Tomassowa Kronika Biegowa #39_2019/7

BLOG
284V
Tomassowa Kronika Biegowa #39_2019/7
Tomasso_34 | 08.04.2019, 07:56
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

"W Zalasewie nieopodal krzaczka, podobno mieszkała sobie kaczka-dziwaczka" -  pisał w swoim wielkim dziele nasz ukochany poeta czasów dziecięcych Jan Brzechwa. Podczas zawodów z cyklu Agrobex w pod swarzędzkim Zalasewie, postanowiłem poszukać tej sławnej celebrytki i zrobić sobie z nią selfie, bo taka okazja mogła się już szybko nie nadarzyć. Nie znalazłem jej jednak, ku mojej rozpaczy. Poszukam jej jeszcze w listopadzie na kolejnych zawodach. 

Na bieg udałem się z Anetą, Asią i Jackiem. Obowiązki zawodowe spowodowały, że Sylwester nie mógł nam niestety towarzyszyć. Za kółkiem auta usiadła zatem Aneta, która dowiozła nas bezpiecznie w obie strony, czego dowodem jest napisana relacja z biegu. A ona będzie dziś krótka, jak dystans pięciu kilometrów, który musieliśmy pokonać w Zalasewie.

W zawodach miało wziąć udział ok. 230 biegaczy i narciarzy, którzy pogubili narty. Tak prześmiewczo zwykło nazywać się kijkarzy, czyli miłośników nordic walking. Z osób uprawiających tę dyscyplinę sportu śmieją się tylko te osoby, które w życiu nie próbowały tego rodzaju aktywności lub typki, których jedyną rozrywką i relaksem jest picie piwa po pracy na kanapie, podczas oglądania piłki kopanej. A więc opinie takich ludzi można sobie wsadzić głęboko w pupę, bo jest kupy warta. Osobiście lubię kijki, ale niestety poświęcam im zbyt mało czasu. W sumie to w zeszłym roku na nie nawet nie spojrzałem.

Pakiecik na bieg kosztował 20 zł, a i tak zawierał oprócz numeru startowego, mały gadżet - lampkę, którą umieszcza się na pięcie, aby być widocznym z daleka podczas biegu. Fajny bajer, ale raczej z niego nie skorzystam, gdyż prawie w ogóle nie biegam poza terenem zabudowanym, gdzie odpowiednie oświetlenie swojej postaci to podstawa, gdy chce się uniknąć potrącenia przez jakieś autko lub inny pojazd napędzany siłą koni mechanicznych.

Bieg w Zalasewie nie obfitował w ciekawe wydarzenia. Godne uwagi i zapamiętania były jedynie dwie rzeczy: szyldy toalet w szkole i rozmowa o korzeniach. Spieszę wyjaśnić i dokładnie jak się to tylko da, opisać te dwie, brzmiące na chwilę obecną bardzo enigmatycznie rzeczy.

Toalety w szkole nie były podpisane, jak to zawsze bywa, jako "męska" i "żeńska". Opatrzono je tabliczkami "toaleta chłopcy" i "toaleta dziewczęta". Takie stare pryki jak my, bardzo rozbawiło to nazewnictwo. Początkowo miałem nawet zamiar wyjaśnić moim towarzyszom różnicę pomiędzy mężczyzną a chłopcem oraz pomiędzy kobietą a dziewczęciem. Stwierdziłem jednak, że to nie ma sensu, gdyż nie da się tego wytłumaczyć w sposób oralny, a jedynie organoleptyczny. Nie chciałem jednak ściągać spodenek, aby to zrobić. Może pokusiłbym się o to, gdybym miał na sobie ulubione czerwone bokserki, a nie stare i sprane szare gacie rodem z wczesnego PRL-u. Na swoją obronę dodam, że były czyste i pachniały wiosenną łąką. Cocolino robi robotę.

Wyjaśnię teraz temat enigmatycznych korzeni. Asia, przed biegiem, ostrzegała Jacka, aby ten uważał na trasie na licznie wystające korzenie. Aneta odparła jej na to, że kobiety lubią korzenie i nie ma co się ich obawiać, bo krzywdy one nie robią. Nie miałem pojęcia zupełnie, o jakich ona korzeniach mówiła. Po dłuższej chwili uświadomiłem sobie, że miała pewnie na myśli takie korzenie, które są mniejszymi odpowiednikami konarów, które podobno płoną po zażyciu reklamowanych w TV specyfików dostępnych w każdej, nawet w tej najmniejszej aptece.  Nie mam jednak pewności. Nie zagłębiałem się zbytnio w temat i go nie drążyłem, bo za młody jestem, aby rozmawiać o takich rzeczach. Nurtuje mnie jednak po dziś dzień pewna sprawa. Czy korzeń zamienia się w potężny konar dopiero po zażyciu odpowiedniego medykamentu, czy trzeba się z nim urodzić? Może kiedyś dopytam, jak już trochę podrosnę i nie będę się wstydził.

Start biegu rozpoczął się punktualnie o 10.00 rano. Trasa była pagórkowata i pełna korzeni. Biegło mi się ciężko, a to z powodu duchoty, która panowała na dworze. Postanowiłem, że nie będę się przesadnie przemęczał, gdyż następnego dnia też miałem bieg i musiałem oszczędzać na niego siły, gdyż chciałem tam jak najlepiej wypaść, aby nie zawieść nie tylko siebie, ale i mojej drużyny, której przewodziłem jako kapitan. O tym, biegu przeczytacie w następnej kronice, bo były to dla mnie niezwykłe zawody, które zapamiętam do końca życia.

Zawody w Zalasewie ukończyłem w czasie 27m18s. Byłoby jeszcze wolniej, gdyby nie doping Jacka na ostatnim etapie trasy oraz wsparcie biegowe Anety, która pociągnęła mnie do mety, biegnąc razem ze mną w ostrym, jak dla mnie tempie 4.30 - 4.40 minut na kilometr. Tyle było z mojego oszczędzania nóg. Jestem jednak bardzo wdzięczny za to wsparcie. To miły gest, który motywuje do walki ze swoimi słabościami.

Już niebawem relacja z mojego pierwszego drużynowego startu i pierwszego w karierze miejsca na podium! Następna kronika opowie Wam, co się zdarzyło w Poznaniu na zawodach o nazwie I Olszakowy Ekiden.       

Oceń bloga:
8

Komentarze (39)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper