Kommando Brandenburg   cz.4

BLOG
382V
Kommando Brandenburg   cz.4
Lukas Alexander | 05.09.2019, 12:54
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Część czwarta historii Kommanda Brandenburg w której kontynuuję opisy zmagań w Afryce Północnej. Tym razem do akcji wchodzi również Powietrznodesantowy Batalion Saperów- spadochroniarze, którzy zdecydowanie zbyt rzadko atakowali z powietrza.

Kommando Brandenburg   cz.4


Afryka Północna 1942-1943 (część II)

     Poprzedni wpis zakończyłem w momencie, gdy Afrika Korps zaczęło ponosić na rzecz brytyjskiej Ósmej Armii szereg porażek, efektem czego był masowy odwrót niemieckich wojsk. Rommel wycofał się najpierw z Egiptu, potem z Libii, aż w końcu znalazł się w Tunezji. Zawisła nad nim groźba okrążenia, albowiem alianci planowali utworzyć drugi front na zachodzie. W listopadzie 1942 roku anglo-sasi wysadzają swoje wojska w Algierii i Maroku- pętla zaczyna się zaciskać. Hitler postanawia działać i wysyła na Czarny Ląd uzupełnienia (min. czołgi Tygrys).

Sformowany zostaje Powietrznodesantowy Batalion Saperów pod dowództwem majora Rudolfa Witziga (bohater-zdobywca Eben Emael), zadaniem którego będzie jak najszybsze obsadzenie strategicznych punktów na obrzeżach niemieckich linii. Sformowano naprędce grupę zadaniową złożoną z jego spadochroniarzy, włoskich drużyn ppanc., czołgów Panzer IV, haubic kalibru 10,5 cm oraz automatycznych armat przeciwlotniczych. W Jebel Abiod (80 km od Bizerty) konwój dostał się pod ogień brytyjskiego garnizonu- Anglicy byli morderczo skuteczni, przez co Witzig stracił większość czołgów i musiał się wycofać. Zdecydowano o okopaniu się, tworząc tym samym zalążek przyszłej linii frontu. Kolejne uzupełnienia zaczęły napływać i major mógł zluzować swoich ludzi. Zastąpili ich włoscy spadochroniarze, którzy kilka dni później ponieśli duże straty, w związku z czym Niemcy zostali zmuszeni do powrotu. Przyczółek rozszerzał się coraz bardziej i w pewnym momencie nie było już sensu aby podkomendni Witziga marnowali się w roli wartowników. Tym razem wycofano ich permanentnie i przydzielono do zadań za liniami wroga.

     Sformowano niewielkie, wyspecjalizowane grupy które miały przekradać się pomiędzy brytyjskimi posterunkami, a następnie dokonywać aktów sabotażu na infrastrukturze i sprzęcie. Większość opisywanych wypadów miała miejsce podczas listopadowych nocy. Pogoda nie sprzyjała- było zimno i lał deszcz. Nie takie wyobrażenia o afrykańskiej pustyni mieli młodzi Niemcy. Na trzydniowe patrole zabierano ograniczoną ilość sprzętu. Zazwyczaj był to pistolet maszynowy z amunicją, dwie miny talerzowe (zapalniki nosił dowódca) oraz niezbędny prowiant (głównie sardynki). Nieocenione usługi oddawali arabscy przewodnicy którzy wielokrotnie udzielali sabotażystom schronienia i zapewniali im ciepły posiłek. Samo przekroczenie linii frontu nie było zbyt problematyczne- wartownicy zazwyczaj zdradzali swoje pozycje rozmowami lub żarem palonych na zewnątrz papierosów . Najgorzej wspominano strefę tuż za pierwszymi posterunkami. Było tam mnóstwo żołnierzy zmierzających na front, budujących umocnienia i uzupełniających zapasy. 

Ludzie Witziga skutecznie paraliżowali alianckie transporty w swoich obszarach operacyjnych- miny talerzowe były układane zazwyczaj na trasach przejazdów kolumn zaopatrzeniowych. Niejednokrotnie sabotażyści wracali obładowani zdobycznymi papierosami lub racjami żywnościowymi (alianckie jedzenie było traktowane jako towar luksusowy). Zdarzało się, że usypywano małe kopczyki imitujące pola minowe, przez co przeciwnik musiał oddelegować jakąś część swoich sił do "rozminowywania" zanim przystąpił do pościgu.

W grudniu 1942 roku żołnierze 3 kompanii Powietrznodesantowego Batalionu Saperów mieli zaatakować lotniska i mosty na terytorium Maroka i Algierii. Piloci samolotów transportowych nie potrafili precyzyjnie zlokalizować stref zrzutu, efektem czego było fatalne rozproszenie skoczków. Operacja zakończyła się porażką- angielskie patrole błyskawicznie schwytały Niemców, których następnie postawiono przed plutonem egzekucyjnym. Dowodzi to, jak bardzo alianci byli przewrażliwieni z powodu działalności dywersyjnej.

     Brytyjskie wojska w Tunezji zaopatrywane były z wykorzystaniem marnej jakości górskich przesmyków, kilku linii kolejowych (również biegnących w górach) oraz umieszczonych w strategicznych punktach mostów. Kommando Brandenburg wydzieliło grupy zadaniowe celem których będzie zaatakowanie newralgicznych punktów angielskiej sieci transportowej. Pierwszą operację przeprowadzono 26 grudnia. Dwie grupy, każda w trzech szybowcach, kierowały się w stronę wyznaczonych celów. Pierwsza miała zniszczyć most kolejowy w Sidi bou Sakr (centralna Tunezja), druga drogę i przeprawę na północny-wschód od przełęczy Kasserine. Obydwa oddziały miały okropnego pecha. 

Komando numer jeden przedostało się w pobliże swego celu bez żadnych problemów. Nikt nie otworzył ognia do przelatujących nad linią frontu szybowców. Wszyscy piloci posadzili swoje "sklejkowe trumny" gładko i delikatnie w wyschniętym korycie rzeki. Kilka chwil później kadłuby rozrywały już serie z karabinów maszynowych- dwa betonowe schrony obsadzone były przez francuski oddział zwiadu. Arabscy agenci nie poinformowali nikogo, że miejsce lądowania przestało być bezpieczne kilka dni wcześniej. Spadochroniarze szybko otrząsnęli się z początkowego szoku i rozpoczęli szturm na garnizon. Nie udało się- większość została wybita lub pojmana. Małą grupka wymknęła się z okrążenia i przedostała w pobliże linii sojuszniczych.

Desant drugiego oddziału okazał się równie nieudany. Samoloty Ju 52 holujące szybowce dostały się pod bardzo intensywny ostrzał jeszcze zanim przeleciały nad linią frontu. Piloci spanikowali i zrobili najgorsze co tylko mogli- przedwcześnie odpięli ciągnięte płatowce. Piloci szybowców z kolei, nie byli przygotowani na konieczność lądowania awaryjnego. Procedura zakończyła się fatalnie- oddział rozbił się w wysuszonym korycie rzeki pełnym wielkich głazów. Sklejkowy kadłub nie wytrzymał tego zderzenia. Skrzydła zostały momentalnie oderwane a ludzie we wnętrzu zginęli lub zostali poważnie ranni. Oficer dowodzący postanowił ewakuować niedobitki, jednakże spotkało się to z odmową sztabu. Polecono za to marsz w kierunku oddalonego o kilka mil celu, aby dokonać jego pełnej identyfikacji. Nie doszło to do skutku i wspomniana grupa po dwóch tygodniach nocnych wędrówek powróciła do bazy. Do zniszczenia mostu przydzielono bombowce nurkujące Ju 87- one też zawiodły.

     

     Na początku 1943 roku Powietrznodesantowy Batalion Saperów odzwierciedlał ogólny stan wojsk Osi w Afryce Północnej. Brakowało mu sprzętu, a stany osobowe oscylowały wokół operacyjnego minimum. Większość zaopatrzenia kończyła na dnie Morza Śródziemnego. Alianci zamknęli Afrika Korps w okrążeniu i wszyscy wiedzieli, że bez odpowiednio szybkiej reakcji los Niemców będzie przypieczętowany. W połowie lutego Hans von Arnim (objął po Rommlu dowodzenie nad Grupą Armii Afryka) rozpoczął natarcie w kierunku zachodnim (Medjez el Bab) celem odepchnięcia brytyjskiej Ósmej Armii. Ludzie Witziga zostali wysłani za linie wroga z zadaniem przeprowadzenia uderzenia wyprzedzającego. Zaatakowani od tyłu alianci mieli porzucić swoje pozycje i wycofać się wgłąb obleganego obszaru, wprost pod gąsienice zbliżających się formacji zmechanizowanych. Utworzoną tym sposobem wyrwę planowano błyskawicznie obsadzić i rozszerzyć, zmuszając przeciwnika do defensywy.

Spadochroniarze nie mieli łatwego zadania. Arabscy przewodnicy zwęszyli interes w zmieniającej się sytuacji, i odtąd większość "wycieczek" kończyła się pod lufami brytyjskich karabinów maszynowych. Do szału doprowadzała Niemców obecność czołgów przeciwnika na niemal każdym skrzyżowaniu dróg. Grupa dywersantów postanowiła zakraść się nocą do angielskiego obozowiska i zniszczyć kilka Churchillów. Pod gąsienice zostały wsunięte miny talerzowe, a do wnętrz wozów wrzucono ładunki wybuchowe średniej mocy. Szereg eksplozji postawił wszystkich wokół na nogi. Większość maszyn płonęła, a nieliczne, nietknięte egzemplarze zostały natychmiast unieruchomione gdy próbowały ruszyć z miejsca. Problem czołgów został w małym stopniu rozwiązany.

Ofensywa Arnima okazała się porażką- nie udało się poszerzyć linii frontu. Spadochroniarze zostali w pewnym momencie zaadaptowani do roli piechoty liniowej. Wszystko zmierzało ku końcowi. W połowie kwietnia jednostka Witziga składała się z 2 oficerów, 4 podoficerów i 27 żołnierzy niższych stopni. W momencie formowania Powietrznodesantowy Batalion Saperów liczył ponad 800 osób.

     Na koniec trochę o Brandenburczykach. W końcowych etapach kampanii afrykańskiej siły specjalne wykorzystywano w roli oddziałów szturmowych i przeciwpancernych. Nie było sensu organizowania wypadów za linie wroga. Na całej długości frontu wojska Osi wycofywały się w kierunku portów i lotnisk, a komandosi stanowili bardzo często pierwszą linię obrony. Amerykański sposób prowadzenia wojny był przez Niemców mocno krytykowany. Wszystko opierało się na przewadze materiałowej aliantów. Każdy atak poprzedzał długi ostrzał artyleryjski i bombardowania. Po nich następował właściwy szturm- albo raczej, nonszalancki marsz w kierunku wrogich pozycji. Jankesi byli przekonani, że ich działa wybiły opozycję do nogi i wystarczy już tylko zająć atakowany obszar. Nic bardziej mylnego. Nagle odzywa się broń maszynowa i sytuacja staje się krytyczna. Straty rosną a dowódca nakazuje odwrót. W oddali, artyleria rozpoczyna kolejną salwę i na Niemców spada grad pocisków rozrywający skały wokół ich kryjówek. Następny "szturm" zostaje odparty z jednakową łatwością. "Amerykanie nie uczą się niczego!". Zabawny jest fakt, że komandosi umyślnie pozwalali wycofywać się alianckim niedobitkom- nie było ludzi do eskortowania jeńców. Lepiej niech zdemoralizowana banda sieje panikę na własnych pozycjach. 

Wojska pancerne również otrzymały negatywną ocenę. Koncepcja wykorzystania czołgów była w US Army całkowicie odmienna. Brakowało tu polotu i inicjatywy. Zamiast tego, Shermany operowały w sposób podobny do dział samobieżnych, trzymając się w pobliżu formacji piechoty. Wystarczyło uszkodzić dwa wozy, a całe natarcie zatrzymywało się. Pancerniacy wrzucali bieg wsteczny i ostrzeliwali co tylko się dało, najczęściej z zerową skutecznością. Obrońcy byli zażenowani tym co widzieli, niejednokrotnie rzucając pogardliwymi uwagami. Nadzwyczajna skuteczność komandosów nie zdołała jednak uchronić "Deutsches Afrikakorps" od druzgocącej klęski.

     Na początku maja 1943 było wiadomym, że koniec jest bliski i zezwolono jednostkom specjalnym na ewakuację. Major Witzig odleciał, a jego oddział spadochroniarzy (91 żołnierzy, w tym rekonwalescenci) został podzielony na małe grupy, działające od tej pory "na własną rękę". Niektórym udało się wydostać na pokładzie samolotu, inni próbowali szczęścia ze statkami albo prowizorycznymi łodziami. Wielu żołnierzy z ostatniej grupy utonęło zanim dopłynęło na Sycylię, lub zostało podjętych przez okręty włoskiej armady. Na afrykańskiej ziemi pozostała mała grupka żołnierzy z Kommanda Brandenburg. Zebrali się oni w nadbrzeżnym gaju oliwnym, rozpalili ognisko i zaczęli śpiewać wojskowe pieśni w oczekiwaniu na aliancki partol który weźmie ich do niewoli. Epopeja niemieckich sił specjalnych na Czarnym Lądzie kończy się takim właśnie nostalgicznym akcentem.

***

Powietrznodesantowy Batalion Saperów został odtworzony w oparciu o ocalałych z kampanii afrykańskiej. Jednostka walczyła do końca wojny raz na Zachodzie, raz na Wschodzie.

Oceń bloga:
5

Komentarze (1)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper