The Beauty of Disaster (Czarnobyl 2016)

BLOG
2592V
The Beauty of Disaster (Czarnobyl 2016)
rei-u | 18.05.2016, 14:22
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Zapewne wielu z Was kojarzy grę z uniwersum Stalkera, być może kojarzycie książki z fabrycznej zony, które również wpisują się w to uniwersum. Jeśli tak to być może jesteście zajarani tym klimatem tak samo jak ja. Chcecie zobaczyć jak wygląda Zona 30 lat po katastrofie to zapraszam do relacji dzień po dniu.

25 kwietnia 2016 - Polska
Start około godziny 20:30 spod pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Podróż w nocy to za wiele nie było widać. Kilka godzin jazdy i pojawiło się przejście graniczne.

Granica z Ukrainą
Przyjazd ok 00:30, oczekiwanie na granicy ponad dwie godziny na wjazd do Ukrainy. Czas jazdy do granicy z Warszawy do przejścia granicznego jakieś cztery godziny. Za granicą kto potrzebował to szybka wymiana waluty u takiej jednej babeczki, taki trochę mobilny kantor. Mówisz ile chcesz wymienić i wypłaci kasę w hrywnach szybciej niż bankomat.

26 kwietnia 2016
Godzina 5:30 czasu polskiego, na Ukrainie będzie to 6:30 szybkie śniadanie i kawa na stacji benzynowej. Kilka kilometrów dalej na poboczu przystanek autobusowy a tam widać ślady naszych, na ścianach przystanku napisy sprejem "legia", "zabij żyda", kultura rodaków jak widać na wysokim poziomie, nie ma to tamto. 8:30 czasu ukraińskiego kolejny przystanek, miejscowość Korosteń.

Kijów,
Meldunek w hotelu, dwie godziny odpoczynku a później zwiedzanie miasta. Na pierwszy ogień poszła Puzata Hata, lokal gdzie za niewielkie pieniądze można się najeść tak, że będzie się człowiek turlał do wyjścia. Jedzenie jak domowe, bierzesz tace, nakładasz co chcesz i do kasy. Jako ciekawostka to u nas chałka drożdżowa jest podawana na słodko a tutaj zjadłem taką z masłem czosnkowym i koperkiem. Po obfitym posiłku przyszedł czas na zwiedzanie muzeum i wystawy o katastrofie w Czarnobylu. Dziesiątki zdjęć z miejsc katastrofy, stroje robotników którzy tam pracowali, zdjęcia i legitymacje służbowe, sprzęt z jakiego korzystali, odznaczenia wojskowe, notatki, listy i dziesiątki innych rzeczy związanych z tą katastrofą. Jest nawet replika wirnika śmigłowca który brał udział w akcji gaśniczej w dniu katastrofy. Przy wyjściu umieszczono księgę pamiątkową gdzie zostawiliśmy krótką informację od siebie i swoje podpisy.

Następnym punktem była cerkiew, rewelacyjnie ten budynek wygląda, chociaż widać, że został świeżo odmalowany. Odbyła się również wizyta na Majdanie gdzie nadal widać ślady walk, usypane kamienie które służyły do obrony tego miejsca. Są ślady nadpaleń, budynek który został spalony jest zasłonięty plandeką. Wzdłuż chodnika zostały ułożone zdjęcia osób które zginęły w obronie tego miejsca. Najmłodsza osoba miała 19 lat.
Jako ciekawostkę dodam, że poruszanie się po mieście to trochę jazda bez trzymanki. Kierowcy jeżdżą jak chcą, przechodnie również tak się zachowują. Ogólnie jest wesoło. Jazda metrem to ciekawe doświadczenie. Wchodzisz do pociągu a zaraz obok pojawiają się goście z gitarami, którzy po chwili zaczynają śpiewać. Za nimi babuszka sprzedająca różne rzeczy. Folklor totalny.

27 kwietnia 2016
Śniadanie o 8 rano, szybkie pakowanie i wyjazd z Kijowa w stronę Czarnobyla. Przyjazd na miejsce w okolicy godziny 10:30. Spotkanie z przewodnikiem i szybkie załatwienie formalności na punkcie kontrolnym wjazdu do strefy. Następnie przyjazd do hotelu „dziesiątka”, zakwaterowanie, wzięcie najpotrzebniejszych rzeczy i pora jechać do Zony. Po drodze zakupy w sklepie. Przejazd dookoła elektrowni gdzie widać jeszcze stan budynku z przed trzydziestu lat a zaraz obok nowy sarkofag, który prawdopodobnie zakryje całą elektrownie w 2017. Z racji uroczystości związanych z trzydziestą rocznicą katastrofy strefa została przygotowana do tego stopnia, że odmalowano krawężniki czy chociażby pomnik przy wjedzie do Czarnobyla a nawet pomnik Prypyat.

W samym Czarnobylu mieszka dość sporo mieszkańców, niestety nocą pozwiedzać nie można gdyż od godziny 22 jest absolutny zakaz opuszczania budynków z racji godziny milicyjnej trwającej do siódmej rano. Przy samej elektrowni jest zakaz fotografowania budynku elektrowni ze względu na to aby nie pokazywać systemów bezpieczeństwa jakie tam zastosowano, poza tym należy pamiętać że w tym kraju toczy się wojna. Są miejsca z których można swobodnie zrobić zdjęcie elektrowni jak i dla nowego sarkofagu. W kanale obok elektrowni ryb całe mnóstwo, mają tam tak dobrze, że rosną bez problemu gdyż nie mają naturalnych zagrożeń w postaci drapieżników a tym bardziej ludzi. Spod samej elektrowni pojechaliśmy w stronę miasta Prypeć, miasto jest ogromne a teraz gdy jest wiosna i wszystko kwitnie to miasto wygląda jakby je las wchłonął. Chodniki i ścieżki zarośnięte a zgubić się to żaden problem. Opuszczonych budynków całe mnóstwo, jedne w lepszym a inne w gorszym stanie. Część się już zawaliła. Ogólnie jest zakaz wchodzenia do budynków ale strefa rządzi się swoimi prawami i przewodnik pozwala wejść do kilku z nich. Do piwnic może nie koniecznie ale jak drzwi otwarte to czemu by nie skorzystać ;) odwiedziliśmy takie miejsca jak szkoła, sklepy, kino Prometeusz, diabelski młyn, szpital dla dzieci, niestety głównego szpitala nie odwiedziliśmy z dwóch powodów, pierwszy to taki ze budynek jest podobno w bardzo kiepskim stanie (jakoś aż w taki stan wątpię :P) a drugi to taki ze sporo ludzi wchodzi tam do piwnicy gdzie składowane są stroje strażaków którzy brali udział w akcji przy awarii reaktora a których w tym felernym dniu przywieziono do szpitala, więc poziom promieniowania jest tam na pewno wysoki, w skrócie to nieźle tam grzeje. Samo promieniowanie w Prypeci jest niewiele większe od tego w Kijowie, są miejsca gdzie jest ono większe tzw hot spoty, których kilka odwiedziliśmy i w jednym z takich miejsc jeden z dozymetrów po prostu się zawieszał. Przy samym diabelskim młynie jest kilka takich miejsc, głównie w pęknięciach asfaltu. Dodatkowo trzeba uważać aby za bardzo po mchu nie chodzić gdyż pochłania on promieniowanie trochę jak gąbka. Jednym z miejsc w jakich byliśmy to lokalny stadion, widać że nasi tu byli bo na ścianie ktoś narysował farba znane wszystkim L. Ogólnie tego dnia w Prypeci było sporo innych grup, czasami po prostu wpadliśmy na siebie. Pierwszy dzień udany jak najbardziej o czym świadczą zdjęcia i nagrania. Najbardziej grzejącym miejscem jakie odwiedziliśmy to tzw "chwytak" którym zbierano gruz z dachu elektrowni. Tam dozymetry zaczynały swój koncert a jeden się zawiesił. Najwyższy wynik jaki zanotowaliśmy to 5.200 mSv/h. Nagranie z pomiaru promieniowania jest w linku na samym dole.

A tak wygląda ów "chwytak"

Na krótko można tam stanąć ale dłuższe zabawy przy chwytaku nie są dobrym pomysłem. Przewodnik mówił że znalazł się w jednej z grup taki as który polizał powierzchnię chwytaka także gościowi chyba od promieniowania obwody w mózgu poprzestawiało. Chodząc po samej Prypeci należy uważać gdzie się chodzi, większość studzienek jest pozbawiona pokryw a same studzienki są zarośnięte przez co można wylądować w dziurze o głębokości trzech metrów. Pogoda pierwszego dnia bardzo dopisała, świeciło słońce i czasami po prostu było dość gorąco. Łącznie zrobiliśmy jakieś 12 km piechotą. Powrót przed godziną 19, przejazd przez punkt kontrolny gdzie należało przejść przez bramki sprawdzające poziom promieniowania czy przypadkiem jakaś część ciała nie świeci mocniej. Ku mojemu zdziwieniu wszystko było okej i pokazał się w moim przypadku komunikat "czisto". Na godzinę 19 była kolacja a po niej należało dokonać wewnętrznej dekontaminacji organizmu celem usunięcia przyjętego promieniowania a że przy okazja do miałem tego dnia urodziny to już było całkiem nieźle. Plan na kolejny dzień zapowiadał się rewelacyjnie, Rosoha, Czarnobyl 2 w tym radar Duga (Oko Moskwy), stacja Janów.

28 kwietnia 2016
Pobudka ok godziny 7 rano, szybkie ogarnięcie się i o godzinie 8 śniadanie. Część osób odnosi skutki wczorajszej dekontaminacji. Śniadanie na bogato, jajka sadzone, kompot z czarnej porzeczki a na deser naleśniki z makiem. Następnie uzupełnienie zapasów w sklepie i pierwszy punkt dnia, stacja Janów. Podobno ciężko tam dostać pozwolenie na wejście z racji tego, że tam nadal trwają jakieś prace oraz występuje większe skażenie, dlatego też mało która grupa dostaje pozwolenie na wjazd do tej lokacji. Mnóstwo tu rdzewiejących wagonów oraz kilka lokomotyw. Ogólnie bajzel straszny, jeśli się zejdzie z oficjalnego szlaku i pójdzie w miejsce gdzie mieliśmy nie wchodzić to można znaleźć fajne miejsca. W tym miejscu spędziliśmy ponad godzinę. Żałuję trochę, że nie wszedłem na jedną z platform znajdujących się przy torach ale problem w tym, że byłbym za bardzo widoczny dla pracujących tam robotników. Z tego miejsca udaliśmy się do budynków Jupitera. Możecie kojarzyć to miejsce po zdjęciach ryb i innych próbek organicznych umieszczonych w słoikach z formaliną czy klatkami, niestety nie trzymali w nich mięsaków czy ślepych psów. Są tam ciekawe pomieszczenia oraz jedno miejsce które miło grzeje. Nieopodal jest jeszcze wrak wozu strażackiego oraz fajna plaża gdzie można niezłe ujęcia panoramiczne wykonać.

Promieniowanie w tym miejscu jest trochę wyższe ale szału nie ma a następną lokacją były niedokończone chłodnie kominowe. W drodze do ukończonego w 90% komina można się natknąć na kolejne miejsce, które grzeje całkiem fajnie 100 µSv/h. Samo miejsce jest ogromne, niedokończony komin daje niezłe echo gdy w środku powie się cokolwiek. Jest tam również kolejne miejsce które grzeje ciepełkiem, również je udokumentowałem na nagraniu. Byliśmy tam dość krótko, jakieś 20 minut. Z tego miejsca pojechaliśmy w kierunku wioski Krasny, przy granicy z Białorusią. Prawie godzinę trzeba było do niej jechać i tak w 2/3 trasy nagle spod maski samochodu zaczął wydobywać się dym. W pierwszej chwili wszyscy myśleli że to chłodnica poszła ale okazało się, że walnęła klimatyzacja. (szkoda z jednej strony, nocleg w Zonie to byłoby coś). Pogoda wybitnie dopisała, na słońcu spokojnie było 23 stopnie i w samochodzie szybko zrobiło się duszno ale dojechaliśmy na miejsce. W wiosce jest zachowana cerkiew w dość dobrym stanie, widać, że jest odwiedzana przez wiernych. Wnętrze robi wrażenie. Po obejrzeniu cerkwi można było swobodnie poruszać się po terenie wioski, czasu na to mieliśmy półtorej godziny. Można było chodzić samemu i w grupach, więc postanowiłem chodzić samemu po terenie wsi. Część budynków już dawno zmieniła się w kupę gruzu, inne zawalone dachy a już wszystkie są dookoła bardzo zarośnięte krzewami. Natura wchłania wioskę. Badając wnętrza budynków natknąłem się na wiele ciekawych rzeczy, zdjęcia osób które mieszkały w danym domu, pozostawione ubrania, część wyposażenia domu, książki, zabawki. Całość nagrywałem, więc mam nadzieję że wyjdzie coś z tego co będzie nożna pokazać w internecie. Surowy materiał z tego trwa ponad 90minut plus do tego mam mnóstwo zdjęć. Opuszczając tą wioskę pojechaliśmy do innej miejscowości aby tam zobaczyć pozostawione maszyny rolnicze oraz zrobić trochę zdjęć, jest tam budynek który rozpozna każdy kto grał w Stalkera. Spędziliśmy tu może niecałe dwadzieścia minut a następnie pojechaliśmy na teren kolejnej wsi, tym razem większej niż wieś Krasny (niestety nie pamiętam nazwy). Tutaj zostaliśmy na godzinę i tutaj również zwiedziłem samodzielnie kilkanaście budynków, czasami było trochę niebezpieczne gdyż przy wchodzeniu do budynku podłoga która była zrobiona z desek była tak słaba, że skrzypiały a czasem i łamały pod moim ciężarem. Tutaj również zrobiłem trochę zdjęć oraz nagrałem kilka filmów z wejść do budynków. Godzina powroty do hotelu w Czarnobylu zbliżała się dość szybko i ok godziny 18 wyjechaliśmy w tymże kierunku. W hotelu od razu na kolacje i przyznać trzeba kucharkom, że podają tyle jedzenia, że nie idzie tego zmieścić w sobie.

29 kwietnia 2016
Dzień standardowo od śniadania a później kierunek Czarnobyl 2 gdzie znajduje się radar Duga, znany jako oko Moskwy. Konstrukcja jest ogromna, duży radar ma wysokość 150 metrów, mniejszy ma ok 90 metrów. Cała konstrukcja jest mocno zardzewiała i przy większym podmuchu wiatru wydaje dźwięki jakby miała się zawalić. Pierwotny plan zakładał, że będzie możliwość aby wspiąć się na górę ale po zawiłych rozmowach z przewodnikiem udało się uzgodnić wejście trójkami maksymalnie na czwarty poziom. Sam również spróbowałem wejść, co zresztą widać było na nagraniu. Drabinka po której się wspina majta się trochę jakby miała się oderwać. Wejście na czwarty poziom nieźle męczy a byłem może na wysokości ok 35m. Do wejścia na samą górę trzeba się mocno przygotować, ręce mocno dostają w kość, no i oczywiście przewodnik musi być mocno ugodowy. Upadek z czwartego poziomu może się mało przyjmie skończyć a wchodząc na samą górę trzeba się liczyć z tym, że poniekąd ryzykuje się ewentualną utratą życia. Czasowo wejście na samą górę zajmuje dwadzieścia minut i jak mówi organizator (Krystian) to na piętnastu chętnych na samą górę wchodzi tylko pięć osób, reszta odpada w połowie. Ktoś kto ma lekki lęk wysokości może sobie odpuścić taką akcję. Pod radarem spędziliśmy dobrą godzinę. Po zaliczeniu wejścia na Duge skierowałem się razem z Krystianem i znajomymi na małe zabawy w Stalkera w kompleksie Czarnobyl 2, korzystając z drugiej godziny jaką dostaliśmy na eksploracje. Udało się nam znaleźć kilka ciekawych miejsc, nawet w jednym z bloków znaleźliśmy pół sprawne pianino a przy jednym z bloków coś jakby punkt widokowy tylko trzeba się było wspinać po trzydziestoletniej zardzewiałej konstrukcji. Ja sobie wejście odpuściłem gdyż wolałbym zaryzykować wejście (i ewentualny upadek) na Duge niż na konstrukcję wyższą od bloku, która nie zachęcała swoim stanem technicznym. Z tego miejsca pozwiedzaliśmy trochę okolice i trzeba było wracać do samochodu. Spod kompleksu udaliśmy się inną część miasta Prypeć na eksploracje. Kolejny raz razem z Krystianem i kilkoma znajomymi postanowiliśmy trochę odstawić przewodnika by niepotrzebnie nie przeszkadzał nam w swobodnym zwiedzaniu. Znaleźliśmy szkole i bodajże przedszkole. Na podłogach pełno zabawek, w szatniach znajdują się jeszcze buciki oraz mnóstwo dokumentów, książek i zeszytów. Kilka piwnic budynków mieszkalnych miało wiele fajnych rzeczy, książki, albumy ze zdjęciami, płyty winylowe w tym jedna z Polski a inna była jeszcze w folii. Mieliśmy w planie tak odstawić przewodnika aby wejść na 16tke w Prypeci, jest to 16 piętrowy budynek z dachu którego jest rewelacyjny widok na całe miasto. Niestety przewodnik jakoś nas znalazł i pomysł nie wypalił. Wracając już z Prypeci okazało się że dzisiaj jest dzień odwiedzin miasta przez mieszkańców którzy tu mieszkali, na chodnikach i ulicach znów pojawili się ludzie, dość osobliwy widok. Wróciliśmy do hotelu na obiad, szybki prysznic, spakować się i ostatni punkt wypadu do Czarnobyla, Rosocha, miejsce gdzie były składowane pojazdy biorące udział w akcji gaszenia pożaru reaktora. Niestety już od jakiegoś czasu pole z pojazdami, zwane cmentarzyskiem pojazdów już nie istnieje. Wszystkie pojazdy zostały zebrane i większość z nich poddano utylizacji. Część z nich znajduje się na składowisku odpadów obok tego pola. Całość wygląda jak złomowisko, pojazdy rdzewieją, część z nich jest po prostu w kawałkach. Postanowiliśmy razem z Krystianem pozwiedzać na własną rękę. Znaleźliśmy wiele ciekawych pojazdów, od samochodów biorących udział w katastrofie trzydzieści lat temu, różnych innych pojazdów, nawet dwie amfibie gdzie wokół nich jak i na nich znajdują się silniki odrzutowe. Weszliśmy na górę by z bliska zobaczyć amfibie i silniki, no i wtedy odezwały się nasze dozymetry. Jeden z silników grzał ładnie, na moim dozymetrze włączył się alarm a na skali pokazało 22 µSv/h, trzeba było uważać aby tam niczego nie dotknąć odkrytym ciałem bo ostrych części tam nie brakowało. Było tam też kilka innych pojazdów które wskazywały podwyższone promieniowanie. Oficjalnie wejście na pole gdzie były składowane pojazdy jest zabronione ze względu na wysokie promieniowanie ale myśl zasady „ufaj ale sprawdzaj” chcieliśmy to samemu zweryfikować i poszliśmy w kierunku tego pola. Dozymetry ani drgnęły, poziom promieniowania niższy niż w centrum Warszawy, więc przewodnik trochę przesadził z tym, że tam skażony teren. Chociaż z racji goniącego nas czasu musieliśmy się szybko z tego miejsca zwijać, może następnym razem uda się zbadać ten teren lepiej i uda się znaleźć chociaż jakiś hot spot. Ogólnie to dostać pozwolenie aby wejść na teren Rosochy jest ciężko. Na złomowisku spędziliśmy półtorej godziny i po upływie tego czasu trzeba się było już zbierać. Na punkcie kontrolnym wyjeżdżając z Zony ostatnia kontrola dozymetryczna i koniec zabaw w Stalkera.

Na odrębny akapit należało by powiedzieć o jedzeniu na Ukrainie, jest dość specyficzne a sklepy posiadają na prawdę dziwne rzeczy. Są na przykład chipsy o smaku jak kraba, kiełbasy, musztardy, cebulowo czosnkowe. Inne produkty to smaki orzeszków, najdziwniejsze jakie jadłem to te o smaku galarety ale są również o smaku kraba, salami, pieczonej kiełbasy czy wędzonej słoniny. Dość ciekawym wynalazkiem są suszone rybki, dobre ale wali od nich niemiłosiernie. Z normalnych rzeczy polecam musztardę, prawdziwa rosyjska, daje po nosie jak wasabi. Chciałem kupić kawior ale tu moje zdziwienie bo na opakowaniu polskie napisy, okazało się, że mają tu kawior taki jaki można dostać w rodzimych supermarketach. Coś dla tych którzy lubią pić, alkohol tam jest tańszy niż paczka chipsów, prędzej kupicie litr wódki niż chipsy, patrzyłem na ceny i rzeczywiście. Chipsy, odpowiednik naszych Lays droższe od butelki wódki. Niestety tam słabo zarabiają, miesięcznie jakoś dwa tysiące hrywien to na nasze ok 450-500zł, więc jak wyśmienicie 300 zł na wyjazd na cztery dni to możecie sobie wyobrazić jak bardzo można tam poszaleć ;)

Jeśli chodzi o ewentualne niebezpieczeństwa to poza gorącymi miejscami gdzie promieniowanie wywołuje alarm dozymetru to należy uważać na wnętrza budynków, drewniane podłogi w większości budynków łamią się pod naporem ciała. Chodzenie po terenie strefy wykluczenia jak i we wnętrzach budynków a zwłaszcza tych trochę zawalonych i piwnicach może zaowocować skręconą kostką. Długa bluza się przydaje, chodzenie na krótki rękaw może i jest wygodne zwłaszcza w upale ale łatwo sobie ramiona zarysować nie tylko o gałęzie krzaków ale i o wystające elementy w budynkach, głównie w ciemnych pomieszczeniach. U mnie skończyło się zarysowaniem prawego łokcia o drzwi chłodni znajdującej się w piwnicy w opuszczonym sklepie. Promieniowanie może i tam było znikome ale zardzewiały zawias drzwi zwłaszcza w takim miejscu teoretycznie mógłby być nieźle zasyfiony. Miałem na sobie bluzę ale podwinąłem rękawy na chwilę przed wejściem do magazynu i jak widać Zona czeka na takie okazje aby skorzystać z błędu człowieka. Drugi mały uszczerbek na zdrowiu to naciągnięte ścięgna w prawym łokciu, taka pamiątka po wchodzeniu na Duge ale efekty tego odezwały się kilkanaście godzin później (albo to może złożyło się z tym, że przywaliłem wcześniej łokciem w zawias).

Na sam wypad do Czarnobyla jak i drogę powrotną o ile planowali byście taką wycieczkę to szykujcie się na imprezowy bus. Zwłaszcza w drodze powrotnej kiedy to integracja w Czarnobylu przebiegnie pomyślnie (a zawsze tak jest) to później w drodze powrotnej jest na prawdę wesoło. Powrót bardzo szybko mija i to w rewelacyjnej atmosferze. Najdłużej schodzi na granicy, raz puszczają szybko a innym razem trzeba swoje odczekać, więc trzeba brać spory zapas czasu kupując bilet powrotny z Warszawy. Oczekiwanie na przejazd przez polską granice zajęło nam ponad cztery godziny. Pogoda niestety nie dopisała, od granicy z Polską zaczęło padać, tak jakby na przejściu granicznym w Dorohusku następowała zmiana klimatu.

Podsumowując wypad był bardziej niż udany. Chociaż u mnie się to wzięło trochę wcześniej a mianowicie jestem z rocznika 84 także co tam końce świata i tym podobne rzeczy, doświadczyć katastrofy w Czarnobylu na własnej skórze a po wielu latach odwiedzić miejsce przez które rodzice podawali mało apetyczny płyn Lugola to już inna bajka. Swojego czasu obejrzałem wiele filmów dokumentalnych o katastrofie, kilka książek też udało się znaleźć no i wiadomo cała fabryczna zona jest mi znana a która jeszcze bardziej podkręciła temat wyjazdu do Zony. Były jeszcze inne powody ku temu ale to już mało istotne, najważniejsze, że dzięki temu wszystkiemu postanowienie wypadu do Zony udało się a całe planowanie spełniło to marzenie. Jeśli macie jakieś skryte plany podobnych wyjazdów to nie czekajcie na ich realizację w bliżej nieokreślonej przyszłości, ustalcie sobie termin realizacji i działajcie. Ja na pewno wrócę do Zony za rok (a może nawet na jesieni jak dobrze pójdzie). Tak jak Pyrkon, PGA i inne konwenty tak Zona stała się kolejnym miejscem gdzie po prostu czuję się bardzo dobrze.

http://www.facebook.com/Napromieniowani - dzięki tej ekipie miałem możliwość eksplorowania Zony i mam nadzieje, że to był pierwszy wypad z wielu ;) Polecam ich jak najbardziej bo to nie jest biuro podróży tylko wyjazd z grupą pasjonatów, którzy często schodzą z utartych ścieżek którymi biura podróży oprowadzają turystów.

Jeśli chcecie zobaczyć więcej zdjęć to zapraszam tutaj:

https://drive.google.com/folderview?id=0B6C3zc3dkqKiYzZtcXhrbWxzak0&usp=sharing

Są tam wszystkie zdjęcia jakie zrobiłem w Zonie plus część została obrobiona. Znajdują się tam również nagrania te widoczne poniżej jak i kilka z pomiarów wspomnianych hot spotów w tym nagranie spod chwytaka.

Oceń bloga:
1

Komentarze (50)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper