Tomassowa Kronika Biegowa #6

BLOG
249V
Tomassowa Kronika Biegowa #6
Tomasso_34 | 23.04.2018, 08:00
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

"Starsi Panowie" w swoim słynnym utworze kabaretowym śpiewali, że "piosenka jest dobra na wszystko, [...] na drogę za śliską, [...] na stopę za niską." Na moje szczęście trasa 11. PKO Poznań Półmaraton nie była śliska, a ma stopa, choć jest szeroka, w nowych ciżemkach nie była za niska.

W mojej opinii połówka maratonu jest dobra na wszystko. Zapewni ci ból mięśni po starcie, czasami jakieś otarcia, ale najlepsze jest to, że na mecie da ci cudowną radość i satysfakcję z dotarcia do mety. "Piosenka pomoże na wiele. Na co dzień, jak i na niedzielę. Na to żebyś Ty patrzał weselej" - brzmią dalsze wersy wspomnianej wyżej piosenki Kabaretu Starszych Panów. Przeprowadźmy teraz krótkie ćwiczenie. Proszę, moje miłe Czytelniczki i mili Czytelnicy, zaśpiewajcie powyższy fragment utworu "Piosenka jest dobra na wszystko", z tą jednak małą korektą, że zamiast słowa "piosenka" użyjcie "połówka". Dokonajcie małej i zgrabnej podmiany. Prawda, że idealnie pasuje?

Kasia Sobczyk śpiewała, że "trzynastego wszystko zdarzyć się może". W moim przypadku zdarzyło się wiele dobrego 15 kwietnia podczas zawodów, ale cała przygoda z poznańskim półmaratonem zaczęła się w piątek 13., gdy koleżanka z pracy w swojej wielkiej uprzejmości odebrała za mnie pakiet startowy. Nie jestem przesądny. Nie wierzę w pecha, który miałby mi się akurat przytrafić, bo kalendarz wskazał konkretną datę. Wierzę jednak w szczęście i pozytywne myślenie. Szczęściu trzeba pomagać, a pozytywne myślenie pomaga stan szczęśliwości osiągnąć.

Pakiet był bogaty, ale cena za niego słona. Zapisałem się w pierwszym możliwym terminie, czyli w grudniu 2017 roku wtedy, gdy opłata startowa była najniższa i wynosiła 90 zł. Zawartość pakietu pozwoliła jednak otrzeć łzy związane z wydaniem dość sporej ilości gotówki. W skład jego wchodziła koszulka, torba sportowa, żel energetyczny, napój izotoniczny, piwo Grodziskie i kolorowy przewodnik po biegu. Na mecie miał na biegaczy oczekiwać posiłek regeneracyjny w formie spaghetti (wersja mięsna i wegańska) oraz piwo z Browaru Fortuna (jasne i ciemne).

Parę dni przed biegiem byłem dosłownie i w przenośni osrany ze strachu. Wolałbym jednak tego tematu nie poruszać, bo jest on zbyt cuchnący. Ciężko mi jest powiedzieć skąd się wzięły moje obawy przed startem w półmaratonie w Poznaniu. Przecież nie miałbyć to mój pierwszy start na tym dystansie, a już dziewiąty. Myślę, że mój stres wynikał z faktu, że dawno nie biegałem tego dystansu. Ostatni raz stawałem w szranki z połówką w Toruniu 5 miesięcy temu. Nie pamiętam tego zdarzania, ale podobno w tamtym czasie na mecie oznajmiłem z wielkim entuzjazmem, że "dyszkę bym jeszcze przebiegł". Te słowa przypomniane mi przez moją lubą przed startem natchnęły moje serce przekonaniem, że dam radę ukończyć bieg w Poznaniu.

Rodowiczka ścisnęłaby w ręku kamyk zielony i wsiadła do pociągu byle jakiego. Ja wolałem nie ryzykować spóźnienia na start biegu. Wybrałem inny środek lokomocji. Przed godziną 8.00 wyruszyłem w drogę do Poznania wesołym autobus wraz ze średzkimi biegaczami Polonii Środa. Towarzyszyła nam wszystkim spora liczba osób w charakterze obsługi technicznej oraz źródła wsparcia, bo, jak wiadomo, bez dopingu gorzej się biega.

"Wszystko się może zdarzyć. Gdy głowa pełna marzeń. Gdy tylko czegoś pragniesz. Gdy bardzo chcesz..." - śpiewała pewna Anita, gdy byłem w podstawówce. Jedyną przeszkodą w realizacji naszych marzeń jest nasza głowa. Przeszkodą są myśli, które powstrzymują nas od realizacji upragnionych celów. Od dłuższego czasu staram się usuwać takie myśli z mojej kory mózgowej, niczym gumka do mazania, która usuwa ślady ołówka z kartki. Nie zawsze udaje się usunąć trwale te myśli, podobnie jak nie zawsze udaje się trwale wymazać ołówek z kartki. Czasem zostają w głowie ślady po  negatywnych myślach, ale to nic złego. Jest to oznaka naszej walki o lepszy stan. Gumka niejednokrotnie uszkodzi kartkę, ale czy jest to powód, aby jej nie używać? Lepiej próbować coś zmienić, niż potem być wściekłym na siebie za swój los. 

Będąc w połowie drogi do Poznania zorientowałem się, że mam na sobie koszulkę z ubiegłorocznego półmaratonu w Grodzisku Wielkopolskim, gdzie udało mi się, jak do tej pory, pobiec najszybciej w mojej karierze. Wziąłem tę okoliczność za dobry omen i prognozę na dobry bieg. Nie myliłem się. Od momentu ustawienia się w swojej strefie startowej czułem się wybornie. Miałem świetne samopoczucie oraz przekonanie, że mogę góry przenosić i całą wioskę mieczem wykosić. Utwór "Sexy and I Know It" puszczany przez DJ-a, potęgował tylko moją pewność siebie i wiarę w swoje siły. Mimo, że nie miałem dużo sposobności do treningu, to czułem, że mam petardy w nogach, a zamiast płuc butle z podtlenkiem azotu. Wszamałem kilka galaretek z kofeiną. Strzeliłem shota z BCAA. Skropiłem mój piękny czerep wodą. Zapodałem sobie dwa liście na pobudzenie. Byłem gotów na walkę. "Poznaniu, idący w bój, pozdrawia Cię" - w niemy sposób krzyczała moja dusza.

Starter wypalił, a ja wystrzeliłem do przodu. Gdzieś tam z tyłu głowy ciągle słyszałem usłyszany chwilę przed startem główny motyw muzyczny do pięknego filmu "Rydwany ognia." Melodia pełna patosu niosła mnie przed siebie. Podobno maraton to najdłuższa podróż życia. Jaką podróżą jest zatem półmaraton? Pewnie o połowę krótszą, ale mogę się mylić. Jestem tylko człowiekiem. Cholernie przystojnym, ale jednak tylko człowiekiem. 

Do piątego kilometra towarzyszył mi podczas biegu Sylwester, który debiutował na dystansie 21 km i paru metrów. Chciałem biec z nim, bo zawsze we dwójkę raźniej, ale gdy skonsumowałem na pierwszym punkcie odżywczym żel ALE Energy Thunder poczułem taki zastrzyk energii i siły do biegu, jakby sam Hermes pożyczył mi swoje buty lub Zeus walnął swym piorunem prosto w mój tyłek. Takiej energii nie mogłem zmarnować. Wypaliłem ostro do przodu, zostawiając Sylwestra w tyle. W mojej głowie nagle zabrzmiał utwór Imagine Dragons - "Thunder". Czułem, że jestem szybki jak piorun. Wiedziałem, że błyskawicznie, jak piorun dotrę do celu, jakim w moim przypadku była meta. Czułem, że na nogach nie mam butów tylko torpedy, które pchały mnie z wielką mocą do mety. Nowe buty, po zamontowaniu w nich wkładek Scholl do obuwia sportowego, sprawdzały się idealnie. Szedłem w nich jak przeciąg. Mknąłem jak pociąg towarowy na stację końcową. Pędziłem jak Tirowiec do Tirówki po zamoczenie w bułeczce parówki. Moc była ze mną. Było cudnie.

W okolicach 8. kilometra power nadal mnie nie opuszczał. Energii dodawali mi kibicujący na trasie ludzie oraz maskotki Koziołków Lecha Poznań - Ejber i Gzub. Były też cheerleaderki Kolejorza, ale były zbyt nieletnie, aby skupiać na nich swoją uwagę. Gnałem więc dalej do kolejnego punktu odżywczego, do którego były już tylko dwa kilometry.

Jak na każdym punkcie odżywczym, tak i na tym, zlokalizowanym w okolicach dziesiątego kilometra, panował straszny tłok. Trzeba było wykazać się nie lada sprytem, aby sprawnie i szybko zabrać dla siebie kubek z wodą. Skoro miałem już wodę, to przyszła pora na kolejny żel, aby dodać sobie sił. Wiem, że nie powinno się eksperymentować z nowymi wspomagaczami podczas biegu, ale uznałem, że skoro dobrze znam produkty firmy ALE, to nowy smak ich żelu mi nie zaszkodzi. Żel o smaku Cafe Latte zawierał 50 mg kofeiny i smakował cudnie. Prawie jak ciasto kawowe. Oprócz dobrego smaku dał mi zastrzyk energii, abym mógł dalej zmierzać żwawym krokiem do mety.

Spojrzałem na zegarek. Spojrzałem ponownie, bo nie wierzyłem własnym oczom. Miałem za sobą już ponad 10 kilometrów, a miałem mnóstwo sił. Zegarek informował mnie, że dystans 10 klocków przebyłem w czasie poniżej 56 minut. Zdałem sobie w tamtej chwili sprawę, że biegnę po rekord. I nie wiedzieć czemu zacząłem sobie nucić w głowie pewien religijny utwór, który brzmiał tak: "Oto jest dzień, który dał nam Pan. Weselmy się i radujmy się z Nim." To był ewidentnie mój dzień. Gdybym był Jackiem Stachurskim, to zmieniłbym w tym momencie tekst swojego szlagieru i śpiewałbym, że urodziłem się po to, aby gnać. Grać w końcu może każdy. Gnają tylko najlepsi.

Trasa całego biegu była płaska jak biust modelki. Sprzyjała zatem szybkiemu bieganiu. Delikatny podbieg znajdował się dopiero pod koniec trasy. Gdzieś tam z tyłu głowy cały czas miałem małe obawy z nim związane. Wiedziałem jednak, że nie ma co martwić się na zapas. Trzeba robić swoje, czyli biec przed siebie najszybciej jak się da. Na mecie będzie czas na odpoczynek, teraz jest pora walki. Gnałem szybko. Na pewnym zakręcie tak mnie wyniosło i zarzuciło, że zamiast przybić młodemu chłopakowi piątkę, pacnąłem go otwartą dłonią w twarz. Na szczęście zrobiłem to delikatnie. Przepraszam chłopczyku. Nie chciałem. Wiszę Ci czekoladę. Jak kiedyś będę sławny, to odnajdź mnie, a dam Ci autograf bez kolejki.

W okolicach 18. kilometra czułem, że zaczynam delikatnie zwalniać. Jednak już po chwili przekonałem się, że niebiosa mają dla mnie przygotowany plan. Stwórca nie pozwoli mi ukończyć biegu bez życiówki. Wyprzedził mnie Pan z biegowym wózkiem, w którym spoczywał jego synek. Ów Pan puszczał bardzo głośno energetyczną muzykę. Postanowiłem się pod niego podpiąć w nadziei, że dzięki niemu nie zwolnię i utrzymam odpowiednie tempo. Pamiętacie scenę z trzeciej części "Szklanej pułapki", gdy Bruce Willis wzywa karetkę do fikcyjnego zdarzenia, do którego ma się szybko dostać? Karetce na sygnale wszyscy kierowcy ustępują miejsca, a jadąc za nią Bruce szybko pokonuje kolejne kilometry, zamiast stać w długim korku. Biegłem tak za Panem ponad kilometr, aż do ostatniego punktu żywieniowego, gdzie miałem małą przygodę.

Wziąłem kubek z izotonikiem i chciałem biec szybko do mety, aż tu nagle niespodzianka. Kobieta biegnąca przede mną zaraz po wzięciu kubeczka z napojem zarzuciła kotwicę i zatrzymała się. Prawie na nią wpadłem. Nie miałem nawet czasu zmieszać jej z błotem za głupie i nieodpowiedzialne zachowanie. Byłem zbyt skupiony na walce o nowy rekord życiowy na tym dystansie. Byłem czujny, dlatego zamiast wpaść na tą głupiutką panią, udało mi się ją wyminąć i tylko delikatnie przepchnąć. Poczułem się jak tygrys polujący na swoją ofiarę. Zamiast żądzy krwi załączyła mi się żądza walki o nowy najlepszy wynik. Pędziłem z całych sił do przodu. Na 20. kilometrze pojawił się kryzys i trochę zwolniłem. Wtedy to dogonił mnie Sylwester. Próbowałem biec razem z nim, ale jego tempo było w tym momencie zbyt szybkie. Zameldowałem się na mecie z nowym rekordem (1H 58M 46S), czterdzieści parę sekund za Sylwestrem, który w swoim debiucie uzyskał bardzo dobry czas.

Zaraz po biegu, gdy już odebraliśmy pamiątkowe medale, czym prędzej udaliśmy się po ciemne piwo Fortuna, aby ugasić nasze wzmożone pragnienie. Parafrazując słowa Św. Jan Pawła II można powiedzieć, że po bieganiu chodziliśmy na Fortunki. Po biegu byłem tak głodny, że kremówkę z chęcią też bym wszamał. Nawet  taką nie z Wadowic. Musiałem się jednak zadowolić makaronem. Też dobrze. Posileni udaliśmy się z powrotem do naszego autobusu, aby powrócić na łono Ziemi Średzkiej. Zmęczeni, ale dumni z dobrze wykonanej pracy.

Na sam koniec chciałbym pozdrowić dwie Karyny, które postanowiły urządzić sobie spacer ze swoimi dziećmi w wózkach po trasie półmaratonu. Nie dziwią mnie już takie przypadki, bo głupich nie sieją, tylko sami się rodzą. Pierwszy jednak raz widziałem, aby spacerować pod prąd rozpędzonego tłumu biegaczy. Wam, Karynki, pewnie nic by się nie stało, gdyby ktoś przypadkiem na was wpadł, ale wasze małe dzieci mogłyby mieć mniej szczęścia. Trzeba mieć olej w głowie, a nie brwi z henny i jebitnie różowe tipsy. Uwierzcie, to się przydaje. Henna i tipsy przeminą, olej w głowie zostanie.

Nie będę miał zbyt wiele czasu na odpoczynek, bo już w najbliższą niedzielę czekają mnie zmagania w Swarzędzu. Dystans 10. kilometrów. Dla mnie Pikuś. Oczekujcie relacji w przyszłym tygodniu.

Cały powyższy tekst zawiera sporo nawiązań do utworów muzycznych. Musicie mi to wybaczyć. Idzie wiosna. Moja dusza sama się rwie do śpiewania.  

Oceń bloga:
8

Komentarze (8)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper