Stosy z grami w Southington nie zapłoną
Sprawa gier wideo "zamieszanych" w tragedię, jaka wydarzyła się niedawno w stanie Connecticut, zdaje się powoli zmierzać do końca. Tydzień temu pisaliśmy o tym, że w ramach akcji The Viloent Video Games Return Program władze miasta Southington zamierzały spalić brutalne gry wideo wraz z filmami i płytami muzycznymi. Jak się okazuje, komuś pała zmiękła i hajcowania współczesnych czarownic jednak nie będzie.
Sprawa gier wideo "zamieszanych" w tragedię, jaka wydarzyła się niedawno w stanie Connecticut, zdaje się powoli zmierzać do końca. Tydzień temu pisaliśmy o tym, że w ramach akcji The Viloent Video Games Return Program władze miasta Southington zamierzały spalić brutalne gry wideo wraz z filmami i płytami muzycznymi. Jak się okazuje, komuś pała zmiękła i hajcowania współczesnych czarownic jednak nie będzie.
Banda popaprańców nie zorganizuje wielkiego ogniska i nie puści tych wszystkich wspaniałych tytułów z dymem. Pomysłodawcy całej akcji tłumaczą decyzję o odwołaniu "rytuału" względami logistycznymi. Na ten temat wypowiedział się dzisiaj Dick Fortunato:
"Nadrzędnym celem naszej akcji było dotrzeć do świadomości wszystkich rodziców, ich dzieci, rodzin i obywateli miasta Southington. Jestem rad, że nam się to udało. Pragnęliśmy rozpocząć dyskusję na temat brutalności w grach wideo oraz innych mediach z dziećmi, które się nimi bawią, a także z rodzinami."
Początkowo akcję wspierać miała miejscowa straż pożarna, najwyraźniej jednak ktoś na stołku uznał, że podobny cyrk może odbić się Southingdon czkawką...