Tomassowa Kronika Biegowa #41_2019/9

BLOG
366V
Tomassowa Kronika Biegowa #41_2019/9
Tomasso_34 | 02.05.2019, 09:26
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

To już trzeci rok z rzędu jak biorę udział w Biegu Europejskim w Gnieźnie. To też trzeci rok z rzędu, gdy nie mogę uczestniczyć w imprezie imieninowej mojej mamusi chrzestnej - cioci Grażynki. Cioteczko, wiem, że nie jesteś zła. Chciałbym obiecać, że za rok przyjdę do Ciebie na imieniny, ale nie mogę, bo zapewne kolejny Bieg Europejski będzie w pierwszą sobotę kwietnia, podobnie jak Twoje imieniny....

Dziś będzie trochę mniej o bieganiu, a trochę więcej o mojej cioci. W końcu to dzięki niej zacząłem grać w gry, oglądać seriale i chodzić do kina. Pokazała mi, ile radości można czerpać z wirtualnego świata rozrywki. Pozwalała siedzieć w swoim pokoju godzinami i grać w gry. To ona kupiła mi pierwszą konsolę (Atari 2600) i pierwszy komputer (Amiga 500). Kupowała mi gry i słodycze, abym miał siły do zabawy przed ekranem TV. Ciocia Grażynka zabierała mnie do kina. Pamiętam jak byliśmy razem na "Parku Jurajskim". Nie nadążałem za napisami wyświetlanymi na ekranie. Byłem zbyt młody. Ona postanowiła wtedy, że będzie mi po cichu na ucho czytać teksty dialogowe. Dzięki jej poświęceniu nie tylko mogłem nacieszyć oko widokiem dinozaurów, ale też poznałem fabułę filmu. Nie wiem, jakim byłbym człowiekiem, gdyby nie moja Grażynka, którą często nazywałem ciocią Gazią. Na pewno nie tym samym, gdyż wywarła na moje życie olbrzymi wpływ.

Z pewnością dzięki mojej matce chrzestnej zostałem urzędnikiem, bo zawsze chciałem być jak ona i we wszystkim ją naśladować. Zabawne jest, że ciocia pracuje w wydziale komunikacji, a ja zajmuję się podatkiem od środków transportowych. Pewnie to tylko niesamowity zbieg okoliczności, ale da się go spokojnie podciągnąć pod powiedzenie, że niedaleko spada jabłko od jabłoni. Cioteczka była dla mnie dobrym przykładem i jest nadal, choć dziś już nie mogę sobie z nią pogadać o grach i filmach, to ze spokojem mogę sobie z nią ponarzekać na wrednych petentów, z którymi mamy często do czynienia. Ona rozumie mnie w tej kwestii bez zbędnych wyjaśnień.

Tyle o cioteczce. Pora napisać parę słów o biegu.

Miejsce - Gniezno

Data - 06.04.2019 r.

Godzina - 17.00

Czas ukończenia - 53m43s.

Teoretycznie mógłbym skończyć na tym lakonicznym opisie, ale nie zrobię Wam tego. Wysilę się i machnę parę zdań dla Was i dla potomności.

Na Bieg Europejski wybrałem się z Anetą, Sylwkiem i Kamilem. W towarzystwie tak szybkich biegaczy czułem się, jak żółw. Na moje szczęście braki szybkościowe nadrabiałem wrodzonym wdziękiem i urodą, więc czułem się w tej grupie bardzo dobrze, miło i swobodnie. Jak co roku w pakiecie zawodnika była śliczna koszulka. Tym razem z motywem hiszpańskim, gdyż to właśnie ten kraj z półwyspu Iberyjskiego był motywem przewodnim tegorocznej edycji biegu. W pakiecie znalazł się, także mały pojemnik na żywność. Idealny na pomarańczka lub na ukochane przez Anetę cukierki M&Ms. Kiedyś myślałem, że to jej tajemnica na dobre wyniki w bieganiu. Zacząłem więc jeść owe łakocie w większych ilościach.  Czasy mi jednak na zawodach nie zmalały, a jedynie dupa urosła. A miało być tak pięknie, a wyszło jak zawsze do dupy.

Po zaliczeniu rozgrzewki i obowiązkowej toalety udaliśmy się na start. Każdy ustawił się w swojej strefie, aby o godzinie 17.00 wyruszyć na trasę biegu. W tym roku w szranki stanęło blisko 1500 biegaczy. Trasa biegu jest wąska, dlatego uniemożliwia przeprowadzenie zawodów z większą liczbą zawodników. Moim zdaniem liczba 1500 i tak jest za duża, bo na trasie często jest tłok i nie da się biec w swoim tempie.   

Pierwszy kilometr – 5:16

Podobnie jak Robert Gawliński – lecę, bo chcę. Nie zgadzam się z nim, że życie jest złe. Życie jest cudowne, tylko źli ludzie je psują. Wystartowałem mocno. Mogłem szybciej, ale zostałem przyblokowany delikatnie na trasie. Mogłem się przepychać, ale kultura musi być. W pierwszej stolicy Polski wiochy nie wypada robić.

Drugi kilometr – 5:24

Trochę wolniej, ale znów mnie przyblokowano. Może z pałką teleskopową łatwiej byłoby mi znaleźć swobodną przestrzeń do biegu. Nie jest źle jednak. Wszystko poniżej 5:30 odhaczam w dzienniczku biegowym jako dobra robota.

Trzeci kilometr – 5:22

Szybciej niż na drugim, ale wolniej niż na pierwszym. Buzia mi się jednak śmieje, bo nogi mnie niosą, płuca karmią sowicie pysznym tlenem, a metry ubywają szybko mimo kilku małych podbiegów. Czuję, że będzie dobrze na mecie, ale tylko pod jednym warunkiem – muszę być szybki. Prawie tak szybki, jak Karyna, która błyskawicznie ściąga spodnie, specjalnie dla Seby, w toalecie małomiasteczkowej dyskoteki, w podzięce za drinka z palemką.

Czwarty kilometr – 5:23

Troszku zwolniłem. Nie chciałem, ale górka to na mnie wymusiła. Przemknęła obok mnie elita biegu. Ja na czwartym kilometrze, a oni już na ósmym. Mają moc w kopytach. I to nie tylko czarni. Biali też tak pędzili. Chciałem ich zapytać, dokąd tak pędzą. Wiedziałem, że do mety, ale chciałem zadać im to pytanie, aby nie było między nami krepującej ciszy. Wiecie, takie pytanie, które nic nie wnosi, ale sprawia wrażenie, że jesteśmy kulturalni i wychowani. Pytanie w stylu „ale, że Dudka na mundial nie wzięli.” Otwiera ono bowiem furtkę do dalszej rozmowy.

Piąty kilometr – 5:26

Trzy sekundy to niby nic, ale to kolejny kilometr w wolniejszym tempie. „Ona temu winna, ona temu winna…” – ta pieprzona górka. Kolejna na trasie. Na szczęście wiedziałem, że następny kilometr będzie z górki, bo zaraz będzie nawrotka na trasie i będę wracać drugim pasem jezdni. Ta myśl dodawała mi sił i trzymała mnie w tempie poniżej 5:30.

Szósty kilometr – 5:16

Szybki jak błyskawica. Tak czułem się, gdy pędziłem z górki na pazurki. Fajnie jest tak pędzić. Wyprzedziłem podczas tego pędu paru chudzielców na trasie. Ciekawe co czują, jak wyprzedza je taka duża osoba jak ja. Wstyd, hańbę, zażenowanie, czy zwykłe wkurwienie?

Siódmy kilometr – 5:27

Górka się szybko skończyła. I pędzenie też się skończyło. Mimo że wolniej, to i tak poniżej 5:30. Nie mogłem się doczekać mety. Chciałem się napić czegoś zimnego. Na trasie była woda, ale jakaś taka niesmaczna.

Ósmy kilometr – 5:21

Chyba mocno chciało mi się pić, bo przyśpieszyłem. Tuptałem szybko. Tak szybko, jak tylko dało się tuptać w moim zmęczonym stanie. Do mety tylko 2 kilometry. 2000 metrów. 200000 centymetrów. 6561,68 stóp. 2187,23 jardów.

Dziewiąty kilometr – 5:32

Zgrzeszyłem. Zgrzeszyłem wolnym biegiem. Kilometr powyżej 5:30. Ale komu nie zdarza się „upadać”. Ważne, aby po upadku się podnosić, a nie leżeć na zimnej glebie, bo można wilka złapać.

Dziesiąty kilometr – 5:16

Jezus upadał i podnosił się trzy razy. Ja upadłem jedynie raz. I zajebiście się podniosłem! Ostatni kilometr w takim samym tempie jak pierwszy nie zdarza mi się zbyt często.

Zawody ukończyłem w czasie 53:43. Była to moja najszybsza dycha w tym sezonie. Na mecie czułem przez chwilę trudy szybkiego biegu. Musiałem sobie przycupnąć na chwilkę na schodkach. Dopiero po odpoczynku udałem się po posiłek regeneracyjny – drożdżówkę i zupę cebulową, którą tak uwielbia moja bejbe Ela. Prawda Elżunia?

Na koniec 3 humoreski związane z biegiem

1. Po raz kolejny nie udało mi się spotkać na trasie ani po biegu Tomka Zubilewicza – pogodnego prezentera. Startuje on w Biegu Europejskim co rok już od wielu lat. Podobno jak głosi przysłowie - góra z górą się nie zejdzie, a człowiek z człowiekiem zawsze. W przypadku moim i Zibiego przysłowie to nie jest warte nawet funta kłaków.

2. Zdarzyła się Wam sytuacja, w której ktoś publicznie przekręcił Wasze nazwisko? Dość zabawną wpadkę zaliczył spiker zawodów, gdy wywoływał Anetę na podium po odbiór nagrody za zdobycie trzeciego miejsca w swojej kategorii wiekowej. Nagle z "Machajewskiej" stała się "Macajewską". Podobno nazywano ją tak w szkole podstawowej. Była to zatem okazja do wspomnień z lat minionych.

3. Zabawa językiem polskim potrafi człowieka niezłe rozśmieszyć, gdyż wiele zwrotów w naszej mowie jest wieloznacznych. Weźmy na tapetę takie zdanie: „Otworzyć puszkę?”. Nie ma w nim nic zabawnego i dwuznacznego. Gdy dodamy jednak do niego zaimek osobowy „ci” i zadamy to przedmiotowe pytanie w sposób szybki jednym ciągiem, to wyjdzie nam ciekawe zdanie, którego treści nie będę poruszał w tekście, bo czytać mnie mogą osoby poniżej 18 roku życia. Pytanie: „Otworzyć Ci puszkę” usłyszałem od jednego uczestnika naszej wycieczki posiadającego płeć żeńską, gdy siłowałem się z puszką piwa. Oczywiście bezalkoholowego. Wiadomo, że sportowcy nie piją. Tylko, czy ja jestem sportowcem?

Oceń bloga:
7

Komentarze (10)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper