Debil May Cry

BLOG
1297V
Matt | 24.10.2013, 17:30
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Lubię ginąć. W grach oczywiście. Daje mi to do zrozumienia, że pomimo wieloletniego stażu wciąż jest miejsce na rozwój i samodoskonalenie. Nie mówię tutaj o sytuacjach, kiedy gra ewidentnie przeszkadza mi się przejść, wrzucając na małą powierzchnię miliard uzbrojonych po zęby przeciwników. Ledwo co dotkną mojej skarpetki, a już jestem zmuszony ładować poprzedni checkpoint.

Lubię, kiedy gra daje mi tak w kość, że włącza mi się berserk, a ja z maniakalnym śmiechem na ustach ładuję po raz setny ten sam checkpoint przeklinając wniebogłosy tak mocno, że proboszcz sąsiedniej parafii przyjeżdża z egzorcyzmem. Jestem nerwowy, szybko się irytuję i nic nie denerwuje mnie tak mocno jak nieogarnięcie i głupota ludzi, którzy przyzwyczajeni do wygody internetu, wujka google’a, Wikipedii i GPS’ów nie wytrzymaliby bez prądu 10 minut. Wielu ludzi na moim miejscu wolałoby wrzucić do konsoli jakiś niewymagający tytuł, który pozwoli im się zrelaksować i zapomnieć o problemach, a ja wręcz przeciwnie – lubię zapodać brutalną, bezpardonową, niczym nie skrępowaną produkcję, która wyzwoli we mnie maniaka i da upust frustracji.

 

 

Muszę zaznaczyć, że odbiłem się od Demon’s Souls i Dark Souls, nie dlatego, że męczył mnie poziom trudności, tylko przyzwyczajony do szybszych produkcji, nie byłem w stanie docenić złożonego systemu walki i nietuzinkowego podejścia do rozgrywki – zwyczajnie się wynudziłem. Zapewne kiedyś do nich powrócę, by dać im drugą szansę, tak jak zrobiłem to z m.in. drugim Bioshockiem i Mirror’s Edge.

 

Ostatnio miałem przyjemność ogrywania dwóch gier, które na pierwszy rzut oka nie powinny mi sprawić trudności. Mowa tutaj o Alien Rage i Armored Core: Verdict Day. Zacznę może od tej drugiej, która uświadomiła mi, dlaczego niecierpliwość jest moim największym wrogiem. Jak to zaznaczyłem w swojej recenzji, nie miałem zielonego pojęcia o serii Armored Core, zanim zasiadłem do jej ogrywania. Wiedziałem, że gra traktuje o mechach i jest przez wielu uznawaną za mekkę wszelkich techno-maniaków zakochanych w wielkich, japońskich maszynach bojowych. Zawsze myślałem, że ubóstwiane przeze mnie Front Mission jest jedyną grą z mechami, którą byłem w stanie przełknąć, ale to właśnie Verdict Day dał mi sporo radości, pokazując mi jakim jestem debilem.

 

Na początku myślałem, że gra jest zbugowana, bo jak inaczej wytłumaczyć zacięcie się na trzeciej misji pobocznej, którą odblokowuje się po raptem 40 minutach gry. Wtedy klapki mi się otworzyły i poznałem zupełnie nowy świat konfiguracji mecha, doboru broni, obmyślania taktyk i uczenia wirtualnego pomocnika odpowiednich procedur. Ginąłem… Nie dziesiątki, ale i setki razy. Za każdym razem mimo tego, że chciałem rzucić padem o ścianę i zakończyć jego żywot, to za każdym razem klikałem retry/continue/don’t you fucking dare to give up. O tak, wyłączenie gry po serii śmierci uznaję za poddanie się i przyznanie do własnej porażki. Moja męska duma mi na to nie pozwala, więc jestem w stanie poświęcić 4/5 godzin na wgłębianie się w zaawansowane systemy rozgrywki, byleby tylko położyć tego przebrzydłego badassa, który stoi mi na drodze do nowych części, chwały, kobiet, koksu i nielimitowanego dostępu do darmowych minut w Orange.

 

Alien Rage to zupełnie inna para kaloszy, takich, które nie wybaczają błędów i jeśli do nich odpowiednio nie podejdziemy, to sprawią nam ból głowy, ręki, oka i dołożą do tego śmierdzące stopy. Tylko jedno słowo, no dobra - dwa, cisnęły mi się na usta, kiedy w starciu z pierwszym bossem, po serii 20 śmierci byłem w stanie zjechać mu do 1cm życia, by znikąd dostać zbłąkaną rakietą prosto w facjatę. RAAAAAAAAAAAAAAAAGE! A potem reset i jedziemy od nowa. Po godzinie, kiedy powinienem dostać trofeum za 9999 śmierci, położyłem skurczybyka, pociągnąłem łyk zwycięskiego piwa, uznałem dzień za udany i poszedłem spać.

 

Lubię ginąć.

Oceń bloga:
0

Komentarze (21)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper