Korona Półmaratonów Polskich #2 - Relacja z Gdynii

BLOG
306V
Korona Półmaratonów Polskich #2 - Relacja z Gdynii
Tomasso_34 | 22.03.2017, 18:28
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Zapraszam do przeczytania relacji mojego ostatniego biegu w Gdynii, gdzie rozpocząłem swoje zmagania o zdobycie Korony Półmaratonów Polskich 2017 roku.

 

W sobotnie popołudnie Gdynia przywitała mnie obfitym deszczem. Czyżby miasto płakało nad moim utrapionym losem? Bałem się, że w niedzielę podczas zawodów będzie mi dane poczuć się jak foka pływająca w zimnym Bałtyku. Niebiosa jednak były mi przychylne. W czasie biegu nie padało, było stosunkowo ciepło i prawie bezwietrznie.

Swoje pierwsze kroki skierowałem do biura zawodów mieszczącego się w hali widowiskowej Gdynia Arena. Organizacja biura była sprawna. Bez problemów odebrałem pakiet startowy, który był dość ubogi. Składał się z numeru startowego, ulotek reklamowych oraz małego plecaka biegowego, z którego jestem bardzo zadowolony, gdyż przyda mi się na dłuższe biegi lub spacery z kijkami. Na terenie hali można było zrobić sobie zdjęcia na tle baneru reklamującego półmaraton oraz dokonać zakupów u licznie zgromadzonych wystawców. Było mnóstwo stanowisk z odzieżą sportową, gadżetami typu zegarki biegowe i wieszaki na medale. Ja udałem się do miejsca z odżywkami i suplementami dla biegaczy. Mimo, że zabrałem ze sobą 4 żele energetyczne, nabyłem dodatkowo energy shot z naturalną kofeiną. Postanowiłem go wypróbować podczas biegu. Opakowanie 25 ml zawierało aż 200 mg kofeiny. Prawdziwy zastrzyk naturalnej energii. Według zaleceń pani ekspedientki należało jeden shot wypić przed biegiem, a drugi po godzinie wysiłku. Z uwagi na fakt, że dopiero testowałem ten specyfik, postanowiłem wypić przed startem połowę flakonika, a drugą podczas biegu. Kofeina zadziałała wybornie. Dostałem olbrzymiego kopa energetycznego, który dodał mi sił.

Dłuższą chwilę spędziłem przy stanowisku promującym półmaraton w Białymstoku, który odbędzie się 14 maja tego roku. Jest to mój kolejny bieg na drodze do zdobycia Korony Półmaratonów Polskich. Zrobiłem sobie zdjęcie przed banerem promującym wydarzenie oraz zasięgnąłem języka odnośnie trasy. Podobno jest bardzo płaska i ma tylko jeden mały podbieg na 20 kilometrze. Ucieszyło mnie to niezmiernie.

Późny obiad zjadłem w restauracji „Róża wiatrów”. Zaszalałem i zamówiłem golonkę gotowaną w piwie i pomidorach. Posiłek był ciężki, ale bardzo pyszny. Dał mi dużo siły podczas biegu. Nie mogłem oprzeć się pokusie skosztowania ich przepysznego deseru, który za namową kelnera także zamówiłem. Pieczone śliwki z lodami w sosie karmelowym okraszone śliwowicą. Niebo w gębie. Restaurację mogę szczerze polecić wszystkim miłośnikom dobrego jedzenia. Lokal urzekł mnie nie tylko swoją kuchnią. Ma on również cudowny klimat lat minionych. Na wejściu powitała mnie pani, która odebrała ode mnie kurtkę i zaprowadziła do wolnego stolika. Czemu w dzisiejszych czasach odchodzi się od takich zachowań? Każda restauracja powinna mieć obowiązkową szatnie.

Wieczorem udałem się do Starbucks'a na aromatyczną kawę z mlekiem. Uwielbiam tę kawiarnię. Mają olbrzymi wybór kaw i kilka rodzajów mleka do wyboru. Brakuje im tylko w ofercie cukru kokosowego, ksylitolu lub erytrytolu. 

Przed snem urządziłem sobie mały maraton filmowy w celu wyluzowania się przed biegiem. Obejrzałem francuską komedię „Wszystko zostaje w rodzinie 1/2” oraz naszą rodzimą produkcję "7 rzeczy, których nie wiecie o facetach." Uśmiałem się po pachy. Około 24.00 zasnąłem. Łóżko było duże, ale materac, jak dla mnie, za twardy. Pobudka nastąpiła około godziny 7.00. Od razu, bez zbędnej zwłoki, udałem się na śniadanie, na którym spotkałem wielu biegaczy. Zjadłem pyszne parówki z warzywami oraz granolę z nasionami i owocami. Był osobny stół ze zdrową żywnością, na którym było mnóstwo rarytasów (choćby jagody goji). Śniadanie było adekwatne do swojej ceny.

Najedzony udałem się do pokoju zakosztować gorącej kąpieli w wannie. Potem miała miejsce rozgrzewka i szykowanie całego ekwipunku na bieg, tj. bidonów z izotonikiem, żeli i batonów energetycznych. Przywdziałem na siebie strój biegowy, który zwieńczyłem workiem na śmieci z wyciętymi dziurami na głowę i ręce, aby nie tracić ciepła od momentu opuszczenia hotelu, aż do startu. Bez problemu odnalazłem swoją strefę startową. Nie zostało mi nic więcej, jak tylko przebiec dystans 21 km i 97 m.

Pierwszy kilometr zacząłem biec wolno, wręcz ślamazarnie, ale pomyślałem, że nie ma się co śpieszyć. Na drugim kilometrze przyśpieszyłem i starałem się trzymać tempo 6 minut na kilometr. Atmosfera na trasie była cudowna. Dzieci ze szkół kibicowały głośno i zachęcały do biegu. Było mnóstwo życzliwych osób, które przybijały biegaczom piątki. Co parę kilometrów rozstawione były głośniki, z których płynęła głośna i energetyczna muzyka. To niezmiernie pomagało w pokonaniu dystansu. Od razu rzuciła mi się w oczy duża liczba przenośnych toalet rozstawionych na całej trasie. jest to duży plus, bo nie ma nic gorszego jak nagła potrzeba fizjologiczna podczas biegu i niemożność jej zaspokojenia. Biegnąc lubię przyglądać się koszulkom biegaczy. Da się zawsze dostrzec mnóstwo kolorowych t-shirtów z zabawnymi tekstami. Moim faworytem była nazwa klubu biegacza „Padłem na ryj”. Wśród biegaczy zawsze znajdzie się kilku pozytywnych wariatów. Do takich na pewno zaliczyć należy mężczyznę ubranego w różową sukienkę i opaskę z kokardą na głowie, czy Pawła Meja zwanego bosym biegaczem, gdyż w każdych zawodach startuje bez butów. Miłe dla oka są obrazki rodziców, które biegną ze swoimi pociechami, które wygodnie sobie siedzą w wózkach biegowych i oddają się swoim czynnościom takim jak kolorowanie. 

Moim założeniem było zaliczenie biegu w czasie lepszym niż 2 godziny i 12 minut. Udało się! Czas 2h 9min 8s to mój aktualny najlepszy wynik. Osiągnąłem go dzięki fantastycznej publice zagrzewającej do walki oraz dobrze ułożonej trasie z małą liczbą podbiegów. Gdynio, uwielbiam cię! Za rok możesz być pewna, że zobaczymy się ponownie.

Na mecie, oprócz pamiątkowego medalu, czekał na mnie recovery bag, w skład którego wchodziła puszka Lecha Free, napój izotoniczny, woda, jabłko i baton z magnezem. Jedynym mankamentem gdyńskiego półmaratonu była słaba organizacja namiotu, w którym grawerowano medale. Czekałem w kolejce ponad godzinę, co przepłaciłem przeziębieniem.

Na koniec mam dla Was dwie ciekawostki.

Na mecie biegu po raz pierwszy w życiu widziałem chudego labradora. W dodatku jadł on akurat marchewkę i to z olbrzymią przyjemnością, jakby był to tłusty kawał mięsa. Widać, że jego właściciele prowadzą zdrowy tryb życia.

Podczas wymeldowywania z hotelu byłem świadkiem zabawnego, w moim odczuciu, zdarzenia. Recepcjonista próbował znaleźć firmę świadczącą usługi doładowywania akumulatorów w autobusach ponieważ grupie Białorusinów, uczestniczących w półmaratonie, wyładował się akumulator w ich autobusie i nie mogli wrócić do domu. Ach ta wschodnia fantazja i nonszalancja. Byleby dojechać, a potem jakoś się wróci.

Pierwszy krok do zdobycia Korony Półmaratonów Polskich już za mną. Można powiedzieć, że mam 20% tego cennego medalu. Jeszcze tylko cztery starty.   

Oceń bloga:
4

Komentarze (9)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper