Znaleźć imersję za wszelką cenę - czyli jak przebudować salon na samochód.

BLOG
304V
WildGee | 24.04.2018, 20:04
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Ostatni wpis jaki zamieściłem na tym portalu ociekał zgorzkniałą postawą starca, który nie godzi się na zmiany jakie przynosi upływ czasu, a wszystko co było jest lepsze niż będzie. Jeśli już teraz mój tok rozumowania obrał takie tory, nie wróży mi to świetlanej przyszłości. Postanowiłem odnaleźć źródło problemu i zrobić z tym porządek. Choć poprzednia publikacja odnosiła się do motoryzacji wszelakiej, tym razem zostanę przy świecie wirtualnym.

Zacznę od krótkiego przypomnienia, iż zarzucałem Forzie i produkcjom jej podobnym brak odpowiedniej imersji, brak dążenia do odwzorowania tej ekscytacji jaką wywołuje prowadzenie (odpowiedniego) samochodu, kiedy droga wygląda jak Route 66, głośników rozbrzmiewają odpowiednią muzyką, a każdy zakręt należy do nas. Ostatni raz naprawdę świetnie bawiłem się przy Test Drive Unlimited i postanowiłem dokonać konfrontacji tych wspomnień z moimi zarzutami wobec Forzy Horizon 3. Prawdę mówiąc nie jest to łatwa sprawa, bo jak powszechnie wiadomo, albo nie wiadomo, nie będę wypowiadał się za ogół, jeśli spotykamy się z czymś pierwszy raz, co wywołuje u nas eksplozję ekscytacji, stwarza to najsilniejsze wspomnienia i zapisuje obraz tego wydarzenia jako wzór i wyznacznik. Już nigdy nie będzie tak samo i tak mocno jak na samym początku, kiedy to wejście do danego świata odcisnęło swoje piętno. (Swoją drogą nie używajcie Panowie tego tekstu jako odpowiedzi na zarzut "W naszym związku umarł ten romantyzm jaki był na początku, dlaczego?" bo choć wydaje się to logiczne, nie jest bezpieczne). Wspomnień nie da się wymazać, nad czym ubolewam, bo tyle świetnych książek, filmów i gier przeżyłbym na nowo, ale postawiłem przed sobą cel by spróbować w zupełnie nowy sposób podejść do znanego mi zagadnienia.

 

Rozpocząłem od przygotowania stanowiska. Odepchnąłem kanapę i przytargałem do domu popękany fotel samochodowy, który zalegał w mojej piwnicy. Jakby powiedział Modest Amaro, wyczuwam nutę wilgoci spowitą w obłoku pleśni. Miałem przemierzać bezkresne drogi Australii, gdzie wilgoć i pot mogłyby przyczynić się do takiego zapachu wewnątrz auta, a walczę tutaj o bezkompromisową imersję – jestem gotów na to poświęcenie. Gdybym szyny od regulacji położenia fotela umieścił bezpośrednio na panelach w salonie – skrócony zostałbym o głowę, więc szybki stelaż z desek, gumowane podkładki pod spód i Sparco to mi może buty czyścić. Teraz wystarczy wpiąć Logitecha G27 wraz ze skrzynią manualną i gotowe. Akurat złożyło się tak, że no nie posiadam omawianej kierownicy więc Thrustmaster 458 Spider wraz z Wheel Stand Pro musiało mi wystarczyć. Spędziłem kolejną godzinę na ustawianiu idealnej pozycji fotela, kierownicy i telewizora względem siebie. Kolejne pół szukałem muzyki, klimatycznej, by oddać ducha Australii. Święcie przekonany, że w spalonym słońcem Surfers Paradise słucha się takich samych klimatów jak w Nevadzie, nic nie znalazłem, odpuściłem i pozostałem przy soundtracku z Baby Driver. Zasłoniłem rolety (żadne inne światło niż ekran i ambilight o mój wzrok zabiegać nie będzie!), wsiadłem do „samochodu” i tu zaczęły się schody.

 

Wybór optymalnego pojazdu mógł mieć decydujące wrażenie co do odczuć. Dlatego musiałem zadać sobie jedno, ale to ekhm… bardzo ważne pytanie – co znaczy czerpać przyjemność z jazdy, a później zacząć ją czerpać. Unikałem sztywnego zawieszenia. Szybki czas reakcji może świetnie sprawdza się w trakcie wyścigów, ale nie podczas spokojnej przejażdżki. Chociaż po drugiej stronie skali mogłem mieć za miękkie zawieszenie i wypadać na łagodnych łukach przy stu kilometrach na godzinę, a głębokie nurkowanie przodu przy hamowaniu mogło wywołać wymioty. Kolejnym kryterium została klasa samochodu. Najtrafniejszym wyborem okazał się szczyt klasy „D” z racji na akceptowalne osiągi, ale nie wyrywające mięśni z twarzy przy przyspieszaniu. Kisiłem w garażu BMW 508 z lekko usztywnionym zawieszeniem i nie mogąc odmówić mu uroku , został wybrańcem. Kamera na maskę, wyłączyłem HUD i jazda. Kamera do środka, bo przecież wyłączyłem HUD i nie widzę żadnych zegarów. Jeżdżąc po okolicach Byron Bay siedziałem bite dwie godziny usiłując ustawić martwe strefy tak, aby odtworzyć luz na kierownicy, precyzję gazu oraz hamowania. Skrzynia biegów mimo braku fizycznego drążka pozostała manualna. Miałem już wszystko czego oczekiwałem. Ruszyłem trasą Goliath wzdłuż lasów deszczowych, pustyni i pięknych krajobrazów. Cofam wszystkie słowa jakie wypowiedziałem w poprzednim wpisie. Forza Horizon 3 przy odpowiednich warunkach naprawdę może dostarczyć tego „czegoś”. Wycisnąłem z gry prawie maksimum imersji, jaką ona oferuje i dopiero teraz zrozumiałem. Pierwsza części stawiała na chęć ścigania się i odkrywania kolejnych etapów rozgrywki, pchania tej prostej historii do przodu, bycia "kimś" na terenie Kolorado. Trzecia odsłona cyklu nie bawi się w takie półśrodki. Produkt ten ma za zadanie cieszyć użytkownika samą w sobie jazdą, a resztę zostawić jako tło.


Pomijając już sam fakt spędzenia kilku godzin na przygotowaniu stanowiska, które trzeba później posprzątać po dwudziestu minutach docelowej gry, największą wadą wyciskania maksimum z Forzy jest mina partnerki wracającej do domu i widzącej nasze ekscesy. Jeśli nie macie męskiej jaskini – odradzam. Tłumaczenie się z fotela od Jaguara sterczącego na środku salonu, przykręconego do stelażu i to w dodatku z jej (z JEJ) desek na kwietnik nie jest łatwe, ani przyjemne. Jednocześnie muszę nawiązać do braku zdjęć w moich publikacjach. Zawsze jak piszę, prawdopodobnie znajduję się w hotelu obok miejsca gdzie spada się z płaskiej ziemi, a z racji mojego bardzo ostrego podejścia co do zawłaszczania własności intelektualnej muszę pozostawić tekst samemu sobie. Może kiedyś zaplanuję wpis wcześniej i udekoruję go jak komiks gigant ;) A tymczasem, tymczasem.

Oceń bloga:
6

Komentarze (4)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper