace? Ich wspólnym mianownikiem jest krótki czas trwania oraz przynależność dla przemysłu gier. W końcu Terrible Fate opiera się na legendzie Nintendo. Kena zaś tworzy nowy początek, czerpiąc inspirację z The Legend of Zelda. Brakuje takich autorskich, niestandardowych wizji.

W pierwotnej fazie produkcji, gra stosowała technologię Unity, którą zastąpił bardziej praktyczny Unreal Engine 4. Efekt końcowy już przed premierą wprawia w zachwyt większość obserwatorów. Od chwili ogłoszenia ceny, nie ustają obawy związane z krótszym czasem przygody. Dlaczego w ogóle miałby być to element zmartwień? Kilkugodzinna eksploracja, walka i wykonanie to prawdziwy ukłon w kierunku dawnej, niezapomnianej szkoły wschodnio-zachodniej. Kiedy widzę Kena: Bridge of Spirits, wracają wspomnienia z łabędziego śpiewu Rareware - Star Fox Adventures (2002, GameCube), ponieważ finezja walki prezentuje identyczny wachlarz ruchów. Krótszy czas zaoferuje przygodę o wiele bardziej skondensowaną, pozbawioną rozgałęzień, skupioną na rdzeniu historii i zakorzenioną w złotych czasach. Przesunięcie terminu premiery spowodowane jest przejściem ekipy w tryb zdalny, czyli kolejny znak obecnych czasów. Skoro czternaście osób tworzy wizualny spektakl na miarę AAA, warto jeszcze zaczekać.

Czas cudów

Czy Kena: Bridge of Spirits można określić takim małym cudem swojej kategorii? To reprezentant segmentu AA, czego kompletnie nie widać. Czy czas rozgrywki ujmie na wyjątkowości dziewiczej gry Ember Lab? Posłużmy się zatem przykładem z historii, o którym już przeczytaliście kilka akapitów wcześniej. The Legenf od Zelda: Majora's Mask nie należało do długich opowieści. Mimo tego, dla wielu jest to pozycja wychodząca przed samą Okarynę Czasu. Przypadek? Kwestia odpowiedniej perspektywy, narracji świata i ujęcia całości. Dlatego Kena jawi się jako czarny konik 2021 roku, ponieważ w swojej klasie, praktycznie nie ma większej konkurencji. W katalogu dłuższych gier równoważy dysproporcję, przynajmniej częściowo. 

Sierpień posłużył za termin premiery gry na rynku. Okres letni, w którym siłą rzeczy spędzamy mniej czasu przed ekranem/monitorem paradoksalnie wypromuje Kenę. Dwa letnie wieczory spędzone na podziwianiu i eksplorowaniu piękna świata przedstawionego jest jak najbardziej realnym przedsięwzięciem. A może zdarzy się cud na tyle istotny, że do gry będziemy wracać o wiele częściej, pragnąc wtórnego zachwytu? Wszakże znaczenie ma tutaj rozgrywka, która nie stawia nas w roli widzów jak wizjonerskie lecz znacznie bierniejsze gry pokroju FloWer czy the Journey. W końcu czas jest najpotężniejszą siłą we wszechświecie, jego wykorzystanie nie powinno opierać się na ilości, lecz jakości w jakiej upływa. Przekonamy się tego lata.  

Krzysztof Grabarczyk Strona autora
cropper