Blog Musiola: Idzie nowe

Gry
2771V
Blog Musiola: Idzie nowe
Paweł Musiolik | 09.07.2012, 16:08

No cześć. Tak chyba najlepiej zacząć. Swego czasu tu i ówdzie pisałem, że PS3Site czekają zmiany, bo chcemy iść dalej. Niektóre, te mniejsze możecie zauważyć od pewnego czasu (chociażby wyszczególnione i ciągle widoczne linki do update'u PS Store), niektóre od dziś, a inne pojawią się z biegiem czasu, aż zaskoczymy wszystkich. Kolejną nowinką są redakcyjne blogi, które będą prowadzone miejmy nadzieję sumiennie przez każdego redaktora...No cześć. Tak chyba najlepiej zacząć. Swego czasu tu i ówdzie pisałem, że PS3Site czekają zmiany, bo chcemy iść dalej. Niektóre, te mniejsze możecie zauważyć od pewnego czasu (chociażby wyszczególnione i ciągle widoczne linki do update'u PS Store), niektóre od dziś, a inne pojawią się z biegiem czasu, aż zaskoczymy wszystkich. Kolejną nowinką są redakcyjne blogi, które będą prowadzone miejmy nadzieję sumiennie przez każdego redaktora...

Jako osoba trzymająca władzę postanowiłem dać dobry przykład i zacząć od siebie. Oczywiście gdy przyjdzie czas i odpowiednie funkcje, każdy kto będzie chciał, odpali swojego własnego bloga i kto wie, może to będzie przepustka do czegoś większego. Ale to pieśń (najbliższej) przyszłości. Co jeszcze warto wiedzieć zanim przejdę do części właściwej notki? W górnej belce pojawiła się zakładka Redakcja gdzie możecie sobie sprawdzić kto i za co odpowiada, ile czasu już gra no i kogo czasami czepiacie się w komentarzach. Nie można wiecznie być anonimowym, choć w moim przypadku przestałem być już dawno temu.

Ale zostawmy już sprawy organizacyjne. Mam nadzieję, że gdy przyjdzie ten dzień, będziecie zadowoleni z tego co zobaczycie. Przejdźmy do części właściwej.

Muzyka. Gdyby wybrać rzecz, która kradnie z życia mi tyle czasu co gry, bez wątpienia postawiłbym właśnie na muzykę. I choć nie jestem typem człowieka, który żyje od koncertu do koncertu (kwestie czasu), to staram się wybierać na te najważniejsze dla mnie wydarzenia. A bez wątpienia takim było i będzie Rock in Wrocław na którym pojawił się zespół Queen z gościnnym udziałem Adama Lamberta. Brytyjskiego zespołu słucham od kiedy tylko pamiętam, że słucham muzyki, dlatego też wyjazd na ten koncert, mimo, że przypadkowy - był obowiązkiem. I tak właśnie w sobotnie południe, wyruszyliśmy z Mattem razem w kierunku Wrocławia naszymi kochanymi kolejami, które o dziwo - dojechały na czas. Pomijam oczywiście piękne widoki kolejnych stacji, które wyglądały jakby dla nich czas zatrzymał się 30 lat temu.



Po dotarciu (nie lubię jazd pociągami, człowiek umiera z nudów) do celu naszej podróży, spotkaliśmy się z pozostałą ekipą i wyruszyliśmy w kierunku stadionu, gdzie odbywać się miał Rock in Wrocław. Nie lubię narzekać, ale pół godziny jazdy w tramwaju, gdzie staliśmy jak sardynki i nie działał żaden automat biletowy, to nie coś o czym marzyłem. Ale jak się okazało, to były niemiłe początki wspaniałego dnia. Stadion z zewnątrz robi wrażenie, trzeba przyznać - nawet za dnia.



W środku było jeszcze lepiej. Zdziwiony byłem sprawną organizacją wszystkiego i tym, że po koncercie płyta stadionu rozładowała się w niecałe 5 minut. Minus? Ceny, ale tego mógł człowiek się spodziewać. 9 złotych za malutki kubek "piwa", 7 zł za butelkę 0,5l wody - ceny zachodnie wręcz. Olaliśmy zakupy na stadionie i udaliśmy się od razu na płytę, gdzie do gry szykował się zespół Power of Trinity. Chłopaki nawet fajnie zagrali, nie irytowali jak późniejsza kapela i niestety - konferansjer rodem z ESKI, który był tragiczny. Później na scenie pojawiła się IRA, która świętowała swoje 25 urodziny. Mimo, że ich nie słucham, to koncert dali bardzo i to bardzo fajny.



Później niestety załamka - Mona. Przedstawiciel do bólu oklepanego amerykańskiego rocka, niestety - z tej złej strony. Fatalne teksty, gwałty na instrumentach, które udawały melodię. Nic o czym chce się pamiętać. Jedyny plus? Wokalista mnie rozbawił, pociągając co chwilę Jägermeistera w trakcie koncertu. Ale zmyli się, no i można było czekać do 21:15, kiedy właśnie wtedy rozpoczął się koncert mojego życia.



Jak już wspomniałem, równo o 21:15 w głośnikach zabrzmiały pierwsze sekundy Flash's Theme z filmu Flash Gordon. Wtedy wiedzieliśmy, że coś się dzieje. Ale nikt nie przypuszczał, że będzie tak masakrycznie zajebiście w całej rozciągłości koncertu...

 
Dalsza część tekstu pod wideo

Wystartowano z The Seven Seas of Rhye, co spowodowało, że strzały odnośnie utworu otwierającego - były kompletnie nietrafione. Ciężko opisać każdą piosenkę z osobna, choć każda ma swoją historię i przy każdej człowiek umierał ze szczęścia i rodził się na nowo. Jeśli nie wiecie, to koncert z tych, która setlista jest świetna, ale brakuje kolejnych 40 utworów, które powinny się pojawić. Najwięksi nieobecni? Innuendo, One Vision, Killer Queen, Bicycle Race, Now I'm Here, Breakthru, Mother Love, Friends Will Be Friends i kilkanaście o ile nie więcej innych. Ale i tak był zestaw kompletny.

httpvh://www.youtube.com/watch?v=Mi7Tvi81Roo

Adam Lambert. Osoba budząca najwięcej kontrowersji, ale wybroniła się tym czym powinna - interpretacją, głosem i sposobem śpiewania. Gdy Adam zaczął Who Wants to Live Forever - zabrzmiał dokładnie jak Freddie. To była piosenka, przy której ludzie obok dosłownie się popłakali. Takich momentów było więcej, bo przy Love of My Life, która została zadedykowana Frieddiemu - polało się morze łez. Zwłaszcza, gdy pojawił się sam Mercury na telebimie.

httpvh://www.youtube.com/watch?v=tkQgRdivXRs

Nie ma co wybierać słabego wykonania. Było kochane Under Pressure, które wykonał Roger Taylor wespół z Lambertem. Ale były też utwory, które wykonał tylko Brian May z Rogerem, obojętnie czy wokalnie, czy śpiewał tylko Taylor.

httpvh://www.youtube.com/watch?v=1aswd0VeJjQ

Zachowanie publiki? Mistrzostwo świata. Miałem wrażenie, że cały stadion zna każde słowo, każdego granego utworu. We Will Rock You? Bohemian Rhapsody? Nie ma problemu. Jedyne w czym chciałem wziąć udział, to Radio Ga Ga i te rytmiczne klaskanie, które wyszło fenomenalnie. Ot, magia zespołu.

httpvh://www.youtube.com/watch?v=4wTqBOH7T0Q

Na bis zagrano Tie Your Mother Down, We Will Rock You ponownie i We Are the Champions, po czym nastąpił koniec. Ludzie czekali jeszcze 10 minut, ale nie było bisu dla bisu. Koniec. Nad stadionem unosił się duch Freddiego, a ja nie potrafiłem pozbierać myśli. Spełniłem swoje marzenie. Szkoda, że bez Freddiego, ale takie jest życie.

httpvh://www.youtube.com/watch?v=rQRyPNoc-pE

Po koncercie udaliśmy się ekipą na nocne wojaże po Wrocławiu, gdzie wylądowaliśmy na Wyspie Słodowej, ale to już kompletnie inna historia. Ale całość - najlepszy weekend mojego życia i nie wiem czy coś jest w stanie go pobić. Na koniec jeszcze parę zdjęć.

Źródło: własne

Komentarze (30)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper