Felieton: Twórco indyków, daj żyć

Gry
925V
Felieton: Twórco indyków, daj żyć
Paweł Musiolik | 13.01.2014, 10:38

Produkcje niezależne, tak bardzo lansowane jako nowy zbawca rynku gier, to całkiem interesujące zagadnienie, które śledzę od jakiegoś czasu. Gdy kilkanaście miesięcy temu Shuhei Yoshida przyznał, że Sony będzie patrzyło łaskawszym okiem na twórców tak zwanych "indyków", bo później mogą wyrosnąć na dewelopera AAA, nie spodziewałem się, że ich następna konsola będzie otwartością mocno przypominać PC-ta, gdzie każdy może wydać, co tylko chce. Oczywiście tutaj nadal funkcjonuje certyfikacja, by nie wypuszczano bubli, ale mimo to mam wrażenie, że zbyt dużo gier niezależnych prześlizguje się przez system, który nie sprawdza jednego – czy w te gry da się grać z uśmiechem na twarzy.

Zanim jednak przejdę do sedna, nakreślę wam moją definicję produkcji niezależnej. Definicję, która raczej powinna (i chyba to robi) obowiązywać wśród całej społeczności graczy. Gra niezależna jest wtedy, gdy deweloper jest sam sobie wydawcą i nikt nad nim nie stoi, dyktując mu jakiekolwiek zmiany w jego produkcie. Proste? Wydawałoby się, że tak. Niestety określenia "indie" używa się praktycznie względem każdej mniejszej gry, nawet jeśli ta za wydawcę ma korporacyjnego giganta. Indie jest cool, "indie" trzeba lansować, kto nie lubi gierek "indie", ten nie ma gustu i kocha obrzydliwe blockbustery, a Call of Duty ma u niego pomnik. Oczywiście przesadzam, ale dziwi mnie określanie Podróży mianem gry niezależnej, w momencie gdy wydawcą jest Sony. Nie wszystko co małe jest indie.

Dalsza część tekstu pod wideo

 

Po tym segmencie rozrywki spodziewałem się najwięcej gier z zaskakującymi pomysłami, świeżą mechaniką i eksperymentowaniem na grafice. Zero ograniczeń, zero sugestii od mądrych marketingowców. Tak w teorii przynajmniej miały wyglądać niezależne gry. A co oglądamy? Zaryzykuję twierdzenie, że 75 proc. tych produkcji wałkuje przerabiane dekadę temu motywy i mechanikę. Niezliczone platformery, gry RPG „inspirowane” Suikodenem czy innym gigantem jRPG, do tego arcade'owe shootery i próby podjęcia upadłych w tej generacji gatunków. Zapowiedzi z reguły są szumne, efekty koszmarnie oklepane i nudne.

 

Największą krzywdę takim produkcjom niestety robią media branżowe, nierzadko obwołując jakiś tytuł mesjaszem gier, przyznając dziesiątki nagród i przekonujących każdego – „w to musisz zagrać, by nazwać się graczem hardkorowym!”. Wybaczcie małą skromność – ale właśnie za takiego się uważam, a nie mam ochoty grać w 90 proc. niezależnych produkcji. Najbardziej odpycha mnie ośmiobitowa lub szesnastobitowa grafika. W 2-3 produkcjach to nic złego, bo miło wraca się do gier, które przypominają mi moje początki na C64, ale gdy piksele atakują nas z co trzeciej produkcji, to ja mam po prostu serdecznie dosyć. Ja wiem, że grafik kosztuje, wiem, że czasami brak umiejętności, ale czy trzeba wtedy robić grę? „Zrób sobie indyka, nawet jeśli nie potrafisz niczego poza programowaniem”. Gdy zobaczyłem Thomas Was Alone czy Knytt Underground – nie wiedziałem, po jakie środki przymusu musiałbym sięgnąć (i zastosować je na siebie), by którąś z tych gier odpalić. To najbardziej ekstremalne przypadki, ale są też inne. Gdy w momencie zapowiedzi widzę grafikę à la NES lub w porywach – wczesny SNES – zapala mi się lampka ostrzegawcza. Zdaje sobie sprawę, że grafika nie jest najważniejsza, ale na młot Thora – można przecież zrobić ładny design 3D bez wypasionej grafiki, można zrobić ładne 2D. Przykładów jest bardzo dużo. Don't Starve, mimo że kompletnie bez wyrazu, jest ładne stylistycznie, podobnie Guacamelee!, które zresztą zgrabnie zaprzecza tezie, którą stawiam – że indyki powielające inne schematy są nudne. Jak widać – nie wszystkie.

 

Dlatego proszę cię deweloperze – daj żyć. Nie wmawiaj mi, że muszę zagrać w twoją grę, tylko dlatego, że to produkt niezależny. Nie rób z siebie boga gamedevu, bo tworzysz platformówkę z grafiką 8-bit, a pomysły powielasz sprzed 20 lat, tłumacząc, że przywracasz to, co zapomniane. Ale tak samo proszę media – nie róbcie wody z mózgu i nie pchajcie nam – graczom – do gardła indyka na każdą okazję. Pozwólcie decydować, nie dyktujcie mi tego, że określenie „gracza” przysługuje mi dopiero, gdy ogram wystarczającą ilość tych gier, a większość uznam za coś wartego grzechu. Bo niestety, ale większość tych produkcji jest najzwyczajniejszym chłamem liczącym na przebicie, reklamując się jako gra walcząca z trendami AAA. Tym zachowaniem tylko obrzydziliście mi cały ruch niezależny, którego mam powyżej uszu. Dlatego czekam, aż ta szajba wreszcie zacznie wytracać na impecie i powoli wróci do swojego miejsca – niszy.

Źródło: własne

Komentarze (69)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper