Tomassowa Kronika Biegowa #48_2019/15

BLOG
441V
Tomassowa Kronika Biegowa #48_2019/15
Tomasso_34 | 17.07.2019, 07:18
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Takiego przystojniaka z bujną grzywą na brodzie jak ja nie mogło zabraknąć na Biegu Lwa w Tarnowie Podgórnym. Pasowałem tam idealnie. W kolejnej edycji zawodów mógłbym robić za maskotkę biegu, bo broda tak szybko rośnie, że w przyszłym roku może sięgać aż do mojego ogonka.

 

Nie wiem, czy był to dobry pomysł, aby zaledwie 6 dni po półmaratonie w Bydgoszczy, biec kolejną połówkę. Wiem jednak, że dałem radę go ukończyć i byłem z tego bardzo dumny. Kolejna granica została przełamana. Dwie "połówki" w jednym tygodniu zaliczone poniżej dwóch godzin każda. Oba te biegi pokazują dobitnie, z jaką zmienną pogodą mamy do czynienia tego roku w maju. W Bydgoszczy musiałem zmagać się z ulewnym deszczem, a zaledwie 6 dni później w Tarnowie z parną i duszną pogodę. Bieg rozpoczynał się o godzinie 20.00, a i tak nie było czym oddychać. Sytuacja poprawiła się, dopiero gdy zaszło słońce. Zrobiło się chłodniej i biegło mi się znacznie przyjemniej.

Na trasie biegu po ukończeniu 5 km dopadł mnie ogromny kryzys. Tak wielki kryzys, z jakim jeszcze nigdy nie musiałem się zmierzyć podczas moich poprzednich startów na takim dystansie. Nie wiem jak dalece to była wina dusznej pogody, zbyt szybkiego startu, albo przemęczenia po niedawno zaliczonej "połówce" na Kujawach. Wiem jednak, że czułem się strasznie. Kręciło mi się w głowie, z trudem oddychałem, a nogi miałem jak z waty. Wydawało mi się, że zaraz zemdleję. Pojawiła się nawet myśl, aby zejść z trasy i odpocząć. Szkoda byłoby nie ukończyć biegu, ale byłoby to lepsza decyzja, niż ewentualne zasłabniecie na trasie i ratowanie przez służby medyczne. Stwierdziłem, że zwolnię tempo i zobaczę, jak będę się czuł. Napiłem się wody. Zjadłem galaretkę z kofeiną. Było mi gorąco. Postanowiłem się schłodzić wodą, którą miałem w bidonie przymocowanym do pasa biegowego. Polałem sobie sowicie kark i twarz.

Zwolniłem jeszcze bardziej. Wyprzedziło mnie sporo osób. Nawet mnie to o dziwo nie zdenerwowało. Za bardzo zajęty byłem, aby nie zemdleć. Z każdym kolejnym krokiem i z każdą upływającą minutą czułem się coraz mocniej. Uczucie zmęczenia mijało. Zawroty głowy ustały. Wróciłem do gry. Odrodziłem się niczym feniks popiołu. Myślałem, że zginę marnie jak gówno sarnie. A tu taka niespodzianka. Pojawiło się światełko w tunelu i nie był to na szczęście żaden pociąg towarowy. Nie ruszyłem od razu przed siebie na maksa, bo miałem małe obawy, że ten nagły przypływ energii jest tylko chwilowy. Chwila ta jednak trwała i trwała i przestać trwać nie chciała. Zrobiła to dopiero za linią mety, gdy opadłem zupełnie z sił, a wielkim wysiłkiem było dla mnie dotarcie do biura zawodów.

Udało mi się to jednak. Tam w spokoju mogłem leżeć i odpoczywać. Miałem mocne zawroty głowy i okrutny ból w nogach. Byłem jednak szczęśliwy, bo po raz kolejny (już czwarty z rzędu w tym roku) udało mi się zaliczyć półmaraton w czasie poniżej dwóch godzin. Co prawda było to nie wiele mniej niż dwie godziny, bo mój oficjalny czas wynosił 1:59:08, ale zawsze było to poniżej dwóch godzin. W zeszłym roku o takich rezultatach mogłem jedynie marzyć, a dziś jest to dla mnie rzeczywistość. Gdy już doszedłem do siebie m. in. dzięki cukierkom, którymi obdarowała mnie Aneta, udałem się po posiłek regeneracyjny. Swoją drogą były one strasznie wymiętolone. Ciekawe gdzie je trzymała. Do wyboru był makaron z warzywami wraz z kurczakiem albo tofu. Wolontariusze każdemu biegaczowi pytali się jaki zestaw chcą otrzymać. Gdy jeden z nich zobaczył moją wielkogabarytową sylwetkę, zwrócił się do mnie tymi słowy: "Pan pewnie kurczak?". Z uśmiechem na twarzy utwierdziłem go werbalnie o słuszności jego przekonania. Miłość do mięsa mam widocznie wypisaną na twarzy.

Zawody w Tarnowie zachwyciły mnie z kilku powodów, które przytoczę poniżej. Pewnie zdarzy się tak, że jeszcze tu wrócę, bo na prawdę warto. A o to kilka powodów, dlaczego warto wziąć udział w Biegu Lwa.

1. Kibice.

Mnóstwo kibiców zgromadziło się wokół trasy biegu, aby  dopingować rywalizujących ze sobą zawodników. Kibice często i bezinteresownie częstowali biegaczy nie tylko wodą i colą, ale kostkami cukru i czekoladkami. Pewien lokalny sprzedawca lodów włoskich częstował uczestników biegu zrobionymi przez siebie lodami. Nie jadłem ich, ale powiem, że pokusa była duża. 

2. Organizacja.

Biuro zawodów usytuowane w hali sportowej działało perfekcyjnie. Sama hala spełniała funkcję miejsca do odpoczynku, zarówno przed, jak i po biegu. Wokół hali organizator zapewnił wiele atrakcji dla rodzin biegaczy, jak i dla rodziców z dziećmi, którzy nie brali udziału w zawodach. Było malowanie twarzy, gry i zabawy. Lody, dmuchańce i inne miejsca na dziecięce harce. Było dużo toi - toi. Można było załatwić swoje potrzeby bez długiego i denerwującego oczekiwania. Organizator postawił również kilka przenośnych pisuarów, które dla płci męskiej nadają się idealnie do szybkiego i skutecznego opróżnienia pęcherza. 

3. Fajny pakiet.

Za 60 zł otrzymałem pakiet startowy, który zawierał dobrej jakości rękawki biegowe, które przydadzą się na trochę chłodniejsze dni. Chętni mogli nabyć za dodatkową opłatą równie dobrej jakości markowe bluzki i bluzy z logo biegu. Były śliczne. Nie skusiłem się na nie, gdyż szafa ledwo mi się domyka od ciuchów do biegania. W pakiecie jak zawsze był nieodzowny w czasie zawodów numer startowy. Nie był to jednak zwykły numer startowy! Organizator w trakcie zapisów umożliwił jego personalizację. Dzięki temu zamiast mojego imienia na kartce przyczepionej agrafkami do mojej koszulki widniał napis "Średzki Ogier". Prawda, że ta ksywa do mnie idealnie pasuje? Spróbujcie tylko zaprzeczyć, to będziecie mieli ze mną do czynienia.

4. Trasa niby szybka, ale i wymagająca.

Liczyła sobie dwie pętle. Na początku było płasko, ale potem pojawiło się kilka wymagających podbiegów. Były też sporo miejsc do szybkiego zbiegania. Suma sumarum różnica wzniesień wynosiła pewnie 0 m lub była nawet na minusie. Nawierzchnia była równa. Dobrze się biegło mając świadomość, że można biec spokojnie, nie patrząc ciągle pod nogi, czy aby człowiek nie wyłoży się na jakimś "kocim łbie".

5. Finish na bieżni stadionu.

Końcówka biegu na tartanowej bieżni to była istna wisienka na torcie tych zawodów. Na tartanie biegnie się łatwo i szybko. Klimatu dodawało kolorowe oświetlenie i energetyczna muzyka. Organizator zdecydował się dodatkowo mierzyć każdemu biegaczowi czas na ostatnich stu metrach. Była to dodatkowo motywacja do szybkiego finishu.

6. Bogaty pakiet odżywczy po biegu.

Każdy, kto ukończył zawody, oprócz pięknego medali otrzymywał od sponsora bogaty pakiet generacyjny. W papierowej torbie na zakupy znalazłem nie tylko wodę do picia, ale i batony, cukierki oraz świeże owoce. Spożycie całej zawartości pakiety faktycznie stawiało człowieka na nogi i regenerowało jego wykończony biegiem organizm.

Bieg Lwa zaliczam do udanych startów, których nie muszę się wstydzić. Wiele osób zachwyca się organizacją tych zawodów. Jest ona wzorcowa. Jednak do Grodziska Wielkopolskiego jeszcze sporo brakuje. Oni tam osiągnęli galaktyczny poziom organizacji i w dodatku z roku na rok są co raz lepsi. 

Oceń bloga:
13

Komentarze (23)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper