Jak Red Dead Redemption chwyciło za serce

BLOG
452V
Jak Red Dead Redemption chwyciło za serce
CharyChelak | 24.03.2018, 09:58
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

O fantastycznej opowieści jaką zafundowało nam w 2010 roku Rockstar San Diego, trudno wyrażać się inaczej, aniżeli w samych superlatywach. Historia rozpadu gangu Dutcha van der Lindena nie tylko przetrwała próbę czasu, ale jako tytuł, zawstydzający poniekąd płody srebrnego ekranu, stanowi obecnie wzorzec fabularny dla innych gier i stoi w jednym szeregu z klasyką westernu.

I właśnie ta filmowa głębia sprawia, że tak jak z perspektywy czasu ciężko jest komplementować produkcję za coś jeszcze, tak samo łatwo i przyjemnie opisywać swoje niezapomniane wrażenia. W razie niejasności - perypetie Johna Marstona kupiły mnie od razu. Akcja osadzona w czasach rozstroju na pograniczu Dzikiego Zachodu oraz industrialnego przemysłu, którego pierwsze naleciałości mogliśmy zaobserwować nie tylko pod postacią innowacyjnych technologii, ale przede wszystkim w raczkujących dopiero systemach prawa i urzędów, otworzyła developerom furtkę do wielu możliwości. Znana z przyrodniej serii Rockstara koncepcja dużego sandboksa, oferująca możliwość interakcji z przeróżnymi postaciami tworzy idealne warunki do prowadzenia linii fabularnej w odpowiednio stonowanej narracji. Immersję ze światem pogłębiają dodatkowo zadania poboczne i przy akompaniamencie głównych misji, dopełniają Dziki Zachód, który udało podzielić się na kilka części.

Nasz główny protagonista był niegdyś jednym z czwórki bandytów, tworzących jeden gang. John, chcąc odciąć się od przestępczego półświatka, postanawia porzucić bandyckie życie, lecz na drodze staje mu biuro śledcze i odseparowując go od bliskich, wymusza na nim dotarcie i wyeliminowanie starych kumpli po fachu, w zamian za powrót do upragnionej codzienności. Podczas poszukiwań, fabuła prowadzi nas więc przez konkretne regiony, których eksploracje oraz wątki, spina klamrą klimatyczna podróż do następnej części amerykańskiego bezładu w akompaniamencie kompozycji muzycznych, żywcem wyjętych z rasowego westernu. Takiego przejścia możemy doświadczyć po obaleniu twierdzy Billa Williamsona i udaniu się w kierunku Meksyku, kiedy to przygrywa nam muzyka z pod ręki Jose Bonzaleza o tytule "Far Away".

Generalnie penetrowaniu sennych, piaszczystych połaci towarzyszą nam nieustannie stonowane dźwięki, ujmujące odruchowe napięcia, akcentujące ostatnie sekundy przed sięgnięciem po rewolwer w trakcie pojedynku. Przemierzasz pustynię i na każdym kroku czujesz wzrok Clinta Eeastwooda na plecach, z kolei przy otwartych potyczkach zaczyna robić się gorąco, więc i nastrój muzyczny nabiera tempa. Kulminacyjnym momentem jednak było kolejne zamknięcie pewnego etapu, tuż przed samą końcówką, gdy po uporaniu się z ostatnim oponentem w postaci wspomnianego  Dutcha van der Lindena, udajemy się w swoje rodzinne strony. W tym momencie wiedziałem, że nigdy nie zapomnę Red Dead Redemption .

 

And now I know the only compass that I need

Is the one leads back to you.

 

Powyższe wersy to refren, pochodzący z kompozycji "Compass" autorstwa Jamiego Lidella, która przygrywa nam podczas powrotu na Beecher's Hope - to jedna z tych kulminacyjnych chwil, sumująca nasze postępy. To niesamowite, jak Rockstar udało się w ten sposób zbudować taki emocjonalny klimat, kiedy to pędząc konno w stronę upragnionego domu, czujemy nostalgiczny powiew tęsknoty, niesieni nadzieją i paląc mosty, co wszystko zręcznie ujmuje przygrywany utwór. Developer mógłby w takim momencie zastąpić ów tkliwy suspens wyrafinowaną cut-scenką, ale tak się nie stało i to gracz właśnie reżyseruje scenę, zamykając brudny rozdział z życia Johna Marstona, nadając tempo wierzchowcowi i mknąc ku rodzinnym stronom. Takie chwile sprawiają, że granica między grami, a kinem zaciera się, potęgując filmową interakcję, której Red Dead Redemption pozazdrościć mogą największe tuzy branży, opierające swoją architekturę głównie na tym aspekcie.

Rockstar dostarczył osiem lat temu tytuł kompletny i obcowanie z nim sprawia, iż nie czujemy się tylko graczami, lecz autentycznie uczestnikami wspaniałej opowieści. Dlatego tak bardzo wszyscy czekamy na część drugą, która będąc prequelem, ma szansę dostarczyć nam jeszcze więcej emocji tego kalibru. Niezależnie od tego w jakiej konwencji przedstawiona jest rozgrywka, czy jakie narzucono tempo, to cały czas świetna rozgrywka o filmowym rozmachu. To kapitalna produkcja z fantastyczną oprawą audio-wizualną oraz gameplayem, ale to ten moment naprawdę chwycił za serducho.

Oceń bloga:
3

Komentarze (10)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper