URLAUP GEJMING, czyli granie na wczasach wczoraj i dziś.

BLOG
962V
URLAUP GEJMING, czyli granie na wczasach wczoraj i dziś.
Moonloop | 04.07.2017, 00:22
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Rozpoczęły się „wakacje”. Dla młodszych kilka miesięcy wolnego, a dla starszych okres, w którym gdzieś tam wciśnięty jest krótszy lub dłuższy urlop. Łączy nas to, że sporo czasu poświęcimy wtedy na granie! Ale co, na czym, w jaki sposób? Jak to się robiło na wyjazdach kiedyś, a jak to wygląda dzisiaj?

Gdzie wyjeżdżacie na wakacje? Jeżeli zostajecie w domu, to pewne dylematy macie z głowy. Natomiast jeśli gdzieś się wybieracie (niezależnie od tego, czy nad morze, czy w góry, czy jeszcze gdzie indziej), to tradycyjnie trzeba podjąć decyzję, co ze sobą zabrać i na czym grać. Zarówno dzisiaj, jak i wczoraj, kwestia ta potrafiła być problematyczna.
Obecnie żyjemy w dosyć luksusowych czasach jeśli chodzi o granie w podróży, na plaży, szczycie góry, działce, itd. Kiedyś było inaczej. Mniej, a zarazem bardziej różowo niż teraz.

Ci, którzy czytali moje poprzednie wpisy wiedzą, że jestem sentymentalny. Zanurzę się zatem we wspomnieniach i napiszę parę słów o tym, jak sobie radziłem za czasów dziecka i jak gram na wczasach obecnie.

W latach 90-tych kiedy wyjeżdżałem z rodzicami nad morze, pakowanie się to był dramat. Muzyka? Walkman i kilkanaście kaset magnetofonowych. Na pewno wielu z Was to przerabiało. O ile w kwestii książek nigdy nie przesiadłem się na ebooki, to w kwestii muzyki jestem uradowany, że jadąc na wakacje mogę sobie 10 plecaków kaset zmieścić na telefonie. Z grami było jednak jeszcze weselej. Na samym początku lat 90-tych, kiedy miałem ok. 5 lat, to kupowało się na miejscu stare, dobre 9999999999 in 1, na których grało się w Tetrisa, Ponga, a jak się miało szczęście to nawet jakieś ubogie wyścigi F1. Jeśli ktoś jeszcze miał, to katowało się ‘ruskie jajka’. To była jednak tylko skromna alternatywa dla Salonów Gier, które były daniem głównym każdego wyjazdu. O nich napiszę kiedyś osobny tekst, bo to zbyt duża dawka wspomnień żeby rozwadniać nimi bieżący temat.

Taka jednak prawda, że Salony były wtedy absolutną podstawą każdego wyjazdu nad morze. To był nieodłączny element wczasów, to była jedna z tych unikatowych atrakcji, które zawsze mnie tam czekały, bo wiadomo, że co Salon to inne gry. I tak przez pierwszą połowę tamtej dekady, chodziłem od ‘budy’, do ‘budy’ (a były chyba 3 lub 4 w okolicy). Każda z nich miał inną część „Mortal Kombat” do zaoferowania, więc biegałem między nimi jak maratończyk.


          Młodzian w eleganckiej polówce, to ja! W tle (po lewej) legendarny automat "Star Wars Arcade" (oryginalny!). Około 1993-94 r.


Z graniem w salonach gier wiązał się tylko jeden problem. Ograniczony budżet. Rodzice dawali mi na żetony, ale „worek ze złotem” nie był bez dna i zabawa szybko się kończyła. Dlatego w połowie dekady zacząłem zabierać ze sobą konsole. Pierwszy Game Boy (Color) pojawił się u mnie dopiero na Gwiazdkę 98 r., zatem wcześniej musiałem targać ze sobą coś z zestawu Pegasus, Saturn i Nintendo 64. Czasy były takie, że musiałem też brać własny telewizor (mały, ale kineskopowy, więc ostatecznie nie taki mały), zatem możecie sobie wyobrazić, że połowa samochodu była zawalona moimi rzeczami. Rozstanie z konsolą na czas wyjazdu nie wchodziło wtedy w grę. Z drugiej połowy lat 90-tych pamiętam bieganie po Salonach, ale też bieganie z N64 do kolegi z okolicy, z którym graliśmy w „Mortal Kombat 4”. Potem zaczęły się Game Boy’e (Color i Advance) i one mi wystarczyły (plus Salony). Skończyło się wożenie ze sobą góry sprzętu. Kiedy kupiłem PS2, to już potrafiłem się opanować, ale był czas kiedy nawet stacjonarny komputer bym zabrał ze sobą gdybym mógł. Zadziwiające, że przy ciągłym graniu, znajdywałem czas żeby iść na plażę, spotkać się z kumplami, itd. W młodości czas wolniej płynie.
                                                              

Jednocześnie, jako człowiek chcący być na bieżąco z branżą, śledziłem wszelkie nowinki związane z powiększającymi się możliwościami grania ‘zawsze i wszędzie’. Niektórzy może pamiętają, że +/- 15 lat temu (a nawet więcej) ukazało się coś takiego jak PS One LCD Screen, które było sprzedawane również w ‘bandlu’ z samym PS One. Jak sama nazwa wskazuje, był to ekran LCD (5”), który można było podpiąć do Plejki One i jak to w jakimś piśmie ktoś ujął - „grać w ISSa na plaży”. Z tym wyjątkiem, że wcale się nie dało, bo konsola nie miała baterii i trzeba było ją podpiąć do źródła zasilania, przynajmniej do ‘zapalniczki’ samochodowej. No, chyba że miało się jakiś power bank, ale nawet nie chce wiedzieć ile wtedy takie rzeczy kosztowały. Sam ekran był ponoć niezłej jakości, jak na tamte lata. Sam nigdy go nie widziałem w akcji, bo to była (mimo wszystko) egzotyczna zabawka. Jeżeli ktoś to rzeczywiście próbował targać na plażę, to współczuję wysypywania potem z tego tony piachu (wiadomo, że dostanie się wszędzie). Jeśli ktoś z Was miał, to piszcie, chętnie poczytam ;)

                                                          
                                                                       
   Wynalazki, którymi umilałem sobie czas.
 
Pamiętam też dostępne tu i ówdzie handheldy, m.in. Tigera. Na pewno kiedyś się z nimi spotkaliście. Były to proste kieszonsolki z prymitywnym ekranem ciekłokrystalicznym, które zawierały jedną grę. Takie modele często przybierały dosyć ciekawe kształty, np. drążka samolotowego, pistoletu, itd. Gry były uproszczone do granic możliwości, ale było ich całkiem sporo, a duża część korzystała z dosyć srogich licencji (między innymi Sonic, Mortal Kombat, Ninja Gaiden, Pokemon, Star Wars, Street Fighter i wiele innych). Można było się na takie cuda natknąć nawet już na miejscu, nad morzem. W latach 90-tych miałem takich kilka, pamiętam strzelankę samolotową (Warhawk), koszykówkę i coś tam jeszcze. Wszechobecne były też Tamagochi, ale powiedzmy, że ich nie będziemy już brali pod uwagę.

 

                                        
                                                                               "Konsola" z "Mortal Kombat" (Jakks Pacific).


Jako ciekawostkę, dorzucę jeszcze ‘mobilne’ „Mortal Kombat”, które zakupiłem koło 2008 r. Niby mobilne, a niby nie. Gra zawarta jest w bardzo ładnie wykonanym padzie, który podłącza się kabelkami pod wejście a/v telewizora i można grać. Niby nic, a cieszy. Kilka razy ze sobą na wakacje wziąłem.
 

Lata mijały, czasy się zmieniały, sprzęt się zmieniał i my się też trochę zmieniliśmy rozleniwieni technologią.

Jak to u mnie wygląda aktualnie? PS Vita + PSP + telefon = mój zestaw wakacyjny. Przymierzam się do zakupu 3DS’a, ale to już nie w tym sezonie. Switch też może zarządzić w temacie, ale jeszcze go nie posiadam. Momentami aż przytłacza mnie ilość możliwości jakie dają obecne konsole. Kiedyś targało się tony sprzętu. Game Boy’e zdawały świetnie egzamin, ale kiedy kończyły się baterie, to trzeba było szukać kiosku, a kiedy zapadał zmrok, to kończyło się granie, bo ekran nie był podświetlany. Plecak oczywiście urywał się od nadmiaru cartów. Takie gry jakie miałem musiały mi wystarczyć. Jak jest teraz?
Podłączam się Vitą do wi-fi w pokoju i jeżeli mam kaprys, to kupuję sobie grę w PS Store, ściągam, instaluję i gram. Czasami nadal nie mieści mi się to w głowie. Oczywiście UMD na PSP muszę wozić ze sobą, ale to i tak skromny bagaż. Na telefonie mam kilka pierdółkowatych gier, które można sobie włączyć na kilkanaście minut, np. czekając na żarcie.

                                                           
                                                                               
  Mój zestaw na tegoroczny urlop.

W co gram? W wiele nostalgicznych tytułów, np. klasyki z salonów, których już nie ma, a jeżeli jakiś się znajdzie, to głównie stoją tam automaty z Dance Dance Revolution, jakiś worek dla bokserów i kilkanaście cymbergajów. Ostatni automat z Tekkenem widziałem 5 lat temu, a i to uważałem za cud. Tak więc na moich konsolach ogrywane są klasyczne Mortale, Tekkeny, Street Fightery, kilka zręcznościówek, platformówki, parę sportówek i czasami jakieś gry logiczne. Czemu głównie takie? Bo można zagrać szybką partyjkę. Będąc na wczasach, nie spędzam większości dnia na graniu, ale podczas plażowej nasiadówy, czy wieczorkiem przed snem, nie ma nic lepszego. W dłuższe i bardziej absorbujące tytuły raczej na wyjazdach nie gram, bo nie ma czasu żeby się na dobre w nie wdrożyć.

Rok temu, pod wpływem artykułu z PSX-a na temat serii „Monster Hunter”, zapragnąłem w końcu zacząć przygodę z tą serią. Pociągnąłem sobie na Vitę „Monster Huntera Freedom Unite”, ale przyznam, że nie wyszedłem poza tutorial. To nie jest po prostu czas na takie gry. „Tekkena 2” mogę sobie włączyć na 15-20 minut i w tym czasie przejść cały arcade mode, itd. Niezobowiązująco i luźno, tak jak same wakacje.
W tym roku zaszaleję i zabiorę odkopanego po latach GBA. Pewnie, że wygodniej by było ściągnąć emulator na Androida, ale przecież nie w tym zabawa. Nawet walka z ciemnym ekranem mnie nie zniechęci. Wario Land, THPS 2, Super Mario Bros. Deluxe, czy F-Zero czekają już aby do nich wrócić!

Zastanawiacie się pewnie co miałem na myśli pisząc, że kiedyś było w tej kwestii mniej, a zarazem bardziej różowo niż dzisiaj. Ano kiedyś możliwości jakie dawały handheldy był mniejsze, a dużych konsol przecież wszędzie się nie dało zabrać, ale były Salony Gier. I to było chyba najróżowsze w tamtych czasach, bo to jednak był zupełnie inny klimat. Spotykało się ludzi, obczajało jak ktoś przechodzi gry, z którymi miało się problem, ogrywało tytuły, które nigdy poza automaty nie wyszły. Wiadomo, zdarzały się czasem sytuacje z cyklu „przejść ci to?”, o ile nie bójki, ale rzadko.
Jasne, dzisiaj też się można na salony natknąć, ale to dzikim fartem.

Coś za coś. Obecnie salony to rzadkość, ale indywidualne możliwości poszybowały w górę. Możemy grać w gry trójwymiarowe na telefonach, ściągać je z internetu będąc na środku plaży, albo głęboko w lesie (o ile złapiemy zasięg) i (co wbrew pozorom jest bardzo istotne) ładować te urządzenia w domu i nie martwić się wiecznym bieganiem po ‘paluszki’. Ale kto wie, może historia zatoczy kiedyś koło.

Pozostaje mi życzyć wszystkim urlopowiczom dużo odpoczynku i dobrej zabawy, a tym którzy zostają w domach w sumie tego samego ;) Widziałem, że dla wielu z Was kluczowym hasłem lata jest „remont” i daję znać, że u mnie tak samo. W drugiej połowie sierpnia czeka mnie jednak urlop, więc już teraz robię sobie listę książek, muzyki i gier, które ze mną na wczasy pojadą. Oby pogoda dopisała!

Oceń bloga:
19

Komentarze (33)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper