Gdańska przygoda

BLOG
340V
Gdańska przygoda
Tomasso_34 | 31.07.2018, 07:04
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Przed Wami opowiadanie, które powstawało w bólach i trudach. Traktowałem je po macoszemu, gdyż pisałem je zawsze w przerwach między kolejnymi tekstami. Przedstawia ono historię mojego wyjazdu do Gdańska, który odbył się w lutym. Pierwotnym jego celem był udział w zlocie PPE organizowanym w owym czasie. Ostatecznie na zlot nie dotarłem z winny moich znajomych, którzy mieli ochotę na inną rozrywkę, a ja nie zwykłem opuszczać swojej grupy. Beze mnie mogliby zginąć.

Drogi Pamiętniczku, wiem, że mamusi trzeba zawsze i wszędzie słuchać nawet, gdy jest się już dużym chłopcem i samemu pisze się pamiętnik bez błędów ortograficznych, ale tym razem byłem niegrzecznym chłopcem i wbrew zaleceniom mamy pojechałem do Gdańska. A jakie przygody tam miałem zaraz, co prędzej Ci opowiem, kochany Pamiętniczku.

Ucałowałem mamusię, tatusia, babcię i dziadziusia z całych sił przed wyruszeniem w daleką podróż nad morze. Mama nie była zadowolona, że jadę tak daleko bez jej opieki. Martwiła się o mnie. W końcu mam zaledwie 32 lata i nie zawsze radzę sobie bez pomocy starszych. Na moje szczęście kompanami mojej podróży byli Jacek i Robert - dwaj starsi panowie, starsi ode mnie. Będąc pod ich skrzydłami czuję się w miarę bezpiecznie. Wiedziałem, że gdyby nawet oni nie byli w stanie pomóc mi w rozwiązywaniu problemów dnia codziennego na wycieczce, to zawsze mogłem liczyć  na towarzyszącą nam w podróży młodzież, czyli Mateusza i Paulinę. Byłem zatem spokojny. Gdyby przytrafił mi się jakiś ciężki uraz typu siniak na łokciu lub zdarcie naskórka na kolanie, to miałby kto podmuchać ranę i pocieszyć czułym głaskaniem po czole, aby dać wsparcie, na jakie zawsze mogę liczyć od ukochanej mamusi.

W podróż wyruszyliśmy parę minut przed godziną 10.00. Za kółkiem japońskiej prawie terenowej bestii siedział Jacek, a nawigowałem ja przy pomocy swojego chińskiego "siaomi". Oficjalnym powodem powierzenia mi funkcji pilota nie były moje wybitne umiejętności nawigacyjne tylko moje gabaryty. Szerokie barki i olbrzymie bicepsy zapewne przeszkadzałyby moim współtowarzyszom na tylnej kanapie. Wiesz przecież dobrze, drogi Pamiętniczku, że na siłowni oprócz robienia zdjęć umięśnionym facetom z ukrycia i podglądania ich pod prysznicem również ciężko pracuję nad swoją muskulaturą. Robert zasiadł w tylnej części auta wraz z dość zgraną parą młodzieży w składzie Mateusz i Paulina. Ku rozpaczy Roberta siedziałem na przednim fotelu i nie mógł smyrać mnie po kolanie niby przypadkowymi, a tak naprawdę wyrafinowanie przygotowanymi ruchami. Nie specjalnie martwiłem się smutkiem Roberta wiedziałem jednak, że muszę być cały czas czujny, bo licho takie, jak Robert nigdy nie śpi. A zwłaszcza, gdy jest przy nim ciasteczko z kremem, czyli ja we własnej kochanej i wychwalanej przez mamusię pod niebiosa osobie.    

Dobrze wiesz Pamiętniczku, że często biegam do toalety. Walczyłem z nadmiarem moczu w swoim pęcherzu już od dłuższego czasu. Na moje szczęście reszta grupy poczuła smaka na maka i postanowiła zatrzymać się w najbliższym McDonaldzie. Los pokierował nas do Bydgoszczy. Było mi dane na własne oczy przekonać się, dlaczego mieszkańcy Torunia określają je mianem "Brzydgoszcz". Mówiąc delikatnie do najpiękniejszych miast w Polsce ono nie należy. Gdy ktoś zapyta mnie, gdzie psy dupami szczekają, to bez wahania odpowiem, że w Bydgoszczy w okolicach Centrum Handlowego Glinki. Dla mnie nie liczyły się walory estetyczne miasta, ale fakt, że przy użyciu mojej ślicznej i kochanej przez mamusię pompki mogłem wypompować zbędne mililitry moczu z mego ciała. Młodzież oraz starsi panowie dwaj posilili się amerykańskimi daniami, a ja wypiłem cappuccino, które osłodziłem stewią. Nie polecam. Posiliłem się dopiero w aucie, a to nie dlatego, Pamiętniczku, że chciałem przyoszczędzić na jedzeniu. Zrobiłem tak, Pamiętniczku, żeby nie urazić mojej kochanej rodzicielki, której łono wydało na świat takiego słodziaka jak ja. Mamusia zrobiła mi pyszne kanapki na drogę, których skład i wartość kaloryczna korespondowała z moją nową dietą.   

Po niespełna 5 godzinach podróży dojechaliśmy bezpiecznie do miasta Gdańsk. Pogoda była jak na luty bardzo ładna. Drogi Pamiętniczku nie musisz się martwić o moje zdrowie. Było ciepło. Śnieg nie padał. Kalesony i majteczki z frotką od babci Irenki zapewniały mi stosowną do panującej na dworze temperatury ochronę. Proces zakwaterowania przebiegł szybko i sprawnie jak kampania wrześniowa hitlerowcom w 39. Dzięki swoim wybitnym umiejętnościom poszukiwania tanich i ładnych noclegów udało mi się zarezerwować apartament z dwoma sypialniami oraz salonem z aneksem kuchennym za 481 zł za dwie noce. Mamusia ma rację, że Tomuś ma głowę nie od parady. Pracownik firmy, która wynajęła nam apartament zlokalizowany zaledwie niecały kilometr od fontanny Neptuna, przekazał nam klucze zgodnie z wcześniej umówionym terminie. Pokazał nam miejsce parkingowe, które było tak wąskie, jak wąskie są biodra modelki, która odżywia się watą nasączoną wodą. Wszystkie miejsca w owym podziemnym parkingu były wąskie. Widać, że projektant miał zaufanie do umiejętności prowadzenia aut przez kierowców korzystających z tego parkingu. Jacek z parkowaniem, podobnie jak z całą drogą, poradził sobie perfekcyjnie. 

Kochany Pamiętniczku, do tej pory podróż przebiegała bezproblemowo. Grupa nie była zainfekowana żadnym konfliktem. Wszystko zmieniło się jednak, gdy musieliśmy zdecydować o wyborze miejsca do spania. Starsi panowie dwaj i ja należymy do osób, którzy z kulturą osobistą nie są na bakier. Dlatego bez zbędnych dyskusji udostępniliśmy naszej parze młodzieży dowolną sypialnię, którą sobie wybiorą. Problem pojawił się, gdy trzeba było ustalić, kto śpi z kim w sypialni w jednym łóżku, a kto sam w salonie na rozkładanej kanapie. Robert zaproponował, że będziemy ciągnąć słomki. Ten, kto wyciągnie najdłuższą będzie spał sam na kanapie, a pozostała dwójka spędzi dwie upojne noce w jednym łożu małżeńskim. Robert nie wiedział, że sam ukręcił na siebie bat. Wiadomym jest przecież, że ja mam najdłuższą "słomkę". To jest prawda najprawdziwsza i dogmat, który nie podlega dyskusji. Papież Francesco jeszcze go publicznie nie zatwierdził, ale w ostatniej naszej rozmowie zapewnił mnie i moją mamusię, słodki Pamiętniczku, że nastąpi to niebawem. Czeka tylko na odpowiednio wyniosły moment.

Spanie samemu w salonie nie niosło ze sobą samych plusów. Udało mi się, i owszem, uniknąć towarzystwa jednego ze starszych panów w łóżku. Chodziło mi zwłaszcza o to, żeby nie spać razem z Robertem, gdyż wiem, że od dłuższego czasu cieknie mu ślinka ma mój słodki tyłeczek. Należy on jednak tylko do mnie i mojej ukochanej mamusi. Nikt tak nie potrafi przynieść Tomusiowi ulgi w bolesnych zaparciach, jak mamusia gruszką do lewatywy. Wara Robercie od mego tyłka! Wielkim minusem spania w salonie, drogi Pamiętniczku, była bliskość kuchni i znajdującej się tam lodówki, która wydając swoje dźwięki nie tylko utrudniała mi zaśnięcie, ale stanowiła zachętę do nocnego podjadania i tym samym zaprzepaszczenia diety. Mówię Ci Pamiętniczku, ciężki jest żywot takiego słodkiego kawalera jak ja.

Gdy już wszyscy się delikatnie odświeżyli, a driver Jacek wyspał, wyruszyliśmy w miasto. Nasze zwiedzanie rozpoczęliśmy od Długiego Targu i fontanny Neptuna, która jest ładna, ale dupy nie urywa. Przespacerowaliśmy się całym Długim Targiem oraz wzdłuż nabrzeża rzeki. Nasze oczy radowały piękne widoki starych kamieniczek. Uwagę każdego z nas na dłuższą chwilę przykuł olbrzymi diabelski młyn. Robert chciał mnie namówić na wspólną przejażdżkę, ale fakt pozostawania  z nim przez 15 minut w jednej gondoli nie wzbudzała we mnie entuzjazmu. Bałem się, że Robert nie oprze się mojemu wrodzonemu urokowi osobistemu i urodzie odziedziczonej po mamusi i zacznie się dobierać do moich spodni. A że nie miałem na sobie majtek, bo te, w których przyjechałem trochę się zabrudziły podczas podróży, a innych zapomniałem zabrać, tym bardziej zależało mi na ochronie mojego dziewictwa, gdyż oprócz spodni nic nie chroniło mojego fifolka. 

Drogi Pamiętniczku, wiesz, jak bardzo nie lubię jak burczy mi w brzuszku. Jestem wtedy nerwowy i grymaśny i nawet czułe słowa pocieszenia szeptane przez mamusię do uszka nie są w stanie poprawić mi humoru. Byłem bardzo głodny i w dodatku chciało mi się siusiu, a grupa była wybredna i nie mogła się zdecydować na jakiś lokal. W końcu po kilku minutach intensywnych rozmów zdecydowaliśmy się na kuchnię egipską, czyli restaurację Sphinx. Ich menu mnie rozczarowało. Liczyłem na jakąś orientalną kuchnię, a dostałem kurczaka z frytkami. Maminka miała rację, że nie ma co wydawać pieniążków na jadanie w restauracji. Lepiej zjeść kanapkę z szyneczką z kurczaczka.

Gdy już młodzież i starsi panowie dwaj oraz ja, przystojny kawaler, zapełnili brzuchy ciepłą strawą wyruszyliśmy w miasto w poszukiwaniu rozrywek. Grupa chciała pograć w kręgle. Jako organizator wycieczki chciałem zapewnić im tę rozrywkę. Dzięki pomocy wujka Google udało mi się znaleźć kręgielnię zlokalizowaną stosunkowo blisko naszej ówczesnej pozycji. Usytuowana ona była w podziemiach. Wyglądała jak stacja metra. Było tam mnóstwo torów do kręgli, wiele stołów do bilarda i od groma wiary. Aby zagrać musielibyśmy czekać prawie 3 godziny. Wieczór uratował stół do piłkarzyków, który, o dziwo, był wolny w piątek o zmierzchu. Na wspólnej grze zeszło nam jakieś 40 minut. Śmiechu było dużo, rywalizacji mniej, ale to dobrze, bo liczy się zabawa.

Grupa chciała się napić napojów alkoholowych. Wiem, kochany Pamiętniczku, że mama nie byłaby zadowolona, że szlajam się wieczorami po barach i piję alkohol, ale mamusia tego nie widziała. Dobrze wiesz, że czego oczy nie widzą, na to usta nie mogą krzyczeć. Jako wielki fan kinematografii wybrałem lokal o pięknej nazwie "Polskie Kino". Wystrój nawiązywał do polskich filmów. W barze było pełno plakatów polskich produkcji. Na ścianach namalowano, a nawet na stolikach umieszczono najsłynniejsze cytaty polskiego kina. Klimat lokalowi nadawały również stare telewizory kineskopowe umieszczone w rogach jednej z sal do siedzenia. Wiedziałem, że mam ochotę na jakiegoś drinka, ale ich ogromny wybór mnie przytłoczył. Sprytnie ktoś wymyślił, aby w menu dodać opcję dla niezdecydowanych - "Nie wiesz na co masz ochotę? Poproś nas, żebyśmy Cię zaskoczyli". Podszedłem więc do baru i poprosiłem barmankę żeby mnie zaskoczyła. Ona z uśmiechem na ustach zapytała się: "Jak lubię?" Pomyślałem, że na ostro, ale jej chyba nie chodziło o moje preferencje łóżkowe tylko smakowe. Dobrze, że po chwili dodała: "Na słodko czy kwaśno?". To pytanie rozwiało wszelkie moje wątpliwości. Wybrałem na kwaśno. Nie mogę ładować w siebie cukru, gdyż już jestem słodki. Boję się cukrzycy. Wszyscy z mojej wesołej gromady dostali drinki z długimi słomkami. Tylko ja z krótką. Pani barmanka wiedziała, że Tomuś nie musi leczyć swoich kompleksów.

Drogi Pamiętniczku kochany, przez mamusię na osiemnaste urodziny podarowany, po dziś dzień uwielbiany, codziennie zapisywany i razem z rodzicielką na głos wspólnie czytany. Impreza z lokalu przeniosła się do naszego apartamentu. Miałem już nie pić więcej alkoholu, ale Mateusz kupując butelkę wody ognistej o pojemności pół litra przekonał mnie do zmiany mojego postanowienia. Do wódki dokupiłem pyszny sok o smaku drinka Mojito. Łącząc te dwa składniki wraz z lodem wyszedł mi w smaku cudny drink. Młodzież kupiła sok o smaku Pina Colada, a starsi panowie dwaj Sex on the beach. Widać, że głodnym chleb na myśli. Cieszę się bardzo, że po tym wieczorze nie musiałem z nimi dzielić jednej sypialni. Miałem obawy, że Robert zechce wśliznąć się do mojego łóżka. Znam go dobrze. Zawsze tak robi po alkoholu. Ja jednak nie zawsze mu na to pozwalam. Jak było tym razem? Zostawię to w tajemnicy...

Noc minęła szybko. Śniadanie zakupiliśmy w pobliskim "Freshu". Każdy jadł co chciał. Pełna dowolność. Zanim opuściliśmy nasz pokój było mi dane poczuć się jak Doktor Quinn. Spokojnie Pamiętniczku. Nie musiałem przeprowadzać żadnej operacji. Wiesz dobrze przecież, że boję się krwi jak menel mydła i wody. Do frytek nigdy nie używam ketchupu, gdyż za bardzo przypomina mi krew. Mateusz był mocno przeziębiony. Udzieliłem mu szybkiej porady lekarskiej i natychmiast dałem medykamenty do spożycia ze swojej podróżnej apteczki. Flu Control, rutinoscorbin i orofar max, czyli szybki zestaw wsparcia osłabionego infekcją organizmu. Na mojej wycieczce nikt nie może być chory, dlatego postanowiłem sobie, że Mateusz będzie pod moją opieką medyczną do samego końca gdańskiej przygody. Nie mam wykształcenia medycznego, ale droga mamusia próbowała już na mnie tyle specyfików z aptek, że dobrze się orientuję w tematyce leków i suplementów diety. Dlatego mogę służyć dobrą radą w doborze lekarstw na wszelakie schorzenia.

Zapakowaliśmy się wszyscy do auta i podjechaliśmy w sobotni poranek do Muzeum II Wojny Światowej. Na miejscu było sporo osób, ale udało nam się dość szybko kupić bilety. Muzeum znajdujące się w podziemiach robi piorunujące wrażenie swoim rozmachem. Jest ono olbrzymie. Szybkie przejście zajmie minimum dwie godziny. Pełno jest w nim ciekawych eksponatów oraz sal multimedialnych, gdzie zobaczyć możemy interesujące filmy dokumentalne w tematyce II Wojny Światowej. Dość spora liczba pomieszczeń stylizowana jest na autentyczne ulice oraz pomieszczenia domowe z lat wojny. Daje to możliwość zwiedzającym wczuć się w zwykłego człowieka żyjącego w tamtych trudnych czasach. Taki zabieg sprawia, że namiastkę wojny mamy na wyciągnięcie ręki. Ma to wyjątkowy wymiar poznawczy i edukacyjny. Po takim doświadczeniu nikomu nie powinno przyjść do głowy, aby rozpętać ponownie piekło na ziemi. Mnie najbardziej, drogi Pamiętniczku, urzekły plakaty propagandowe. Lubię tego rodzaju sztukę, a techniki manipulowania ludźmi interesują mnie od wielu lat.

W pomieszczeniu, które stylizowane było na ulicę miasta po działaniach wojennych, umieszczony był olbrzymi czołg. Pewnie replika, ale i tak zrobił na mnie olbrzymie wrażenie. Zrobiłem selfie z tym czołgiem. Dwie olbrzymie lufy na jednym zdjęciu. A jedna większa od drugiej. Drogi Pamiętniczku, nie wiem, czy publikować to zdjęcie na fejsiku, bo internet tyle piękna może nie znieść. Boję się, że serwery ulegną przeciążeniu przez zbyt dużą liczbę jednoczesnych pobrań. Zapytam się mamusi co robić. Ona zawsze wie, co jest dla mnie najlepsze.

W muzeum spędziliśmy trochę więcej czasu niż byśmy chcieli. A to wszystko z powodu jednego ze starszych panów dwóch w osobie Jacka, który oddzielił się od grupy i zwiedzał muzeum w swoim tempie. Nie przepuścił żadnego eksponatu. W skutek tego młodzież, starszy pan w osobie Roberta oraz ja niespotykanie piękny i urokliwy, obdarzony wieloma cudownymi cnotami oraz niezwykle skromny kawaler, musieliśmy czekać na próżno w poczekalni ponad godzinę. Efektem dokładnego zwiedzania muzeum przez Jacka było to, że zabrakło nam czasu na zwiedzanie Europejskiego Centrum Solidarności. Zweryfikowaliśmy swoje plany i ruszyliśmy w kierunku Westerplatte. Po dłuższym namyśle stwierdzam, Pamiętniczku, iż dobrze się stało, że nie pojechaliśmy do tego muzeum. Dwa muzea w jedno popołudnie to za dużo, aby się w pełni skupić na ciekawych eksponatach.

Westerplatte przywitało nas delikatnie deszczową pogodą. Jak się pewnie domyślasz, kochany Pamiętniczku, w lutym zbyt wiele osób nie zwiedza miejscowości nadmorskich, dlatego tłumów nie było. Ale to dobrze, bo tak najlepiej się zwiedza. Weszliśmy na kopiec, na którym mieści się słynny pomnik upamiętniający bohaterów obrony Westerplatte. Ostatnimi czasy byłem w tym miejscu za czasów podstawówki. Nic się nie zmieniło od tamtej pory. Tylko lat mi przybyło, a tuszy ubyło. Wykorzystaliśmy z Robertem fakt, że na terenie Westerplatte mieści się kilka pokestopów. Zakręciliśmy nimi po raz pierwszy zyskując cenne punkty doświadczenia, dzięki którym nasz poziom w Pokemon GO zyska na wartości. W czasie naszego zwiedzania Westerplatte akurat odbywał się olimpijski konkurs w skokach narciarskich na dużej skoczni. Mateusz - wierny kibic, śledził na bieżąco przebieg zawodów na swoim smartfonie dzięki usłudze NC+ GO. Pierwsza seria zakończyła się po naszej myśli. Kamil był pierwszy.

Dosyć zmarznięci i głodni udaliśmy się autem Jacka w kierunku Sopotu. Nie bój się Pamiętniczku, łykałem Noeosine Forte na odporność, więc żadne wirusy i bakterie mnie nie dopadły. Zanim znaleźliśmy wolne miejsce parkingowe konkurs skoków dobiegał już końca. Ja chciałem jak najszybciej opuścić auto, aby udać się do pobliskiego Toi - Toi-a w celu oddania moczu, który zalegał w moim pęcherzu już od wyruszenia z Gdańska do Sopotu. Chciałem jednak zobaczyć na żywo skok Kamila. Jak się potem okazało Kamil dał radę, bo wygrał, a ja dałem radę, bo się nie posikałem w spodnie, a niewiele do tego stanu rzeczy brakowało.

Z pustym pęcherzem i żołądkiem udaliśmy się na plażę i na słynne sopockie molo. Chcieliśmy wypić kawę w restauracji na molo, ale nie było miejsca dla naszej piątki. W tym miejscu, kochany Pamiętniczku, chciałbym bardzo serdecznie pozdrowić środkowym palcem dwie tłuste panie jedzące tłustego kotleta z tłustymi frytkami przy stole dla sześciu osób! Jak widać tłuszcz do tłuszczu ciągnie. Wiem Pamiętniczku, że to nieładnie z mojej strony używać tak wulgarnych słów i mamusia nie byłaby ze mnie zadowolona, ale czasami głupoty nie da się opisać innymi słowami.

Byliśmy zmuszeni udać się na sopocki Monciak z pustymi żołądkami. Właściwie jest to ulica Bohaterów Monte Cassino, ale komu by się chciało wymawiać taką długą nazwę. Podobnie jest w moim przypadku. Wszyscy wiedzą, że jestem piękny, uroczy i zajebisty, dlatego dla ułatwienia i oszczędności czasu nazywają mnie Tomusiem. Jedynie moja mamusia jest niereformowalna i nazywa mnie słodkim Tomusiem. Dziwię się Pamiętniczku, że jej czasu nie szkoda i języka, aby wypowiadać takie oczywiste rzeczy. Gdy tylko dostrzegliśmy pierwszą lepszą restaurację udaliśmy się do niej czym prędzej. Zgodnie zamówiliśmy kotlety schabowe, a co bardziej wygłodniali uraczyli się jeszcze zupą z kury, która pewnie następnego dnia magicznie przemieni się w pomidorową, jak to się dzieje w domach tysięcy polskich rodzin. Mamusia też tak robi.

Nasyceni pysznym jedzeniem i jodem, który zrobił dobrze naszym tarczycom, udaliśmy się po zakup pamiątek. Jod szczególnie uszczęśliwił moją tarczycę, Pamiętniczku, bo wiesz przecież dobrze, że głupia chmura z Czarnobyla dała się jej solidnie w kość w kwietniu 86'. Mamusia niby dawała mi wtedy jakiś płyn do picia, ale brzydko powiem i się tego nie wstydzę, Pamiętniczku, że gówno to dało. Tarczyca sfiksowała niczym kurczak z ptasią grypą, albo dzik z ASF. Nie jest już taka, jak być powinna, ale nadal jest zajebista jak cały ja.

Droga z Sopotu do Gdańska przebiegła bardzo szybko. Wszyscy cieszyli się na powrót do apartamentu, bo w lodówce już od zeszłego wieczora chłodziła się wódeczka potrójne filtrowana, wyprodukowana z polskich ziemniaków, pyr albo kartofli. Niby to jedno i to samo warzywo, ale mieszkańcy różnych regionów Polski zowią je po swojemu. Wódeczka w towarzystwie salami weszła w me wnętrze bardzo ochoczo i ku mojej nieskrywanej radości, mimo wypicia jej w dużych ilościach, nie chciała opuścić mego ciała tą samą drogą, którą się do niego dostała. Kochany Pamiętniczku, nawet nie pamiętam kiedy zasnąłem, tak dobrze alkohol ululał mnie do snu. Najważniejsze, że Robert zasnął przede mną, bo nie wiem, czy po takiej ilości spożytej wódki byłbym skutecznie w stanie bronić swojego dziewictwa.

Morskie powietrze płynące zza okna znacznie przyczyniło się do poprawy mego stanu zdrowia o poranku. Delikatny kac po kontakcie z powietrzem z nadmorskiej miejscowości minął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki Harry'ego Pottera. Nie chciałbym Pamiętniczku, aby Harry dotykał mnie swoją różdżką. Zdecydowanie bardziej wolałbym skosztować bułę Hermiony, ale zwrot "minął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki Harry'ego Pottera" bardzo ładnie brzmi i nie mogłem się powstrzymać, aby zapisać go w Twoim "wnętrzu" uroczy Pamiętniczku.

Był to nasz ostatni dzień gdańskiej przygody i jednocześnie dzień, na który najbardziej czekałem, gdyż tegoż dnia mieliśmy spędzić sporo czasu w ZOO. A wiesz przecież Pamiętniczku, jak ja lubię oglądać dzikie zwierzaki. Najbardziej cieszyłem się z faktu, że będzie mi dane zobaczyć na żywo pandę małą i lisa fenka. Cały czas miałem w pamięci słowa mamusi, aby nie podchodzić do tych drapieżników zbyt blisko, gdyż mogą mnie podrapać i uszkodzić mój słodki ryjek. ZOO w Gdańsku jest olbrzymie. Teren do zwiedzania spory. Z uwagi na zimową porę roku na terenie obiektu nie było zbyt dużej liczby zwiedzających. Mogliśmy zatem spokojnie przyglądać się zwierzętom bez konieczności przepychania się i narażania na kontakt z brudnymi łapskami dzieci, których matki nie potrafią dopilnować, aby nie zostawiały wszędzie plam po niedawno zjedzonych lodach. Pandę małą znalazłem bez trudu. Miała duży wybieg jak na swoje skromne gabaryty. Ale lisa pustynnego fenka nie było widać na wybiegu. Skubany pewnie pojechał na wakacje do Maroko, bo tam jest zdecydowanie cieplej w miesiącu lutym niż w Gdańsku. Postanowiłem sobie, że jeszcze kiedyś go ujrzę. I zobaczysz Pamiętniczku, że dopnę swego! Jak mamusię kocham. Obiecuję, że kiedyś go spotkam.

Zmęczeni, ale szczęśliwi wyruszyliśmy w podróż powrotną do domu. Nie byłbym sobą, gdyby z mojego powodu nie trzeba było zatrzymywać się na nieplanowany postój w celu opróżnienia pęcherza. Dużo piję, dużo sikam, ale jestem śliczny, dlatego musicie mi to wybaczyć. Podobno nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. I tym razem to powiedzenie okazało się prawdziwe, bo gdyby nie moja silna potrzeba odwiedzenia toalety, to nie zatrzymalibyśmy się w centrum handlowym i moi towarzysze podróży, a więc starsi panowie dwaj i młodzież, nie zjedliby pysznych ciastek w Cukierni Sowa. Ja uraczyłem się ogromnym waniliowym capuccino. Filiżanka była tak ogromna, że niezbyt uważna osoba mogłaby pomylić ją z wiadrem.

Było już całkiem ciemno, gdy dojechaliśmy do Środy. Wszyscy byli zmęczeni podróżą, ale szczęśliwi, bo spędziliśmy, Pamiętniczku, wspólnie trzy fantastyczne dni w pięknym Gdańsku. Jedynie Robert był trochę smutny, bo nie udało mu się zakraść do mojego łóżka żadnej nocy. Na pożegnanie powiedział mi, że przy okazji następnego wyjazdu postara się mniej pić i być bardziej uważnym, aby nie przegapić choć najmniejszej okazji. Tym razem udało mi się ocalić tyłek, ale jak będzie następnym razem? Tego dowiecie się z kolejnych opowieści, które zapisywał będę w swoim Pamiętniczku.

Jeśli jakimś cudem dobrnęliście do końca opowieści bez większych szkód na psychice, to jest mi bardzo miło i radośnie z tego powodu. Czerpię dużą frajdę z opisywania moich perypetii życiowych i dlatego nie zamierzam porzucić tej mojej radosnej twórczości. Skupia się ona głównie na biegach, ale nie samym bieganiem człowiek żyje, co udowadnia ten tekst. Wszystkich, których uraziłem faktem nie zjawienia się na zlocie w lutym w Gdańsku jeszcze raz przepraszam. W sierpniu na pewno nie dotrę, bo jadę do naszych zachodnich sąsiadów na bieg.

Oceń bloga:
13

Komentarze (15)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper