Korona Półmaratonów Polskich #6 - Relacja z Krakowa

BLOG
375V
Korona Półmaratonów Polskich #6 - Relacja z Krakowa
Tomasso_34 | 06.12.2017, 11:22
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Każda historia, nawet ta najdłuższa i najpiękniejsza, ma swój koniec. Frodo zniszczył pierścień, Luke Skywalker odnalazł ojca, a Tomasz zdobył Koronę Półmaratonów Polskich w roku 2017. O jego wyczynach na krakowskiej ziemi opowie Wam ten tekst. Połóżcie dzieci spać, weźcie szybki prysznic. Przywdziejcie szlafrok i ciepłe kapcie. Na stoliku nocnym postawcie herbatę z melisy. Teraz jesteście gotowi na opowieść o moich osiągnięciach. 

Mówi się, że droga wojownika jest drogą samotną. Moja droga do Krakowa taka nie była. Czy to znaczy, że nie jetem wojownikiem? Jestem jak jasna cholera! Gdybym nie był, to nie zapieprzałbym na drugi koniec Polski, żeby sobie pobiegać. W podróży towarzyszył mi mój wierny kompan od treningów - Robert. Kto widział jak biegam ten wie, że zazwyczaj na treningu jest ze mną Robert. Ja biegnę, a on jedzie na rowerze. Wspiera dobrym słowem, dotrzymuje kroku, a w upalne dni ratuje wodą do picia. Kiedyś biegaliśmy razem. Robert zawiesił jednak buty biegowe na kołku i wsiadł na bicykl.

W podróż wyruszyliśmy pociągiem. Na nasze szczęście pociąg do Krakowa zatrzymywał się w Środzie, dzięki czemu udało nam się uniknąć podróży do Poznania i zbędnej przesiadki. Podróżowaliśmy PKP Intercity. Klasa druga, ale bardzo wygodna. Podróż umilała nam rozmowa i jedzenie słodkich przekąsek. Chciałem czytać książkę, którą dostałem od swojej wiernej fanki, ale rozmowa tak się kleiła, że przeczytałem zaledwie dwa rozdziały powieści Joanny Bator "Ciemno, prawie noc". Autorka otrzymała nagrodę Nike w 2013 roku za najlepszą powieść. Lektura wciągnęła mnie bardzo. Zapowiada się mroczna opowieść, czyli to, co tygryski lubią najbardziej.

Podróż trwała trochę ponad pięć godzin i była bardzo pouczająca. Dowiedziałem się, że św. Maksymilian Maria Kolbe urodził się w Zduńskiej Woli. Poinformował mnie o tym olbrzymi napis umieszczony na fasadzie dworca kolejowego. Miał rację ten, kto powiedział, że podróże kształcą. Było nam też dane zobaczyć słynny peron we Włoszczowie, gdzie pociągi zatrzymują się tylko dlatego, ponieważ w tej miejscowości mieszkał świętej pamięci wicepremier Przemysław Edgar Gosiewski, który zginął... przepraszam... poległ pod Smoleńskiem 10 kwietnia roku Pańskiego 2010 o godz. 8:41.

Po przyjeździe do grodu Kraka i zakupie 48-godzinnych biletów MPK udaliśmy się autobusem do naszego hostelu, który zlokalizowany był na obrzeżach miasta. Kraków jest strasznie drogi. Znaleźć nocleg w centrum w rozsądnej cenie graniczy wręcz z cudem. Gdy dotarliśmy na miejsce, mijając po drodze piękny stadion Cracovii, powitała nas recepcjonistka, po której gabarytach stwierdziliśmy, że raczej bieganie nie jest jej hobby. Jak się później okazało druga recepcjonistka także nie parała się aktywnością fizyczną. Pulchne panie mogły wskazywać na to, że w obiekcie serwują dobre posiłki. Niestety, pierwsze śniadanie rozwiało wszelkie nasze wątpliwości. Było po prostu słabe. Pszenica, szynka, cukier i kiepska kawa made by Tesco. Tak bym je w skrócie podsumował. Pokaźna waga portierek mogła również świadczyć o tym, że właściciel hostelu dobrze im płaci. A jak wiadomo dobrobyt idzie w parze z tuszą, bo im więcej pieniędzy się ma, tym więcej słodyczy się kupuje. A łakocie pupę powiększają. Wiem coś o tym.

Pokój nie był rewelacyjny. Mały, ciasny, bez łazienki, która znajdowała się obok pokoju. Na szczęście tylko my mogliśmy z niej korzystać. Gniazdko nie działało. Było wyrwane. Niebiosa nad nami czuwały i dały nam jedno sprawne gniazdko w łazience. W planach mieliśmy polowanie na pokemony, a do tego, jak wiadomo, potrzeba sporej ilości energii elektrycznej. Wracając do pokoju: było tam strasznie gorąco. Grzejnik buchał ogniami piekielnymi, a po pokrętle do regulacji nie było śladu. Nie, że ktoś je zabrał lub popsuł. Zwyczajnie go nie było! Jakiś mądry inżynierek nie przewidział, że grzejnik może grzać za mocno i trzeba będzie go skręcić żeby nie czuć się jak w saunie. Tyle się mówi o tym, że krakusy to straszne sknery. Poznaniacy tak twierdzą. Z kolei mieszkańcy Krakowa twierdzą, że w Poznaniu mieszkają dusigrosze. Reszta Polski śmieje się ze skąpstwa jednych i drugich. Słyszałem kiedyś dowcip opowiadający o tym, jak powstał drut. Znacie go? Podobno krakowianin i poznaniak kłócili  się o grosz. Tak długo sobie go próbowali nawzajem wyrwać, że go rozciągnęli i w ten sposób powstał drut. Znając te wszystkie anegdoty o oszczędności mieszkańców Małopolski byłem bardzo zdziwiony, że nie oszczędzają na ogrzewaniu.

Po zakwaterowaniu w gorącym pokoju udaliśmy się autobusem do Tauron Areny, gdzie mieściło się biuro zawodów. Bez zbędnych kolejek odebrałem pakiet, w skład którego wchodziła koszulka biegowa, piękny folder o biegu, żel energetyczny i baton dla aktywnych. Wszystko zapakowane było w materiałowy worek, który można było nosić jak plecak. Cena pakietu była bardzo atrakcyjna. Bieg kosztował mnie jedynie 50 zł. Zapisywałem się jednak w pierwszym możliwym terminie, gdy cena była najniższa. Tauron Arena wywarła na mnie całkiem spore wrażenie. Olbrzymi obiekt. Jak dla mnie nowoczesny. Nie mam zbyt dużego obycia w infrastrukturze sportowej, dlatego jakiś fachowiec może powiedzieć, że jest inaczej.

Formalności mieliśmy już za sobą. Nastała pora na relaks. Najpierw obiad, a potem zwiedzanie. Swoje pierwsze kroki skierowaliśmy na Rynek w poszukaniu miejsca, gdzie strudzeni podróżą Jaśnie Panowie z Wielkopolski mogliby posilić się krakowską strawą. Nasz wybór padł na dość sporą restaurację usytuowaną na uboczu Rynku. Skusiła nas jedna pozycja z menu: "Olbrzymi kotlet wieprzowy". Żal mi było tej świnki, która musiała wyzionąć ducha, abym smacznie zjadł. Po pierwszym jednak kęsie przeszły mi wszystkie wyrzuty sumienia. Okrutnik ze mnie, a danie palce lizać.

Podczas obiadu w głośnikach lokalowych usłyszałem utwór, który chyba każdy zna. Utwór z filmu, o którym chyba każdy słyszał. Mowa tutaj o "Time of my life" z "Dirty dancing", które w PRL-u nazywane było "Wirującym seksem". W tym kultowym filmie pada zdanie: "Nikt nie będzie sadzał Baby w kącie". Przypadkiem siedziałem w kącie lokalu. Pomyślałem sobie, że nikt nie będzie sadzał Tomka w kącie! Tomasz jutro pobiegnie i da z siebie wszystko. Zdobędzie Koronę Półmaratonów Polskich i pokaże niedowiarkom, jak dobrym biegaczem jest oraz, jak wiele rzeczy można osiągnąć, gdy człowiek czegoś bardzo chce.

Wieczór był jeszcze młody. Zrobiliśmy sobie z Robertem spacer Plantami na Wawel. Kupiliśmy pamiątki, połapaliśmy pokemony i totalnie zmęczeni wróciliśmy do hostelu. Mój kompan dziwił się, że po takim męczącym dniu będę w stanie jutro biegać. Zapewniłem go, że jestem silnym facetem i dam radę. 21 km to dla mnie pikuś. Może nie Pan Pikuś, ale pikuś :-)

Start planowany był na godzinę 11.00. Wstałem już ok. 6.00 rano żeby ze spokojem skorzystać z łazienki oraz porozciągać się, co by mnie jakiś ból pleców na trasie nie dorwał. Po niezbyt pysznym  śniadaniu udaliśmy się z przyjacielem na przystanek autobusowy. Miałem ze sobą cały swój majdan biegowy z pasem z bidonami na czele. Biegałem z nim już wielokrotnie, ale nigdy nie dostrzegłem tego, co zobaczył Robert. Bidon o pojemności 250 ml miał kształt manierki Asterixa, z której to popijał sobie magiczny napój sporządzony przez uczonego w magii Panoramixa, gdy potrzebował dodatkowej dawki energii do walki. W moim przypadku bidon pełnił podobną funkcję. Także dodawał mi skrzydeł podczas biegu. Dotarliśmy na miejsce coś w okolicach godziny 9.00. Miałem jeszcze sporo czasu do startu. Postanowiłem go wykorzystać na odpoczynek i zakupy. W biurze biegu, jak ma to miejsce zawsze podczas większych zawodów,  wystawiają się przeróżni wystawcy. Są odżywki, żele, batony i jest też odzież. Moim oczom ukazała się piękna czapka na zimę z wizerunkiem tygrysa. Niezwłocznie dokonałem jej zakupu. Mówiąc w trochę bardziej skomplikowany sposób zawarłem umowę kupna-sprzedaży wyrobu tekstylnego z natychmiastowym terminem płatności.

Na starcie ustawiłem się w ostatniej strefie. Robert stwierdził, że nie pasuję tam wizualnie, bo wyglądam wśród tamtych biegaczy jak zawodowiec, a nie amator. Kolega wie, jak połechtać moje ego. Przed startem pomyślałem sobie, że jak Pan Bóg da, a Najświętsza Panienka pozwoli, lub na odwrót w zależności od preferencji, to Tomasz za ok. 2 godziny z hakiem zdobędzie upragnioną Koronę Półmaratonów Polskich.

Od początku postanowiłem sobie, że będę biegł tak, aby ukończyć bieg poniżej 2 godzin i 10 minut. Trasa była płaska. Pogoda śliczna. Prawie idealna do biegania. Trochę za mocno świeciło słońce, ale ogólnie było spoko. Pomyślałem sobie, że jestem w czepku urodzony. Jeszcze tydzień temu prognozy wskazywały na deszcz, a tu taka piękna pogoda. Rozpocząłem powoli. Szybciej się nie dało, bo trasa była wąska. Było na niej tłoczno. W miarę upływu kilometrów biegłem coraz szybciej. Biegło mi się lekko i przyjemnie. 

Na trasie nie udało mi się uniknąć niemiłych sytuacji. Na pierwszym punkcie z wodą pani, która biegła przede mną, nie wiedząc czemu zaraz po tym, jak odebrała kubek z wodą, postanowiła się nagle zatrzymać! Prawie na nią wpadłem. Gdyby tak się stało moja przygoda na trasie biegu zakończyłaby się. Udało mi się jednak zahamować parę centymetrów przed nią. Swoje niezadowolenie skwitowałem głośnym i soczystym "kurwa". Na owej głupkowatej biegaczce moje słowa musiały wywrzeć spore wrażenie. Przeprosiła mnie. Na jej twarzy widziałem strach. Mam nadzieję, że moje grubiańskie zachowanie potraktuje jako lekcję obycia na trasie i więcej nie zrobi tak niebezpiecznego manewru, jak gwałtowne zatrzymanie się.

Cudowne wrażenie zrobił na mnie Wawel, który nagle wyłonił się biegaczom zza zakrętu. Jeden z punktów pomiaru czasu zlokalizowany był w okolicach tego ślicznego zamku. Świetnie się biegnie wśród zabytków. Uwielbiam takie biegi, gdzie mogę obcować z piękną architekturą. Po ok. 13 km dotarło do mnie, że biegnę w dobrym czasie i jak nie zwolnię, to poprawię swój najlepszy wynik na półmaratonie. Wszystko szło bez zarzutu, aż do 18 km. Dopadł mnie wtedy kryzys. Nie byłem w stanie przyśpieszyć. Cały czas biegłem w tempie 6 minut na kilometr. Żeby poprawić swoją życiówkę musiałem biec w tempie 5 minut 50 sekund. Na mecie, która zlokalizowana była w Tauron Arenie dotarłem z czasem 2 godziny 2 minuty i 7 sekund. Był to wynik gorszy od mojego najlepszego rezultatu z Grodziska Wielkopolskiego zaledwie o 15 sekund. Mocnym akcentem zakończyłem walkę o zdobycie Korony Półmaratonów Polskich. 

Ostatni etap trasy nie nastawiał optymistycznie do biegu. Takiej ilości biegaczy podłączonych pod kroplówkę nigdy nie widziałem. Ludzie padali jak muchy. Moim zdaniem związane to było ze źle dobranym strojem. Niektórzy biegacze mieli nieodpowiednią do pogody odzież. Ubrali się za grubo i ich organizm zwyczajnie się przegrzał. Na mecie krążyły dowcipy, że podczas tego półmaratonu poszło więcej kroplówek niż izotoników. 

Meta dla biegaczy była sprawnie zorganizowana. Wody i izotoników było pod dostatkiem. Bananów także nie brakowało. Ja oglądałem się za drożdżówkami, bo słodka dupka ze mnie. Ich niestety nie było. Był za to smaczny makaron w wersji z mięsem lub wegetariańskiej z warzywami. Gdy już zregenerowałem siły i wygrawerowałem wynik  na pamiątkowym medalu udałem się z Robertem do hostelu, aby się odświeżyć. Potem ruszyliśmy na miasto świętować mój sukces. 

Zabawę zaczęliśmy od zjedzenia apetycznego burgera na krakowskim Kazimierzu. Popiliśmy go piwkiem, a ja na finał kolacji łyknąłem sobie pyszne mojito. Żwawym krokiem powędrowaliśmy na Rynek uraczyć się pysznymi shotami. Po kilku głębszych, lekko wstawieni, ruszyliśmy na zakupy do Galerii Krakowskiej, która była po drodze do naszego hostelu. Kupiliśmy piwo i czekoladę. Wróciliśmy do naszego pokoju dokonać konsumpcji tego, co nabyliśmy w sklepie. 

Przygoda związana ze zdobywaniem Korony Półmaratonów zakończyła się sukcesem. W kolejnym wpisie podsumuję całą moją walkę. Będzie trochę statystyki, trochę osobistych zwierzeń oraz, jak zawsze, będzie humor i dobra zabawa. 

Relacja pojawia się ze sporym opóźnieniem. Mam nadzieję, że moi najwierniejsi czytelnicy nie będą mi mieli tego za złe.

Oceń bloga:
13

Komentarze (10)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper