Tomassowa Kronika Biegowa #49_2019/16

BLOG
378V
Tomassowa Kronika Biegowa #49_2019/16
Tomasso_34 | 12.08.2019, 09:45
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

W pięknych okolicznościach Skansenu Miniatur Szlaku Piastowskiego w Pobiedziskach przyszło mi się zmagać w kolejnym biegu z cyklu Agrobex 5/5. Zawody pod nazwą Piastowska Piątka już za mną, ale mam dla Was dobrą nowinę. Moja relacja ciągle przed Wami. Czytajcie zatem.

 

Biuro zawodów mieściło się w we wspomnianym w pierwszym akapicie skansenie. Jak zawsze było ono sprawnie zorganizowane. Za 20,00 zł opłaty startowej biegacze po raz kolejny dostali ciekawy pakiet startowy, w skład którego wchodził krokomierz oraz numer startowy i kilka ulotek. Po biegu jak zawsze była woda i coś do jedzenia (tym razem jabłka). Każdy, kto ukończył bieg, otrzymał oczywiście pamiątkowy medal, który swoją urodą i rozmiarami przypadł mi bardzo do gustu.

Usytuowanie biura zawodów w ciekawym wizualnie miejscu ma zawsze tę wadę, że człowiek, zamiast się rozgrzewać i przygotowywać do biegu, to zajmuje sobie czas przed startem zwiedzaniem. Tak też było w tym przypadku. Nie miałem zbytnio dużo czasu na rozgrzanie swoich potężnych mięśni, gdyż zajęty byłem zwiedzaniem skansenu. Był on otwarty dla biegaczy za darmo. Tym bardziej należało wykorzystać taką okazję. Skansen nie jest jakąś olbrzymią atrakcją. Swoją powierzchnią daleko mu do Amsterdamskiego Parku Madurodam, ale i tak miniatury robią wrażenie zarówno na dużych, jak i na małych zwiedzających. Fajnie zobaczyć z bliska znane zabytki z naszej okolicy z zupełnie innej perspektywy. Idzie wtedy dostrzec zupełnie inne szczegóły architektoniczne, na które normalnie nie zwrócilibyśmy uwagi. W skansenie możemy zobaczyć m.in. miniaturę Osady w Biskupinie, Pałac w Rogalinie, Dwór w Koszutach, czy Teatru Wielkiego w Poznaniu. 

Trasa liczyła sobie dwie pętle po 2,5 km. Każda zaczynała się dość sporym podbiegiem. Dalsza część trasy była raczej płaska. Było kilka delikatnych podbiegów, które nie dawały się jakoś specjalnie w kość. Najgorszy był jedna pierwszy kilometr. Bardzo piaszczysty. Nogi uciekały na boki i grzęzły w piasku. Biegło się trochę jak po Pustyni Błędowskiej, czy innej Saharze. Pogoda była zresztą też zbliżona do tej afrykańskiej. Słońce świeciło i piekło. Było gorąco i chciało się pić. Plusem takiej pogody jest piękna opalenizna, która dodaje uroku mojej i tak urokliwej na maksa postaci.

Na pierwszym kilometrze pędziłem jak dzik. Pędziłem tak szybko, że aż sierść na klacie rozwiewał mi wiejący delikatnie wicherek, a włosy pod pachami falowały majestatycznie w rytmie moich stąpających po piasku stóp. Na drugim zmuszony byłem delikatnie zwolnić, gdyż pęcherzyki w płucach postanowiły chwilowo zastrajkować i nie dostarczać tlenu reszcie organizmu. Oczywistym skutkiem takiego stanu rzeczy było, iż musiałem delikatnie zwolnić. Otworzyłem gębę, najszerzej jak mogłem i zacząłem łapczywie wciągać powietrze jakby było ono jakimś egzotycznym rarytasem. W międzyczasie przemówiłem do rozsądku moim pęcherzykom w płucach. Powiedziałem im, że mają się nie wygłupiać i w ch.ja nie lecieć. Pomogło. Powolni i leniwie zaczęły dotleniać moje słodkie ciałko. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie…

…gdyby nie to, że pierwsza pętla się skończyła, a druga powitała mnie stromą górką, która tym razem wyrządziła nie tylko szkody w moim czasie, ale i na psychice. Zniszczyła mnie tak mocno, że aż dotąd planuję zemstę na tej francy. Nie wiem tylko w jaki sposób ją wyrównać, aby już więcej żadnemu biegaczowi nie wchodziła w paradę. Zamówić koparkę, czy tonę piasku. A może jedno i drugie? Tak dla pewności. 

Trzeci kilometr to walka z natrętnymi myślami typu – „A może by tak rzucić w pizdu to bieganie i wyjechać w Bieszczady”. Moja psychika wie jak mnie podejść. Nie byłem jeszcze w Bieszczadach. Przez chwilę nawet rozważałem to rozwiązanie, ale postanowiłem wziąć się w garść i odrzucić głupie myśli. Dodałem gazu. Udało mi się nawet wyprzedzić kilka osób. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że na porzucenie biegania i zaszycie się Bieszczadach, mam jeszcze trochę czasu. Nawet nie wiem kiedy minął mi czwarty  i zaczął się piąty, a zarazem ostatni kilometr Piastowskiej piątki. Wtedy została podjęta przeze mnie ważna decyzja. Pomyślałem, że lecę w trupa. Pobiegnę tak szybko, jak tylko mogę. Tak jakby jutra nie było.

Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Pędziłem jak na złamanie karku. Gnałem niczym żul dzierżący garść miedziaków do Biedronki po najtańszego browara 5 minut przed zamknięciem sklepu. Kogoś tam wyprzedziłem. Na kogoś tam wpadłem. Miałem to gdzieś. Biegłem. I biegłem. Miałem tempo poniżej 5 minut na kilometr, ale czułem się jakbym pędził, jak Struś Pędziwiatr z popularnej kreskówki, albo jak kultowy uroczy niebieski jeż Sonic z gier Segi. Przed oczyma miałem jedynie wizję odpoczynku na mecie i wodę do ugaszenia pragnienia. Owa wizja niosła mnie do mety. Tlenu ubywało mi z każdą upływającą sekundą. Spojrzałem na zegarek, aby utwierdzić się w przekonaniu, że mój pęd ma jakikolwiek sens. Okazało się, że miał. Prognozowany czas przybycia na metę był zadowalający. Nawet bardzo. To tylko zmotywowało mnie do jeszcze szybszego biegu i wyprzedzenia pewnej niewiasty, której tyłek niezbyt urodziwy tyłek zmuszony byłem oglądać przez sporą cześć trasy.

Na metę wpadłem z czasem 25m43s. Zaraz po odebraniu medalu, ścięło mnie jak nigdy. Poczułem, że nogi mam jak z waty i że jak się zaraz nie położę, to padnę na glebę z tak wielkim impetem, iż jakiś sejsmograf mógłby wskazać na istnienie zjawiska trzęsienia ziemi w Pobiedziskach. Czym prędzej udałem się na pobliską trawkę, gdzie ległem jak długi. Położyłem się na plecach, nogi ugiąłem w kolanach i zacząłem swoją walkę o dotlenie organizmu. Po kilku minutach sapania niczym gwiazda filmów z branży porno doszedłem ... do siebie. Oddech zrobił się miarowy, tętno się uspokoiło. Mogłem udać się do biura zawodów po należną mi wodę i jabłuszko. 

Dałem z siebie wszystko, co tylko szło. Czas nie był powalający, ale miałem olbrzymią satysfakcję, że walczyłem ze swoimi słabościami i je pokonałem. A to kuźwa chodzi w bieganiu – o walkę ze samym sobą.

Oceń bloga:
9

Komentarze (12)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper