Strzeżcie się zmroku w Dying Light!
Mama zawsze przestrzegała mnie przed szlajaniem się nocą po mieście, bo o tej porze na ulicach rzekomo spotkać można jedynie łobuzów. Banda największych kozaków z otchłani najciemniejszej bramy to jednak nic w porównaniu z pobudzonymi brakiem światła zainfekowanymi w Dying Light.
Techland sumiennie odrabia lekcje i widać, że przy pomocy Dying Light porwać chce rzesze graczy. Wrocławianie nie muszą przy tym uciekać się do niewiele mającego wspólnego z rozgrywką trailera CGI, jak to było w przypadku Dead Island.
Nowa gra rodzimego studia wręcz poraża mnogością opcji i dynamiką zabawy w świecie opanowanym przez ofiary mutującego organizmy wirusa. Sam parkour pośród zgliszcz miasta wygląda na kupę radochy, a jak już dorzucimy do niego masakrowanie przeciwników ciężkim toporem, odwracanie ich uwagi wiązankami petard, tworzenie z elementów otoczenia śmiercionośnych pułapek lub najzwyklejsze na świecie łapanie za szmaty i zrzucanie z dachów mordziatych, to wynik może być tylko jeden - zakup obowiązkowy. Najlepsze następuje jednak po zachodzie słońca, kiedy to relatywnie spokojna eksploracja i wykonywanie zadań ustępują miejsca totalnemu zaszczuciu i panice pośród całych hord mutantów. Piękna sprawa.