An End, Once and For All?

BLOG
435V
An End, Once and For All?
May__Day | 17.03.2021, 16:30
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Jak prowadzić wojnę na skalę galaktyczną, czyli wszystko, co chcieliście wiedzieć, ale baliście się zapytać.

 

Poprzednią razą* było o tym, jacy przeciwnicy w Mass Effect 3 są upierdliwi, a rozmowy urocze. Teraz rozbijemy na części prowadzenie wojny ze Żniwiarzami, jak to jest być Widmem, dobrze? Wiecie, moim zdaniem to nie ma tak, że dobrze albo że niedobrze oraz jak się lata Normandią po mapie.

Uwaga. Tekst zawiera spoilerki dotyczące fabuły ME3 oraz śladowe ilości aspartamu.

Na ostateczne starcie ze Żniwiarzami musimy się odpowiednio przygotować – zgromadzić odpowiednich ludzi, floty, technologie czy artefakty. Możemy je sobie potem przeglądnąć w odpowiednim „menu wojny” (przeczytajcie to sobie na głos).

Każdy taki atut ma swoją wartość punktową, a im więcej ich mamy, tym bardziej wypełni się pasek symbolizujący sumaryczną siłę naszych wojsk. Gra potem komentuje, jakie mamy szanse w ostatecznej bitwie.

Zapewne ma to służyć ocenie, ile udało nam się już zrobić w sprawie wojny ze Żniwiarzami, ale w miarę zwiększania się rzeczonego paska sytuacja robi się dosyć absurdalna.

Tak się sprawy mają: do naszej galaktyki przybywa rasa krewetkopodobnych cybernetycznych obcych, którzy raz na jakieś 50 000 lat przywracają w niej balans (patrz: eksterminacja).

Technologią i inteligencją przewyższają wszystko, co do tej pory znamy. W poprzednim cyklu wytłukli nawet cholernie dobrze rozwiniętych Prothean.

Sami Żniwiarze to, można rzec, statki o długości jakichś dwóch kilometrów. W ramach piechoty dysponują androidowymi zombiakami z cybernetycznymi wszczepami – tu karabin, tam granatnik…

Mamy więc do czynienia z turbointeligentnym wrogiem, który nie je, nie pije, a chodzi i żyje. Nie męczy się, nie śpi, nie odczuwa emocji. Dodajmy, że działa jak jeden organizm – poszczególni Żniwiarze komunikują się ze sobą za pomocą czegoś na kształt telepatii.

1 - tablica

^ Nie wiem, co było gorsze - myśl, że lista się wydłuży, czy fakt, że tak się stało...

Sprawy mają się, cóż, nieciekawie. Jak tu walczyć z takim czymś?

No więc mozolnie mobilizujemy wszystkie rasy w galaktyce - pertraktujemy, załatwiamy, rozbrajamy bomby, chowamy niewygodne fakty, zbieramy starożytne artefakty, wywalamy tonę amunicji na Wrogów Narodu… Jest pracowicie.

Mniej więcej w drugiej połowie gry (po akcji z Gethami i Quarianami na Rannoch) wypełniłem caluśki pasek atutów wojennych. Gra skomentowała, że szanse są „równe”. Pewnie gdyby mogła, poklepałaby mnie po plecach.

Tylko czy takie było zamierzenie? Dawanie graczowi poczucia ulgi przed walką z wszechpotężnym przeciwnikiem? Czy nie lepiej byłoby, gdyby sam pasek się powiększał w taki sposób, aby nigdy nie dało się go zapełnić nawet w połowie? Tak, żeby gracz był albo stale pod kreską, albo minimalnie ponad?

Fakt, byłoby to spore oszukaństwo, ale moim zdaniem spotęgowałoby poczucie beznadziei wobec sił wroga. Choćbyś się spinał i napinał, szanse masz cały czas marne.

Mogłoby to wywołać paniczne wręcz kompletowanie zadań pobocznych, skanowanie mapy w poszukiwaniu zasobów oraz jeszcze uważniejsze podejmowanie decyzji.

A tak, niemal cały czas byłem przekonany, że wszystko zmierza w dobrą stronę. Miłe uczucie, ale czy na miejscu…?

Swoją drogą, wiecie co Mass Effect 3 zrobił o wiele lepiej niż Gra o tron? Ostateczne starcie ze Żniwiarzami faktycznie było ostateczne – na każdym kroku czuć przytłaczającą wagę tego przedsięwzięcia.

Natomiast ostatnia bitwa z Nocnym Królem… Wydaje się, że to zadanie poboczne. Dygresja taka. Formalność. Spoko, pogramy sobie o tron, załatwimy tylko Nocnego i wracamy.

Jednak obu produkcjom nie można odmówić rozmachu.

W przygotowaniu do wojny pomoże Shepardowi przywrócony status Widma, czyli takiego komando w świecie ME. O ile w „jedynce” pod względem rozgrywki niewiele to zmieniało, tak w „trójce” jest już lepiej.

Mamy do dyspozycji własne biuro, gdzie dochodzą ściśle tajne/poufne wiadomości i możemy na nie odpowiednio zareagować. Tu wydamy odpowiednie uprawnienie, tam przyspieszymy co nieco karierę pewnego szeregowca, a w jeszcze innym przypadku możemy nakazać transport broni (czy jakoś tak).

2 - służba

^ Czy wspominałem już, żebyście nigdy nie nudzili się na służbie?

Mamy jeszcze jedną przewagę. Na misjach możemy znaleźć parę przedmiotów fabularnych, dzięki którym zaliczymy zadania poboczne. Ale jeśli ich nie odnajdziemy – nic straconego, po pewnym czasie będziemy mogli je kupić w odpowiednim terminalu w naszym biurze. Miłe, bo do raz odwiedzonych lokacji nie możemy wracać.

Miałem jednak pewien zgrzyt. Swego czasu przyjąłem zadanie od dyplomaty, w ramach którego miałem dowiedzieć się, czy jego syn (żołnierz) żyje. Nie znalazłem takich informacji. Po pewnym czasie w terminalu pojawiła się opcja „kupienia” ich. Jaka?

Mogłem sfałszować nieśmiertelnik i przekazać go dyplomacie – wtedy byłby przynajmniej spokojniejszy. Mnie jednak włączyły się lampki ostrzegawcze. Co jeśli syn jednak się pojawi? Jeśli zdobędę te informacje gdzieś indziej? Trochę siara by była.

Nie sfałszowałem więc nieśmiertelnika, ale innych informacji nie znalazłem. A potem Cerberus, w swojej nieskończonej mądrości, zaatakował Cytadelę i dyplomaty więcej nie widziałem. Ot, dzień jak co dzień.

Potem jednak wróciłem na Normandię, jak zwykle. Czas na rutynowy przelot po znajomych układach w poszukiwaniu zasobów.

Odbywa się to w formie podobnej do minigierki z ME2. Wchodzimy na orbitę planety, za pomocą skanera szukamy ciekawych rzeczy, wysyłamy próbkę, odbieramy i spadamy.

Jest jednak pewne urozmaicenie – najpierw musimy wysondować, na których planetach te zasoby w ogóle są. W tym celu puszczamy impulsy, ale jest to niebezpieczne. Dlaczego? Jeśli wyślemy ich za dużo, zlecą się Żniwiarze, przez co trzeba uciekać z układu.

Motyw fajny, spójny z historią, ale jest to raczej zwykła przeszkadzajka – jeśli nas złapią, to jest po prostu game over. Żadnej minigierki, nic. Czyli w zasadzie konsekwencji nie ma – kwestia ponownego wczytania gry.

Mimo wszystko wrażenia z ME3 są obłędne. W trakcie grania miałem jednak coraz większe przeczucie, że w trylogię powinno się grać jak w jedną całość, za jednym podejściem. „Dwójkę” przeszedłem niemal dwa lata temu i wielu postaci drugoplanowych po prostu nie zapamiętałem.

3 - flota

^ Nie ujrzałem tego dnia nic piękniejszego.

Wiecie, co jest najciekawsze w Mass Effekcie? W całej trylogii, pod koniec każdej części, nieodmiennie towarzyszy mi poczucie winy. W „jedynce” za skazanie na śmierć Rady Przymierza. W „dwójce” za to, że z Misji Samobójczej wróciłem w niepełnym składzie. W „trójce” za… Nie, nie powiem wam, za co.

Choć większość wyborów w trylogii Mass Effect da się rozwiązać dobrze, tak jest parę, w których wybieramy pomiędzy równie niepożądanymi opcjami. Pod tym względem bliżej serii do Wiedźmina.

Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że seria Mass Effect jest po prostu bezkonkurencyjna. Wskażcie drugą taką space operę w grach, która nie jest Gwiezdnymi Wojnami (poważnie, piszcie w komentarzach).

Tym bardziej czekam na kolejną część serii. Może przyjdzie nam stawić czoła konsekwencjom decyzji podjętych przez Sheparda. Będą kolejne rebelie Krogan? Chciałbym i nie chciałbym.

No i co ma wspólnego Henry Cavill z Mass Effektem? Czyżby grał Sheparda w nadchodzącym niezapowiedzianym serialu/filmie? Marzenie.

Czy to zatem An End, Once and For All? Wydaje się, że jednak nie. I dobrze!


* Jeśli nie możecie znaleźć w pamięci "poprzedniej razy", to spokojnie. To mój pierwszy wpis na PPE, więc no. Dzień dobry :)
Wcześniej za to udzielałem się na blogosferze CD-Action - działam tam od ponad roku. Gorąco zachęcam do odwiedzenia tamtejszej wersji "Małej wsi pośrodku niczego".

Oceń bloga:
1

Bądźmy szczerzy. Które zakończenie wybrałeś/aś przy pierwszym podejściu do ME3?

Czerwone
8%
Niebieskie
8%
Zielone
8%
Inne
8%
Pokaż wyniki Głosów: 8

Komentarze (5)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper