Muzykowo i krzykowo #6 feat. Kasai

BLOG
944V
Muzykowo i krzykowo #6 feat. Kasai
Evo24 | 23.07.2021, 14:52
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Witajcie po tak długim czasie w kolejnym Muzykowo i krzykowo. Dzisiaj będzie tylko jeden wykonawca, a konkretnie Marilyn Manson, ale za to znajdą się opinie z jego pierwszych sześciu albumów, a w przyszłości pojawi się reszta. Zapraszam do czytania.

Dlaczego zdecydowałem się na tylko jednego i tego konkretnego wykonawcę? Ano dlatego, gdyż wraz z moim znajomym postanowiliśmy przesłuchać całą jego dyskografię. Wszystko zaczęło się od jednego albumu, który tu się pojawi i sprawdzenie, co z nim nie tak? Potem jakoś tak poszło, że w sumie nie zaszkodzi sprawdzić inne krążki. Poza tym krążyło mi po głowie wrócenie do Muzykowo i krzykowo, zatem czemu nie podzielić się z wami wrażeniami? Zaprosiłem też mojego kumpla, Kasaia, który krótko podsumuje swoje odczucia względem sprawdzanych krążków. Tyle wstępu, jedziemy z tematem.

Portret of an American Family

   Zacznijmy od debiutu, który został wydany w 1994 roku jakiś czas po zmianie nazwy zespołu. Bo widzicie, Marilyn Manson pierwotnie był wokalistą i liderem zespołu o nazwie ,,Marilyn Manson and The Spooky Kids". Potem skrócili go po prostu do pseudonimu Briana Warnera. Nie będę pisał, kto konkretnie siedział w zespole, gdyż przez całą jego historię przetoczyło się mnóstwo utalentowanych muzyków (około 25 osób), ale parę osób wymienię. W każdym razie pierwszy album przesłuchałem w sumie przypadkowo. Po skończeniu ze znajomym kolejnego krążka nie mogłem zasnąć i w sumie wpadł mi do głowy pomysł, by sprawdzić Portret of an American Family. Nie wiedziałem o tym nic... z wyjątkiem tego, że istnieje. Przesłuchałem raz (oraz drugi w momencie pisania bloga) i raczej nie będę do niego zbyt często wracał, LECZ nie oznacza to, że to zły album. Jest na pewno czymś innym niż późniejsze, popularniejsze dzieła. Troszkę nie wiem, jak by tu go określić. Jest na swój sposób ostry, choć nie tak, jak kolejne albumy. Bywa chwytliwy, ale również i dziwny (ba, w My Monkey użyto tekstów Charlesa Mansona, a sam utwór nagrano w wynajętej willi Romana Polańskiego). Ja o dziwo słuchając go czułem się zrelaksowany. Nie wiem czemu, skoro mamy również takie kwiatki, jak Dogma zawierający dziwne wrzaski. Wokal Mansona wypada tutaj całkiem nieźle, jak na debiutancki album. Nie mam mu nic do zarzucenia. Gitary bywają przyjemne, perkusja jest ok, klawisze są spoko, bas tak samo.

   W przypadku tekstów mamy dość prosty temat: Krytyka oraz głupota amerykańskiego społeczeństwa i organizacji religijnych. Nie trzeba tutaj niczego się doszukiwać czy jakoś specjalnie ich interpretować. Są proste i jeśli dobrze pamiętam, sam Marilyn Manson uważa, że mógłby popracować przy nich trochę lepiej. Ja tam nie narzekam, gdyż nie oczekuję zawsze ciężkich do zrozumienia tekstów. Jak trzeba czasem pomyśleć, to czemu nie, ale nie wymagam tego od każdej kolejnej piosenki. Czy mogę komuś polecić Portret of an American Family? Jeśli oczekujecie tekstów równie pokręconych czy intensywnego brzmienia z kolejnych albumów to troszkę nie ten adres, a jeżeli chcecie czegoś oryginalnego, dziwnego i mającego swój styl, to bardzo polecam. W kwestii ulubionych utworów... niech no pomyślę... chyba Get Your Gunn oraz Sweet Tooth podobały mi się najbardziej. Ten pierwszy ma swoje szybkie tempo, którego dobrze mi się słucha oraz wpada w ucho. Ten drugi jest znacznie wolniejszy, a do tego ten bas... super. 

Tutaj opinii Kasaia nie ma, gdyż nie sprawdzał debiutu. 

   Wspomnę też trochę o minialbumie ,,Smells Like Children" wydanym w 1995 roku. On głównie składał się z coverów, remixów i wielu różnych eksperymentów. Został przyjęty dość chłodno, ale jest na tym jeden utwór, który może być wam dobrze znany, a także wypromował Marilyn Mansona. Było nim ,,Sweet Dreams (Are Made of This)" w mroczniejszej, ponurej wersji. Ciekawostka: podczas jednych z odlotów narkotykowych Warnera wydawało mu się, że słyszy powyższy utwór właśnie w takim tonie. Utknęło mu to w głowie i stworzył takowego covera. Brzmi trochę jak taka hard rockowa/goth rockowa ballada. I przyznaję, jest naprawdę dobra. Dodatkowo nakręcono do niego również i psychodeliczny teledysk, który... zobaczcie sami

">   

  Czy warto sprawdzać krążek ,,pachnący dziećmi"? Moim zdaniem nie za bardzo. Jako ciekawostka spisuje się dobrze, ale jeśli chcemy posłuchać coś dobrego... mi tylko Sweet Dreams się podobało. Tymczasem podczas prac nad kolejnym albumem odszedł jeden ze współzałożycieli zespołu. Skutkiem tego było zajęcie jego miejsca przez Twiggy'ego Ramireza (gitara basowa), który będzie jedną z ważniejszych osób w zespole. Może nie najważniejszy, ale będzie współpracował z Mansonem przez długi czas i to właśnie on pomagał wokaliście przy tworzeniu piosenek do kolejnych albumów. 

 

Antichrist Superstar

  Teraz przechodzimy do wielkiej trójcy, którą kojarzy większość słuchaczy Marilyn Mansona. Zaczynamy od pierwszej części z trylogii, która według chronologii jest ostatnia. Antichrist Superstar możecie znać głównie dzięki utworowi The Beautiful People, który w sam sobie jest naprawdę dobry, choć mógłby trwać trochę dłużej. Ogólnie album prezentuje się bardzo dobrze. Powiedziałbym, że nie ma tutaj złego utworu. Początkowy Irresponsible Hate the Anthem idealnie wprowadza nas w nastrój płyty i w zasadzie już tutaj dostajemy to, co nas czeka dalej. Ostre gitary, szalona perkusja, dziwność oraz wrzaski Mansona. Niekiedy album zwalnia i idzie w kierunku bycia psychodelicznym, a wokal Warnera staje się bardzo niepokojący. Idealnym takim przykładem jest Kinderfield czy Cryptorchid (albo ukryty utwór, którego w sumie nie nazwałbym piosenką). Są również przypadki, gdzie nie tyle utwory są spokojne, ale wywołują coś w stylu melancholii, jak Man That You Fear czy Minute of Decay. Wracając jeszcze do wokalu, to Brian musiał nieźle się bawić nagrywając ten album. Stosuje nie tylko krzyki, ale i też niepokojące szepty czy po prostu spokojny głos brzmiący w sposób, jaki w sumie kojarzymy Marilyn Mansona. Nie umiem wam tego określić, ale jeśli usłyszycie stąd jakiś utwór, skojarzycie o co mi chodzi. Album jest też pełny dziwnych dźwięków, których sam nie jestem pewny. A to gdzieś usłyszymy jakieś maszyny, tam dziwne chórki, tu dziwne kazania (głównie pod koniec albumu i w ukrytym tracku), stuknięcia o jakieś banderki... na pewno jestem pewny instrumentów ala tamburynu, pianina i fletni pana używanej przez samego Mansona. Czasem wokół tego są jeszcze niepokojące teledyski, jak The Beautiful People z narzędziami wykrzywiającymi usta czy Torniquet będące... nie wiem, co by tam dać. Warto też dodać, że w okolicach tego albumu Marilyn Manson zaczął odwalać kontrowersyjne rzeczy, jak darcie biblii (jest to nagrane w teledysku to utworu tytułowego) czy pocieranie się flagą amerykańską.

  Teksty na tym albumie nie należą do najprostszych. Ciężko zrozumieć cokolwiek poza linijkami o religii czy erotyce, gdyż cała reszta jest po prostu pełna chaosu. Sam album jest podzielony na 3 cykle, gdzie jeden zawiera po kilka utworów. Pierwszy z jest o zepsuciu, zaprzeczaniu typowemu pięknu czy po prostu o nienawiści. Drugi jest o dojrzewaniu bohatera albumu pt. Wormboy, gdzie chce stać się tym, czym są gwiazdy showbiznesu, by potem odkryć, że wszystko jest na odwrót. Gwiazdy są skorumpowane i brudne. W trzecim robal przemienia się w tytułowego antychrysta chcącego zniszczyć ludzkość. Można w tym wszystkim doszukiwać się czegoś w stylu biografii Mansona. Stał się takowym potworem, którego uwielbiają miliony, a w celu zdobycia sławy musiał odrzucić wiele mu bliskich rzeczy... a w każdym razie tak to ja widzę, gdyż każdy może inaczej te teksty interpretować.

  Podsumowując, ten album jest świetny. Czy najlepszy? Dla znacznej większości słuchaczy lub czytających pewnie tak, ale dla mnie najlepszy zaraz przed nami. Mimo to i tak jest jednym z lepszych, jakie kiedykolwiek słyszałem. Polecam każdemu sprawdzić ,,Antychrysta Supergwiazdę". Nie gwarantuję wam, że od razu ten krążek wam przypadnie, lecz warto dać mu szansę. Moimi ulubionymi utworami są The Beautiful People, Angel With the Scabbed Wings, Kinderfeld oraz Minute of Decay. 2 lata później Marilyn Manson wydał kolejny album, który poróżnił fanów, lecz nie oznacza to, że wypadł słabo, a wręcz przeciwnie.

Opinia Kasaia: Ach, album który w trzech przypadkach jest numerem jeden, pierwszy o którym wspominam, pierwszy z trylogii Mansona oraz według fanów najlepszy album Marilyna z czym trudno polemizować. Industrialne mocne brzmienie, złowrogi wokal, upiorny klimat... to dużo dobrego. Najlepiej sami się przekonajcie. 

Mechanical Animals

   ,,Mechaniczne Zwierzęta" był kiedyś dla mnie najsłabszym z trylogii, lecz ulubionym albumem... to się zmieniło. Po przesłuchaniu tej płyty ileś tam razy jestem w stanie stwierdzić, że jest dla mnie najlepszym w całej dyskografii Marilyn Mansona. Tak, powiedziałem to. I nie jest to tylko moja opinia, ale od zawsze trwają dyskusje na temat tego, który z trójcy jest lepszy. Album jest definitywnie spokojniejszy od swego poprzednika. Tutaj mamy do czynie nie z metalem, a z glam rockiem. Świecidełka, kolory, dziwaczne kostiumy, ale i lżejsze brzmienie piosenek. Dodajcie do tego jeszcze styl Mansona, który ewidentnie tutaj czuć i w sumie mamy przepis na sukces. Dominują chwytliwe utwory, gdzie refren potrafi posiedzieć dłużej w głowie, jak I Don't Like The Drugs (But The Drugs Like Me) czy Dope Show. Są tu również i mocniejsze aspekty, jak Rock is Dead czy Posthuman z bardzo dobrą grą gitar wpasowaną w elektroniczne tło. Obecne są też ala ballady w stylu Disassociative czy Coma White rozkręcające się od refrenu i ponownie zwalniające. Jest też używana gitara akustyczna w The Speed Of Pain, ale ten utwór bardzo losowo podchodzi (zależy od nastroju). Do całej reszty albumu nie mam nic do zarzucenia. Wszystkiego bardzo dobrze się słucha, wpada mocno w ucho i nie chce wyjść. 

  Pod kątem lirycznym mamy tu głównie do czynienia z ostrzeżeniem dotyczącym życia jako gwiazda jakiegokolwiek medium, a ratunkiem i jednocześnie zgubą są narkotyki. Temat ,,dragów" towarzyszy nam niemal przez cały album, zatem oby was nie zmęczył. Sam lubię teksty o życiu i walce z nimi, są dość ciekawe do poznawania. Same teksty tym razem łatwo zrozumieć. Na początku przedstawia się nam dzisiejszy świat wyprany ze wszelakich uczuć, pojęcie gwiazdy i dzisiejszego biznesu. Wlatują również fragmenty o religii, gdzie Bogiem stała się telewizja, którą można łatwo kupić oraz oszukać ludzi. Wszystko to kończy się niechęcią do świata, jego zbliżającym się końcem i próbą ucieczki od niego wraz z wszystkimi innymi problemami dzięki narkotykom, które mimo mocy ogłupienia i odebrania myśli ,,nie ocalą nas przed nami samymi". Same teledyski odnoszą się do ogłupiania ludzi przez telewizję, prochów czy show-biznesu, gdzie wokalista w formie kosmity zostaje przemieniony w gwiazdę.

   Mechanical Animals okazało się wielkim hitem i dość zabawnym plaskaczem w twarz dla osób oczekujących więcej w stylu Antichrist Superstar. Ja tego nie odczułem, gdyż preferuję tą spokojniejszą działalność Mansona... a przynajmniej jeśli nie usypia. Często do tego albumu wracam i mam wrażenie, że z każdym kolejnym odsłuchem jest coraz lepszy. Polecam koniecznie, każdemu. Moimi ulubionymi utworami są chyba Rock is Dead, I Don't Like Drugs, Coma White oraz Posthuman. W samym zespole ponownie pojawiła się znana osoba, która tym razem może być kojarzona z działalnością Roba Zombie. Po odejściu gitarzysty o ksywie Zim Zum do grupy dołączył John 5, gdzie miał duży wpływ na powstawanie piątego albumu, ale o tym będzie później.

Opinia Kasaia: Drugi album z trylogii Marilyna który charakteryzuje drastycznie inny styl niż poprzednie płyty. Ze zmian wizerunkowych trzeba napomnieć, że Brian przy tej płycie przedstawia się jako Omega - bezpłciowy przybysz z kosmosu, którego zmuszono do zostania członkiem grupy muzycznej o nazwie Mechanical Animals przez żądnych zysku biznesmenów (lol). Płyta była wypromowana czterema singlami: "The Dope Show", "Rock is Dead", "I Don't Like the Drugs" oraz "Coma White". Podobnie jak poprzedni album, ten też nie będzie stratą czasu dla słuchaczy, stanowczo polecam.

Holy Wood

   No i mamy Holy Wood, ostatni z trylogii i pierwszy według chronologii. W jednym z Muzykowo i krzykowo pisałem, że bardzo mi się podobał i będę często do niego wracał. I wiecie co? Odwołuję te słowa, gdyż po powrocie do niego zwyczajnie mnie zawiódł, nie tak go zapamiętałem. Zacznijmy od założeń. Czym konkretnie miało być Holy Wood? Miało być powrotem do metalu, a nie wałkować temat glam rocka. To zrozumiałe, lubię metal, nie mam nic przeciwko. Same single na to wskazywały. Dostaliśmy również wpadające w ucho, ale i ciężkie The Fight Song (swoją drogą mój pierwszy utwór Marilyn Mansona, jaki usłyszałem), Disposable Teens i The Nobodies, gdzie to ostatnie było akurat ciężkie w refrenie, gdyż sama atmosfera i brzmienie było w miarę spokojne. Jak ostatecznie wyszło? Nie zabrakło ostrych utworów, jak ,,President Dead", The Love Song oraz Death Song. Zdarzały się również takie ciekawe przypadki, jak Cruci-fiction In Space, gdzie charakterystyczna gitara na początku i między refrenami brzmi cudnie. Innym było King Kill 33, niemal wyrwane z Antichrist Superstar. Znajdą się jeszcze dwie mocne kawałki, ale razem daje nam ile? 10 piosenek na 19 (tak, ten album jest dość długi). Cała reszta, jak np. Lamb of God jest bardzo spokojna. I nie miałbym z tym absolutnie żadnego problemu, gdyby nie usypiały. Zgadnijcie, co te kawałki robią. Słuchaliśmy tego albumu z kumplem gdzieś koło północy i po połowie wleciało tyle takich utworów, że omal nie zasnął. Z nich wszystkich chyba tylko ostatni polubiłem. Rozumiecie troszkę, co mi nie podeszło? Mieliśmy dostać coś znacznie mocniejszego i trochę szkoda, że niemal połowa z albumu usypiała.

   Przynajmniej warstwa liryczna wypada dobrze. Tu ponownie trzeba zrozumieć, o co artyście chodziło. Tematem miało być badanie relacji między życiem a śmiercią, niekiedy odnosząc się do prezydentów USA oraz przemoc. Z tekstów można wyczytać ciekawą historię. Opowiada ona o tytułowym miasteczku, który działa na zasadzie disneylandu, ale atrakcjami są przemoc i seks. Dodatkowo religia stała się tam niezwykle ważnym czynnikiem, a prezydenci są uznawani niemal za boskie byty. Bohaterami są nastolatkowie, którzy chcą osiągnąć jakąś sławę. Trylogia zatem łączy się tak, że w Holy Wood chcemy zostać sławni, w Mechanical Animals odkrywamy, że bycie gwiazdą nie jest takie dobre, a potem nadchodzi koniec ludzkości w Antichrist Superstar. Śledzi się te teksty ciekawie, a historia z tego albumu miała zostać przedstawiona znacznie bardziej szczegółowo.  Manson planował na jej bazie stworzyć film, który nie doszedł do skutki. Potem wpadł na pomysł napisania książki, ale i on nie wypalił. Zaczynam podejrzewać, że chyba nigdy nie dostaniemy tego w wersji rozszerzonej, co jest trochę smutne.

   Czy Holy Wood jest złym albumem? Nie, nie jest zły. Ma w sobie dobre rzeczy i można się przy nim bawić. Są tu kawałki, które autentycznie lubię, ale jeśli jakoś miałbym go określić razem z tymi usypiającymi piosenkami, to dałbym mu takie... jest po prostu ok. Najsłabiej z całej trylogii, lecz nie jest to zły album. O tych gorszych jeszcze przeczytacie, ale kiedy indziej. Teraz przyszła pora na tzw. spadek formy nazywany przez wielu słuchaczy i dla mnie zdecydowana poprawa po czwartym albumie. Tym razem bez Ramireza, ale przy pomocy nad płytą głównie pomagali John5 oraz Tim Skold.

Opinia Kasaia: AAAAAAAAAAA!!! Holy Wood... idealny przykład tego jak ilość (19 UTWORÓW) jest ponad jakość. Rzeczą, którą najbardziej tutaj widać jest brak pomysłu. Album używa konceptów zastosowanych w poprzednich płytach, że tak powiem, jest to zlepek ich brzmień. Słuchać tu pełne grozy zgrzyty i hałasy z Antychrysta, jak i echa rodem z Mechanika. Słuchając owego albumu znajdziecie też monotonną, wręcz kroczącą gitarę, natrętnie melodyjny pop-rock i chłodne syntetyczne tła z rozmaitymi dodatkami. O dziwo Album staje się ambitniejszy od utworu "The Nobodies". Czy polecam? Cóż, jak słuchałem tego albumu doszedłem do wniosku że jest bardzo mętny... tak bardzo, że naprawdę przy nim zasypiałem. Poleciłbym go tym, którzy chcą odsłuchać "Całej Mansowonej Trylogii" i najlepiej wypijcie przedtem kawę.

 

The Golden Age of Grotesque

    Ten album został przyjęty przez prasę dość mieszane, ale okazał się większym sukcesem niż Holy Wood. Mi osobiście się podobał, a już zdecydowanie bardziej niż Holy Wood. To cacko jest takim dziwnym eksperymentem. Mamy połączenie metalu z różnorakimi bitami. Kolejną mieszankę dostaliśmy dopiero lata później w We Are Chaos. Czy to wypaliło? Powiem wam tak: do trzeciego singla nie mam zarzutów. This is The New Sh*t nie jest moim faworytem, ale nie wypadło najgorzej. Dalej mamy takie mOBSCENCE, Doll-Dagga Buzz-Buzz Ziggety-Zag czy Use Your Fist And Not Your Mouth, które są znacznie cięższe i chyba wypadają najlepiej z całej płyty. Tytułowe The Golden Age of Grotesque jest dziwne, ale pasuje jako odsapnięcie. Po nim dostajemy pełne elektronicznych dźwięków, ale i z ostrymi riffami (s)AINT, które nieironicznie jest moją ulubioną piosenką z całej płyty. Jest bardzo chwytliwe, a refren łatwo utyka w głowie. Ka-Boom Ka-Boom mogę w sumie opisać tak samo, ale mniej wpada w ucho. I w sumie do Slutgarden nie marudziłbym, ale po nim już bywa różnie. Nie zrozumcie mnie źle, bardzo lubię ten album i zdecydowanie więcej jest dla mnie dobrych utworów. Spade jest ok, ale nie wyróżnia się jakoś, Para-Noir jest nudne, The Bright Young Things jest z kolei super, Better of Two Evils jest ponownie takie meh, a Vodevil wbrew pozorom polubiłem. Jest jeszcze cover Tained Love, ale on mi nie podszedł. Chyba opisałem niemal wszystko na tym albumie. Tworząc tą płytę Manson inspirował się estetyką formacji nazistowskich, groteską oraz kabaretem z lat 30. I przyznaję, czuć to... ale tylko w teledyskach.

   Pod względem tekstowym jest tu nawet prościej, niż w Mechanical Animals. Warner porównuję swoją muzykę do sztuki wynaturzonej, ale i również... dostaliśmy typowego Mansona pełnego erotyki. Niestety więcej jest tego drugiego, co tylko szkodzi warstwie lirycznej. Z połączenia stylu tego muzyka oraz obranych tematów mogło wypaść coś bardzo dobrego. Można było pójść w kierunek psychodelicznej parodii, jeśli promujesz swój album taką estetyką. Jeśli zamiast tego dostaję sprośne teksty, wyrównywanie rachunków z byłą dziewczyną czy inne prywatne sprawy lub pogląd na miłość, które NIE BYŁY głównym tematem, to coś jest nie tak. Następny album już od pierwszych singli był promowany jako płyta miłosna, zatem z tym nie ma problemu. Tutaj już mam i jest mi po prostu szkoda, że poświęcono teksty na to, aniżeli na parodię bądź inspirację nazistami. I tak, (s)AINT ma właśnie tekst ala erotyczny, wyśmiewający byłą partnerkę, lecz uwielbiam go za samo brzmienie.

">

   Pomimo tego zawodu tekstami, bardzo lubię ten album. W dużej mierze słucha się go dobrze i pomimo kilku takich sobie piosenek, wypada na moje znacznie lepiej niż rozczarowujące Holy Wood. Tak, lirycznie jest zdecydowanie gorszy, ale jeśli chodzi o jego brzmienie, to w żadnym miejscu nie czułem znużenia. Moimi ulubionymi kawałkami jest (s)AINT, mOBSCENCE i Use Your Fist And Not Your Mouth. Jeśli chodzi o dalszą działalność zespołu, to po trasie Lest We Forget odszedł John 5, a także perkusista, przez co jedynym członkiem będącym od samego początku grupy był sam Marilyn Manson. Znaczy z perkusją było dziwnie, bo na początku korzystali z automatu, przez co ,,pierwszy bębniarz" nawet na nich nie grał. Rzekomo podczas koncertów bawił się żołnierzykami. Kolejny album został nakręcony głownie z Timem Skoldem, od niego skupiono się bardziej na tytułowym wokaliście (teraz faktycznie stał się solowym wykonawcą)... i głównie ten krążek spowodował odejście fanów od muzyka.

Opinia Kasaia: Groteska i Mrok? Mmmmm, nie wiem jak wy, ale ja bardzo chętnie na coś takiego pójdę. Właśnie w takim klimacie jest ów album zawierający mocne i agresywne utwory. Mimo iż płyta nie zbiera najlepszych opinii (jest uważana za jedną z jego najgorszych), moim zdaniem jest warta przesłuchania. Płyta ma utwory które są chwytliwe i nie nudzą się (co jest dużą poprawą względem Holy Wood). Mam nawet wrażenie, że za szybko się kończy mimo iż ma optymalną długość względem innych płyt, ALE.. ostatnie utwory nie są aż tak dobre. Mimo to polecam.

Eat Me, Drink Me

   Przez wielu Eat Me, Drink Me jest uważane za czarną owcę  i najsłabszy wśród wszystkim albumów. Czy się z tym zgadzam? Nie, nie zgadzam się. Na tle wszystkich albumów, jakie przesłuchaliśmy to tylko dwa były naprawdę słabe, ale o nich w drugiej części. ,,Zjedz mnie, Wypij mnie" odpuściło sobie elektroniczne bity z poprzednika i powróciło na gitarowy kierunek, lecz brzmienie pozostało lekkie. Utwory nie są też w żaden sposób psychodeliczne, lecz bardziej spokojne z dużą ilością gitarowych solo. Akurat one są wykonane solidnie i... niekiedy zalatują gothic rockiem. Najmocniej to czuć w otwierającym If I Was Your Vampire oraz tytułowym Eat Me, Drink Me i wiecie co? Uwielbiam każdą sekundę tych utworów. Może i są chaotyczne (wydaje się kończyć, a tu leci dalej), lecz aż tak mi to nie przeszkadza. Dodam również, że przez tę dwójkę szukam piosenek goth rock właśnie w podobnym stylu. Dalej mamy różnie. Putting Holes in Happiness dobrze mi się słucha, ale muszę przeżyć leniwy początek, The Red Carpet Grave oraz They Said That Hell's Not Hot wpadły mi w ucho, uwielbiam Evidence, do którego chce mi się tupać, Heart-Shaped Glasses lubię za wykorzystanie tego czegoś w rodzaju zabawki usypiającej, Are You Rabbit brzmi świetnie z tą agresywną gitarą, basem oraz perkusją i w sumie nie lubię 3 utworów. Just A Crash Away po czasie nuży, You And Me And The Devil Makes 3 oraz Mutilation is the Most Sincere Form Of Flattery męczą mnie swymi refrenami i w zasadzie to tyle złego, co mogę tu powiedzieć w kwestii brzmienia. Reszta zwyczajnie mi się podoba. Może nie brzmią w stylu ,,typowego Marilyn Mansona" pełnego dziwactw, ciężkości, lecz mi zdecydowanie podeszły. Są jeszcze remixy okularów o kształcie serca... ale kogo one obchodzą?

   Jak wspomniałem, ten album jest tekstowo bardziej o miłości. Tak się złożyło, że Manson pisał piosenki jakiś czas po okresie depresji i konfliktach małżeńskich, których skutkiem był rozwód z Ditą Von Teese. Przez to treści utworów brzmią bardziej, jak takie wpisy z pamiętnika. Brian na szczęście nie stworzył tylko słodkich i smutnych linijek, a bardziej... specyficzne. Dalej słychać w tym ból, ale zdarzą się dość dziwne zdania, takie mrożące. Czy mamy tutaj erotykę? Oczywiście, co to za Manson bez tekstów z treściami ,,dla dorosłych", ale tym razem odpuścił sobie jechanie religii. Swoją drogą wgląd muzyka na miłość jest trochę dziwny, gdyż w tamtym czasie był związany z Evan Rachel Wood, od której zaczęły się jego ostatnie ,,kłopoty". Nakręcił z nią teledysk do Heart-Shaped Glasses, gdzie... no wiecie. Z kolei nazwa albumu nawiązuje do pewnego wydarzenia, gdzie pewien Niemiec ogłosił, że chce zostać zjedzony przez człowieka (i faktycznie go pożarto). Do tego widać też nawiązania do niektórych dzieł literackich, jak chociażby Lolity Vladimira Nabokova. Na moje warstwa liryczna wypada (zgodnie z tematem) całkiem spoko, choć momentami mrozi.

   Rozumiem, dlaczego ludzie mogą nie lubić tego albumu, ale ja się przy nim dobrze bawiłem. Może nie jest najlepszy w całej dyskografii, bo na pewno nie jest, lecz nadal go uznaję za jeden z tych dobrych. Najniżej dałbym jako średniaka, bo naprawdę, słyszałem gorsze albumy. Do Eat Me, Drink Me będę często wracał i żadne gadanie o jego byciu słabym tego nie zmieni.

Opinia Kasaia: Ach, kawałek świeżego, zaiste dobrego, bardzo rockowego materiału, któremu ciężko coś zarzucić. Utwory na pewno nie są mdłe tylko "zakropione" rozpoznawalnym stylem Mansona. Na pewno na plus tutaj poszło odejście elektroniki, a powrót do gitarowych brzmień i solówek. Tym, co można jeszcze powiedzieć na temat tej płyty jest to, że jest ona spokojna ale nie bez przesady. Album warty polecenia jak i przesłuchania dlatego też... Polecam.

  Ten "fragment drogi" twórczości Marilyna zaczyna się solidnym Portretem Amerykańskiej Rodziny, genialnymi brzmieniami Antychrysta i Mechanika, przejściem przez monotonność i "kopie" jaką jest Holy Wood, zdaniem wielu (chociaż nie naszym) wpadnięciem w duży dół zwany The Golden Age of Grotesque oraz wejściem na wystarczająco równy odcinek trasy pod nazwą Eat Me Drink Me. Innymi słowy będąc na dobrej drodze czasem należy z niej zejść, by odkryć, że się na niej było. I w ten oto sposób kończymy to Muzykowo i krzykowo, a w następnym zajmiemy się pozostałymi płytami ,,Mephistofelesa z Los Angeles".

 

Oceń bloga:
18

Komentarze (29)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper