Tomassowa Kronika Biegowa #14

BLOG
265V
Tomassowa Kronika Biegowa #14
Tomasso_34 | 09.07.2018, 09:18
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

V. Nekielski Bieg do Lata zaliczany jest do Grand Prix Powiatu Wrzesińskiego w Biegach ulicznych. Po niezbyt udanym kwietniowym starcie we Wrześni, który inaugurował Grand Prix roku 2018 zależało mi na jak najlepszym wyniku, aby choć trochę wspiąć się w tabeli całego cyklu.

W zeszłorocznej edycji trasę liczącą dwie pętle po 5 km przebiegłem w czasie 51 min. 57 s. Był to wówczas mój rekord życiowy i pierwsze zawody, w których złamałem barierę 52 minut. Nekielski Bieg do Lata darzę dużym sentymentem, gdyż były to pierwsze i jak na razie jedyne zawody, w których udało mi się przybiec na metę przed moim kolegą z pracy Sylwestrem. To, że on w dzień tamtych zawodów był niewyspany i strasznie styrany po całonocnym imprezowaniu na pewno nie miało na to wpływu. Liczy się wynik, który poszedł w świat. Na mecie byłem przed nim.

Na bieg wyruszyłem w towarzystwie Sylwka, jego córki Amelii i koleżanki klubowej Anety. Nie była to daleka podróż, gdyż Neklę od mojego miasta rodzinnego dzieli zaledwie 20 km. Biuro zawodów zlokalizowane było w hali gimnastycznej miejscowej szkoły i podobnie jak w zeszłym roku było sprawnie zorganizowane. Podczas procedury odbioru pakietów spotkaliśmy się z kolegami i koleżankami z sekcji biegowej Polonii Środa. Umówiliśmy się na wspólne zdjęcie na starcie biegu, który zlokalizowany był na miejskim rynku. Pakiet pomimo swojej skromnej ceny (40 zł) był bardzo bogaty. Zawierał oczywiście numer startowy, sok z buraków, piwo bezalkoholowe (czemu bezalkoholowe?), kubek z logo imprezy i daszek, aby dać odpocząć od słońca oczom podczas biegu.

Udaliśmy się do auta zostawić swoje graty i przebrać się w stroje do biegania. Zajęło nam to chwilę. Mi najdłużej, bo guzdranie się mam w genach i dobrze mi z tym. Gdy dotarliśmy na rynek chcieliśmy od razu ulżyć naszym zbolałym pęcherzom. Nawet nie wiecie jacy byliśmy zdziwieni, gdy naszym oczom nie ukazał się żaden TOI - TOI.  Pytałem i szukałem, bo nie dowierzałem, że na starcie biegu nie ma przenośnych toalet. Faktycznie nie było. Udałem się w ustronne miejsce, aby dokonać aktu wandalizmu w postaci oddania moczu w miejscu publicznym. Gdy już sobie ulżyłem i mogłem wrócić na start biegu moim oczom ukazała się ciężarówka, która przywiozła dwie toalety. Rychło w czas można powiedzieć. Dziwne, aby toalety ustawiać 15 minut przed startem. Ważne, że były w ogóle, bo gdyby mnie "dwójka" nacisnęła, to nie wiedziałbym co począć.

Start nastąpił punktualnie o godzinie 10.00. W zeszłym roku tę samą trasę, która cały czas była jeszcze przede mną, pokonałem w czasie 51m57s., co wtedy było moim rekordem życiowym. Po ubiegłotygodniowym szybkim bieganiu w Poznaniu, gdzie 10 km udało mi się przebiec w czasie 51m55s., liczyłem na szybkie pokonanie trasy w czasie poniżej 52 minut. Taki cel sobie postawiłem, który zamierzałem za wszelką cenę zrealizować. Pogoda mi sprzyjała. Nie było słońca, nie było duszno. Problemem mógł być jedynie silny wiatr, który co jakiś czas się zrywał. Od początku czułem siłę w nogach. Ustawiłem się jednak zbyt blisko linii startu i mimo mojego szybkiego biegu wiele osób mnie wyprzedzało, przez co przez chwilę miałem wrażenie, że biegnę za wolno. Skontrolowałem tempo na zegarku, który poinformował mnie, że biegnę, jak na siebie szybko, bo w tempie poniżej 5 minut na kilometr.

Na trzecim kilometrze nadal miałem siły na szybki bieg. W tym momencie obudził się uśpiony na chwilę wiatr, który zaczął wiać wszystkim zawodnikom w twarz. Z takiego wiatru cieszą się skoczkowie narciarscy, a biegacze go przeklinają. Nie byłem w stanie przyśpieszyć, bo biegłem w swoim maksymalnym tempie. Opór wiatru spowodował, że mój czas się delikatnie pogorszył. Jeszcze za cienki jestem, aby wygrać z siłami natury. Na moje szczęście wiatr po paru minutach ustąpił. Biegło mi się trochę lżej, ale przyśpieszyć już nie mogłem. Zegarek pokazywał, że uda mi się dobiec na metę w czasie poniżej 52 minut, dlatego nie chciałem znacznie zwiększyć tempa, aby potem nie opaść nagle z sił.

Trasa biegu liczyła sobie dwie pętle, ale z tego powodu, że start i meta były w innych miejscach, pętle te były różnej długości. Większość trasy wiodła poza miastem Nekla małymi dróżkami lub asfaltowymi drogami. Dwa razy przebiegało się przez wieś Starczanowo, której mieszkańcy, przy pomocy muzyki płynącej z rozstawionych głośników oraz przy wykorzystaniu sił swoich gardeł, kibicowali uczestnikom Piątego Nekielskiego Biegu do Lata. Przyznam, że głośny bass dodał mi wiele sił do walki o dobry czas.

Najgorszym etapem zawodów była długa asfaltowa prosta delikatnie nachylona ku górze, którą pokonać trzeba było dwa razy. Nie był to jakiś stromy podbieg, ale było go czuć w nogach. Droga położona była w pięknych okolicznościach przyrody, gdyż na jej całej długości na poboczu rosły olbrzymie kasztanowce, które dawały przyjemny cień i chłód. Sylwek nazywa ten fragment trasy Aleją Kasztanową. Muszę mu przyznać, że lepszej nazwy bym nie wymyślił.

Chciałbym podzielić się z Wami jakąś fantastyczną historią, która przydarzyła mi się na biegu. Chciałbym napisać, że podczas biegu znalazłem małe pisklęcie, które wypadło z gniazda, a ja dzielnie odszukałem jego rodziców i zaniosłem je z powrotem do domu. Albo, że jakaś biegaczka wpadła do rzeki, a ja ją uratowałem przed utonięciem i na swych muskularnych ramionach zaniosłem do mety. Nic takiego nie miało miejsca. Znacie pewnie utwór grupy "Hey" pt. "Teksański". Jest tam fragment tekstu, który głosi: "Gdyby chociaż mucha zjawiła się, mogłabym ją zabić, a później to opisać...". Pisząc relację z biegu, podczas którego nie zdarzyło się nic ciekawego, zaczynam rozumieć podmiot liryczny śpiewający powyższe słowa. Muszę coś napisać, a nie mam o czym. A fanki czekają. Autentycznie mam wielki żal do piskląt, że nie chciały akurat podczas biegu wypaść z gniazda. A Wy biegaczki! Czemu żadna z Was się nie topiła? Miałyście taką okazję, aby stać się bohaterkami tego tekstu. A tu dupa. Już po ptokach. Za późno. Z racji tego, że ledwo pływam, to pewnie bym Was nie uratował, ale przynajmniej miałbym o czym napisać. W dzisiejszych czasach nikt nie szanuje artystów zwłaszcza tych z młodego pokolenia.

Na metę dotarłem z czasem 51m22s. Był to najlepszy wynik w tym sezonie i drugi najlepszy w karierze. Osiągnięty przeze mnie rezultat ucieszył mnie bardzo. Może nie tak bardzo jak sałatka z kebabem, którą dostawał każdy uczestnik biegu, ale i tak cieszył. Można powiedzieć, że sałatka mnie radowała, a wynik jedynie satysfakcjonował. Dla osób, które nie jedzą mięsa była sałatka z jajkiem. Z racji tego, że nie wyobrażam sobie dnia bez mięsa, spojrzałem na nią z ukosa i udałem, że nie istnieje. Pani podająca biegaczom sałatki nawet mnie nie zapytała jaką sałatkę sobie życzę tylko od razu podała mi tę z kebabem. Pewnie z oczu bije mi miłość do mięsiwa wszelakiej postaci.

Nekla słynie z tego, że po biegu można liczyć na darmowy masaż regeneracyjny. Trzeba oczywiście odstać swoje w kolejce, bo jak za darmo, to prawie wszyscy się ustawiają. W zeszłym roku masaż pomógł mi bardzo rozluźnić napięte mięśnie.  Dał mi sporą ulgę i wytchnienie. W tym roku była to jakaś porażka. Zamiast masażu dostałem mizianie! Pamiętacie taką scenę z filmu Juliusza Machulskiego "Kiler-ów 2-óch", gdzie Gabrysia, żona gangstera Stefana "Siary" Siarzewskiego, grana przez Katarzynę Figurę kładzie się na łóżku w samej bieliźnie i zwraca się do Jurka Kilera słowami: "Miziaj mnie". Jurek w reakcji na jej prośbę bierze miotełkę z piór do ścierania kurzu i próbuje ją "miziać" poprzez dotykanie jej piórkami w różnych częściach ciała. Gabrysi chodziło jednak o inne "mizianie" podobnie jak mi chodziło o inny masaż! Liczyłem na mocny masaż, który zmniejszy moje napięcie mięśniowe, a dostałem delikatne muskanie łydek i ud w wykonaniu młodego pana i pani. Najgorsze było to, że bardziej podobał mi się dotyk faceta! Masował jakoś bardziej z uczuciem. Widocznie wpadłem mu w oko.

Niezbyt dobrze wymasowani postanowiliśmy wziąć jeszcze udział w Biegu Rodzinnym. Sylwek biegł ze swoją córką. Ja robiłem za wujka, a Aneta za ciocię. Trasa liczyła sobie dystans prawie dwóch kilometrów. Mógł ją pokonać każdy chętny bez uiszczania opłaty startowej. Trasę można było przebiec, przejść na pieszo lub o kijkach albo nawet przejechać na rowerze. Liczyła się jedynie dobra zabawa i promocja zdrowego trybu życia. Na mecie każdy uczestnik biegu dostawał pamiątkowy medal, soczek w kartoniku i wafelek. Pierwszy raz zdarzyło mi się wrócić do domu z zawodów z dwoma medalami. Kierownik naszej sekcji biegowej nazwał mnie "multimedalistą". Określenie to wybitnie mi się spodobało, gdyż pierwszy raz w tak ładny sposób określono moją skromną, choć nie ukrywam, że uroczą osobę.

Sylwek z Anetą nabiegali najlepsze czasy w karierze, więc nie było mi dane kolejny raz wyprzedzić kolegi po fachu na zawodach w Nekli. Mówi się trudno i biega się dalej. Za tydzień powalczę o dobry wynik w Kołaczkowie w XXXVII Biegu o Złoty Kłos. Moje zmagania opiszę, jak to mam w zwyczaju. Gdyby zdarzyło się, że bieg będzie nudny i nic nie będzie się na nim działo, to opowiem Wam jakąś bajkę.

 

 

Oceń bloga:
13

Komentarze (12)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper