Kolekcjonerem być

BLOG
2054V
Kolekcjonerem być
DawidThePlayer18 | 12.01.2019, 22:00
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Granie w gry to jedno. Regularne uzupełnianie swojej biblioteki o kolejne, mniej lub bardziej warte tego tytuły oraz wydawanie ciężko zarobionych pieniędzy na teoretycznie zbędne gadżety to drugie. Jedni pochwalają lub też podziwiają zbieractwo związane ze swoim hobby, inni natomiast nie podzielają pasji osób, posiadających pokoje wypchane po brzegi licznymi pudełkami, figurkami i elektroniką. Jak to więc jest być kolekcjonerem?

Cześć, mam na imię Dawid i cierpię na chorobę zwaną "zbieractwem" odkąd tylko pamiętam. Zawsze lubiłem gromadzić najróżniejsze przedmioty i z dumą obserwować, jak ich ilość systematycznie wzrasta. Nieważne, czy były to gazety, kapsle, a nawet ulotki z kina. Czułem po prostu (i nadal czuję) silną potrzebę kolekcjonowania, którą przez całe życie staram się regularnie zaspokajać, zbierając cokolwiek. Na pewnym, dosyć wczesnym etapie egzystencji odkryłem oczywiście gry wideo, a w wieku dziewięciu lat otrzymałem swoją pierwszą konsolę - PlayStation 2. To, jak możecie się domyślić zapoczątkowało moją, trwającą już spory kawał czasu miłość do elektronicznej rozrywki oraz ostatecznie zarysowało granice osobistych zainteresowań. Szybko zdałem sobie sprawę, że gry są tym, czemu chcę głównie poświęcić swoje życie, więc naturalnie zacząłem dogłębniej je poznawać i kolekcjonować.

Pierwszym tytułem, który wylądował w stacji dysków mojej "czarnulki" był wydany w 2004 roku Crash Twinsanity. Dziś mogę szczerze uznać ową produkcję za jedną z tak zwanych "gier dzieciństwa", bowiem ilość godzin spędzonych z humanoidalnym jamrajem przekraczała swego czasu wszelkie normy, a pozbawiona karty pamięci konsola potrafiła działać bez przerwy nawet tydzień, tylko po to, aby zachować żmudnie osiągany postęp w rozgrywce. Etapy, które dziś zaliczyłbym z zamkniętymi oczami kiedyś stanowiły zagwozdkę na kilka dłuższych posiedzeń ze znajomymi, czy nawet członkami rodziny, zafascynowanymi wcześniej nie zgłębianą i stosunkowo nowoczesną metodą na spędzanie wolnego czasu. Crash Twinsanity, pomimo bycia dość średnią oraz bardzo niedopracowaną grą szybko znalazło sobie specjalne miejsce w moim serduszku, toteż nie mogłem oprzeć się pokusie, gdy jakiś czas temu przeglądając popularny serwis aukcyjny dostrzegłem ofertę nabycia całkiem ładnie zachowanego egzemplarza owej produkcji za zaledwie kilkadziesiąt złotych. Musicie bowiem wiedzieć, że moja pierwsza kopia znajdowała się w naprawdę opłakanym stanie. Porysowana płyta z jakąś dziwną naklejką na froncie, obklejona okładka oraz rozdarta folia z tyłu pudełka nie prezentowały się najlepiej na tle pozostałych, zdecydowanie bardziej zadbanych fizycznych wydań gier.

To zresztą nie pierwszy (i pewnie nie ostatni) raz, kiedy nieusatysfakcjonowany stanem posiadanego egzemplarza postanowiłem zakupić dany tytuł ponownie, tym razem w znacznie lepszej jakości, możliwie najbardziej przypominającej nowy, świeżo wyciągnięty z folii produkt. Z czasem bowiem zacząłem sobie stawiać jakieś kryteria odnośnie zbieranych gier, a jako że byłem i nadal jestem dość pedantyczny to każdy kolejny nabytek musiał spełniać moje, często wręcz chore wymagania. Zatem nieważne, czy płytę nabywałem w sklepie, czy kupowałem z drugiej ręki, wszystko podlegało takiej samej kontroli jakości. Wszelkie ryski, wgniecenia, czy braki instrukcji, a nawet zwykłych ulotek były dla mnie niedopuszczalne. Z tego też powodu często musiałem pozbywać się gorszych egzemplarzy ze swojej kolekcji, znacząco uszczuplając przy okazji zbiory. Zawsze wmawiałem sobie, że przecież prędzej czy później odkupię poszczególne tytuły w znacznie lepszym stanie, choć tak naprawdę nieczęsto udawało mi się dotrzymać danego samemu sobie słowa. Wciąż jednak więcej gier przybywało niż znikało, więc płacz po "odrzuconym" pudełku nie trwał zbyt długo.

Na szczęście, z czasem zacząłem być nieco bardziej tolerancyjny i wyrozumiały. Pojąłem ostatecznie, że pewnych rzeczy po prostu nie da się uniknąć i zawsze jakaś ryska na pudełku, czy wgniecenie w opakowaniu prędzej, czy później się pojawi, bo tak już jest. Wystarczy chociażby niewielka ilość kurzu, aby pachnący jeszcze "nowością" przedmiot  ryzykował delikatnym podniszczeniem. Istnieją oczywiście koszulki foliowe, które całkiem skutecznie chronią pudełkowe wydania gier przed tego typu zagrożeniami, ale nie odwaliło mi jeszcze do tego stopnia, aby każde pojedyncze, fizyczne wydanie opakowywać w taką, przezroczystą obwolutę. Nie, kiedy tych fizycznych wydań jest kilkaset i nie, kiedy lubię spontanicznie wracać sobie do poszczególnych tytułów, co wiązałoby się oczywiście z wielokrotnym wyciąganiem pudełka z dodatkowego opakowania, którego miejsce sklejenia szybko przestałoby działać i zmuszało do ciągłego zmieniania koszulek. Dlatego też zabezpieczam w ten sposób jedynie najcenniejsze wydania w swojej kolekcji oraz steelbooki, będące gadżetem pożądanym równie bardzo, co podatnym na różnorodne zniszczenia.

To, czym pierwotnie był zwykły zestaw normalnych pudełek z grami na PC oraz konsole szybko przeobraziło się w szereg różnorodnych, mniej lub bardziej wartościowych i związanych tematycznie z elektroniczną rozrywką przedmiotów. Oprócz gier, zacząłem również zbierać filmy na nośnikach DVD/Blu-ray, czasopisma, komiksy, czy też muzykę oraz książki. Ostatnio nawet udało mi się dostać kilka ładnych figurek. Brzmi nieprawdopodobnie, ale jakimś cudem jestem w stanie ogarniać cały ten chaos. Co więcej, pomimo faktu, iż aktualnie nie posiadam oddzielnego pokoju na swoje hobby, potrafię wszystko mieć poukładane w taki sposób, aby jakoś to wyglądało i (przede wszystkim) było łatwo dostępne. Nigdy przecież nie wiadomo, kiedy najdzie mnie ochota na seans danego filmu, bądź lekturę konkretnego komiksu. Chociaż to właśnie gry dominują w mych zbiorach, nie lubię ograniczać rozrywki do tylko jednego medium, dlatego też mniej więcej regularnie staram karmić się również innymi formami spędzania wolnego czasu. Niestety, taka "różnorodność zakupowa" oprócz licznych zalet, ma też swoje, całkiem spore wady.

Mnogość zainteresowań poszerza zakres interesujących nowości. Chcąc posiadać wszystko po trochu, zmuszony jestem śledzić w mniejszym lub większym stopniu kilka branż. Sprawdzać, jakie filmy zostaną wkrótce wydane na fizycznym nośniku, które książki i komiksy trafią do polskich sklepów oraz jakie albumy znajdują się aktualnie na bardzo korzystnej promocji. Nie wspominając o najróżniejszych figurkach. Te bowiem często trzeba zamawiać nawet z rocznym wyprzedzeniem, a następnie cierpliwie czekać na premierę. Cały czas zatem jestem zmuszony planować każdy wydatek, przewidywać potencjalne okazje na zaoszczędzenie gotówki oraz regularnie śledzić rynek. Jednak nawet jeśli zdołam sobie wszystko w miarę sensownie rozplanować tak, aby mieć względny spokój przez kilka kolejnych tygodni to niemal zawsze pojawić się może jakaś niesamowicie korzystna promocja, bądź obsuwa. Jakaś gra może dostać nową datę premiery, seria komiksów zostać anulowana, a figurka za kilkaset złotych przyjść kurierem dwa miesiące wcześniej niż planowano, niszcząc tym samym wszelkie próby oszczędzania lub przemyślanego wydawania pieniędzy.

Brzmi to wszystko strasznie stresująco i takie faktycznie jest. Gonienie za nowościami, pedantyczne dbanie o wszystko, przeszukiwanie sklepów i zamawianie na ostatnią chwilę limitowanych edycji gier to dla mnie codzienność, której czasami mam serdecznie dosyć. Ale tylko czasami, bo jednak mimo wszystko jest w tym pewien urok. To, ile satysfakcji daje sukcesywne upolowanie upragnionego gadżetu wręcz ciężko mi opisać, a innym zrozumieć. Dla jednych nieco większe i droższe od standardowego pudełko to nic nadzwyczajnego. Natomiast dla kolekcjonera, takiego jak ja, jest to niesamowicie emocjonujący zakup poprzedzony dłuższym planowaniem i zbieraniem odpowiednich funduszy. Wydaje mi się, że tylko część osób potrafi odczuwać faktyczną przyjemność z samego posiadania czegoś (dla nich) wartościowego. Większość kupuje gry, bądź filmy wyłącznie, żeby ich doświadczać i nie ma w tym nic dziwnego. Warto jednak zrozumieć, że kolekcjonerowi już samo zdobycie upragnionego tytułu w jakiejś wypasionej, mocno limitowanej wersji sprawia satysfakcję na podobnym poziomie, co sama czynność interakcji z nowo nabytym produktem. Dlatego też istnieją osoby, które decydują się nawet nie rozpakowywać bardziej wartościowych nabytków. Sam posiadam kilka fabrycznie zapakowanych pudełek i nie widzę aktualnie powodu, aby zdzierać z nich to dziewicze, przezroczyste opakowanie.

Mam to szczęście, że zarówno rodzina, jaki i bliscy chociaż w pewnym stopniu rozumieją i tolerują moje zbieractwo, więc nie dziwi ich większość, czasami naprawdę szalonych zakupów. Oczywiście kwestionują wartość pewnych gadżetów, takich jak figurki, ale nikt nie próbuje mi wmówić, że wyrzucam pieniądze w błoto. Powodem tego może być fakt, iż część moich przodków również lubowała się w otaczaniu najróżniejszymi, wartościowymi dla nich przedmiotami. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy ma ten komfort i przez długi czas musi znosić wszelkie pouczania. Kolekcjonowanie w młodym wieku to dość karkołomne zajęcie, bo po pierwsze ciężko o miejsce i warunki pozwalające bezpiecznie przechowywać wszystkie, regularnie gromadzone rzeczy, a po drugie zdobycie funduszy umożliwiających zakup czegokolwiek interesującego nie zawsze jest prostym zadaniem, chociażby przez niemożność wykonywania dobrze płatnej pracy. Czasem trzeba się pogodzić z faktem, że pewne rzeczy na ten moment są nieosiągalne i muszą poczekać. Sam przez długi czas myślałem inaczej, chcąc zdobyć jak najwięcej w jak najkrótszym czasie, choć było to pragnienie równie nierealne, co po prostu strasznie absurdalne.

Kluczowe do odkrycia tejże prawdy okazało się ustalenie kilku zasad, których mniej lub bardziej przestrzegam. W końcu każdy kolekcjoner realizuje swoją pasję wedle wytyczonych samemu sobie kryteriów, chroniąc się tym samym przed popadnięciem w kompletne szaleństwo. Ja na przykład, jak już wcześniej wspomniałem, staram nie zamykać się na tylko jedno medium, czy kategorię i zbieram po trochu wszystkiego, co mnie interesuje. Dlatego też z powodu przesytu ilości gier do nadrobienia przestałem aktualnie kupować kolejne tytuły, z wyjątkiem najbardziej wyczekiwanych nowości oraz produkcji sprzedawanych w niezwykle atrakcyjnej cenie. Zamiast tego uwagę skupiam na komiksach oraz filmach, gdyż aktualnie mam "fazę" na właśnie tego typu rozrywkę. Po pewnym czasie cele zakupowe ponownie ulegną zmianie, zapewniając mi sporą różnorodność w kolekcjonowaniu i zapobiegając tym samym potencjalnemu straceniu zaangażowania. Skoro już o grach mowa, znacznie częściej sięgam po produkcje w wersji konsolowej, bo praktycznie tylko takie mają dla mnie jakąkolwiek wartość. Pudełkowe wydania pecetowe są przeważnie pozbawionym fizycznego nośnika kodem zamkniętym w kiepskiej jakości, plastikowym opakowaniu, który po zużyciu całkowicie przestaje mieć znaczenie, a nabyta gra jest przypisywana do jednego konta i zostaje mi wyłącznie udostępniona. Kolekcjonowanie tytułów nie należących tak naprawdę do mnie to raczej kiepska zabawa. Zresztą na półce o wiele ładniej od różnorodnych wydań pecetowych prezentują się spójne estetycznie i jednakowe rozmiarowo pudełka gier konsolowych.

Kolejną, chyba najbardziej przestrzeganą przeze mnie zasadą jest kategoryczne niepożyczanie nikomu czegokolwiek, co należy do moich zbiorów. Po prostu nie ufam zbytnio ludziom w tych kwestiach. Dawniej, kiedy jeszcze nie uznawałem się za kolekcjonera wymiany gier z rówieśnikami oczywiście miały miejsce, ale nawet wtedy ciężko było mi spokojnie spać ze świadomością, że moja własność leży sobie gdzieś tam daleko i nie wiadomo co się z nią tak naprawdę dzieje. Czy wróci cała? Czy płyta nie będzie porysowana, a pudełko obtarte? Tego typu myśli dręczyły mnie cały czas, aż do momentu zwrotu wypożyczonego przedmiotu. Wówczas następowała dogłębna inspekcja, przeważnie zakończona smutnym wnioskiem, że moje obawy były chociaż po części słuszne. Dziś nie pamiętam już, kiedy ostatnio coś komuś tymczasowo udostępniłem i dobrze mi z tym. Jeszcze kilka lat temu wszelkie odmowy skutkowały nazwaniem mnie albo egoistą, albo samolubem, czego kompletnie nie rozumiałem, bo to w końcu moja własność i tylko ode mnie zależy, czy zechcę komuś zezwolić na interakcję z nią. A zarówno wówczas, jak i teraz nie wyobrażam sobie dać do ubrudzonej czekoladą ręki znacznie młodszego kuzyna kontrolera o wartości kilkuset złotych, kiedy ja sam potrafię swojego pada dłuższą chwilę czyścić z wszelkich śladów użytkowania po bardziej intensywnej sesji z grą. Naturalnie nie uważam samego aktu pożyczania za coś złego. Jeśli ktoś chce to jak najbardziej, ale ja tego nie potrafię. Siedzi we mnie zbyt duża ilość pedantyzmu, abym mógł ze spokojem powierzyć komuś swoje skarby. Cóż, chyba jestem egoistą. Zresztą każdy trochę jest...

No dobrze, ale ja tu wylewam swoje żale o konieczności bycia "dobrym ziomkiem", a wy się pewnie zastanawiacie skąd taki młodzian jak ja bierze hajs na te wszystkie rzeczy. Już wyjaśniam, bo odpowiedź jest trywialna. Po prostu mam nadzianych rodziców, którzy spełniają każdą moją zachciankę. Ponadto ostatnio sprzedałem nerkę, co pozwoliło mi przygarnąć całkiem niezłą sumkę pieniędzy, a czasami okradam sklepy po nocach, aby zapewnić sobie dodatkowy zastrzyk gotówki.

Tak naprawdę to nie. Szczerze mówiąc, kolekcjonowanie nie wymaga wcale bycia obrzydliwie bogatym. Od pieniędzy ważniejsza jest bowiem cierpliwość i systematyczność. Ludzie, widząc pokaźne zbiory często zapominają, że są to przedmioty gromadzone przez wiele lat, a nie kupione spontanicznie w dzień ostatniej wypłaty. Mimo wszystko odpowiednie zarobki są ważne. Mi na szczęście udaje się jeszcze mieścić w granicach zdrowego rozsądku, ale oznacza to też niestety sporo wyrzeczeń. Przykładowo, dostając kieszonkowe praktycznie całość inwestuję w nowe nabytki do kolekcji, zamiast marnować kolejne "kilka dyszek" na wyjścia do przysłowiowego Maca ze znajomymi lub kupując co miesiąc nową parę butów. Mam inne priorytety i nie lubię szlajać się po mieście, kiedy nie jest to konieczne. Czasem przychodzi jednak moment premiery czegoś naprawdę wartościowego i samo kieszonkowe może nie wystarczyć, aby pokryć niezbędne koszty. Wówczas próbuję załatwić sobie jakąś tymczasową pracę, aby uczciwie zarobić na swoje zachcianki. Zdołałem już w ten sposób nabyć kilka droższych wydań gier, co oczywiście wiązało się z ogromną satysfakcją i poczuciem własnoręcznego osiągnięcia założonego wcześniej celu.

I tak to właśnie jest. Przynajmniej w moim przypadku. Kolekcjonuję już ładne kilka lat i aktualnie nawet nie myślę o możliwości zatrzymania tego "kontrolowanego szaleństwa". Każdy kolejny zakup sprawia mi zbyt wiele radości, abym mógł tak po prostu to wszystko przerwać i zająć się czymś innym. W końcu nie chodzi o samo uzbieranie wszystkiego, co się tylko da. Najistotniejsza jest droga do realizacji tego celu. Oczywiście, widok m.in. skompletowanej serii komiksów prezentuje się świetnie, ale tylko przez dłuższą chwilę, bowiem chęć regularnego kupowania kolejnych zeszytów szybko powraca i cała zabawa rozpoczyna się na nowo. Ciężko jest wytłumaczyć to przywiązanie do dóbr materialnych komuś innemu i nie wyjść przy tym na osobę mniej lub bardziej chorą, ale mam nadzieję, że chociaż w pewnym stopniu wyjaśniłem, na czym polega zamiłowanie do zbieractwa i z jakimi problemami oraz korzyściami się ono wiąże. Wszystkim kolekcjonerom (i nie tylko) dziękuję za uwagę oraz życzę udanych łowów w nowym roku!

Kolejny blog zamierzam całkowicie poświęcić znacznie dokładniejszej prezentacji całej kolekcji, zatem każda osoba, która zdążyła zapytać mnie o pochwalenie się aktualnym stanem mojego "skarbca" może już wyczekiwać rychłej premiery następnego wpisu. Do zobaczenia! :)

Oceń bloga:
60

Komentarze (102)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper