W USA krucjata przeciwko grom wideo trwa
Od tragedii w Connecticut minęły już trzy miesiące. Wydawać by się mogło, że sytuacja uspokoiła się i ludzie ujrzeli jak bezpodstawne i irracjonalne było obwinianie za masakrę gier wideo. Nic bardziej mylnego - pamięć o krwawych wydarzeniach wciąż podsyca kolejne głosy postulujące za cenzurą elektronicznej rozrywki.
Od tragedii w Connecticut minęły już trzy miesiące. Wydawać by się mogło, że sytuacja uspokoiła się i ludzie ujrzeli jak bezpodstawne i irracjonalne było obwinianie za masakrę gier wideo. Nic bardziej mylnego - pamięć o krwawych wydarzeniach wciąż podsyca kolejne głosy postulujące za cenzurą elektronicznej rozrywki.
Stojący po stronie Demokratów Jay Rockefeller z Zachodniej Virginii postuluje o to, by branża rozrywkowa wzięła odpowiedzialność za treści, jakie proponuje:
"W dzisiejszym świecie dzieciaki mają dostęp do nienadzorowanej przez rodziców zawartości poprzez wiele urządzeń. Nierealistyczne jest założenie, iż zapracowani i zestreswani rodzice są w stanie kontrolować treści, jakie oglądają ich dzieci. Jedynym rozwiązaniem dla branży rozrywkowej jest zredukowanie poziomu często niemal obscenicznej przemocy w produktach, które sprzedaje."
Podobnie myśli Chuck Grassley, senator stanu Iowa:
"Za dużo jest gier, które celebrują masowe zabijanie niewinnych ludzi - tytułów trafiających w ręce dzieci, nawet pomimo regulacji wporwadzonych przez samą branżę."
Coś tu jest nie tak - rodzice nie mają czasu, aby wychowywać swoje dzieci i to wydawcy muszą zadbać o to, aby w ręce małolata nie wpadła ociekająca krwią i "fuckami" produkcja? Każda gra ma przecież swoje oznaczenie wiekowe, które jasno mówi do kogo jest kierowana. Ale wiadomo, zawsze lepiej powiedzieć: "Synku, mama jest zmęczona, masz tu 50 baksów, kup sobie jakąś gierkę" i płakać później nad rozlanym mlekiem.