Tomassowa Kronika Biegowa #34_2019/4

BLOG
309V
Tomassowa Kronika Biegowa #34_2019/4
Tomasso_34 | 19.03.2019, 07:02
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

"Och, Tomku, dlaczego masz takie wielkie oczy?" – "Abym mógł lepiej widzieć trasę." – "Och, Tomku, dlaczego masz takie wielkie ręce?" – "Abym mógł lepiej utrzymać równowagę" – "Ale dlaczego masz tak strasznie wielki stopy?" – "Aby szybciej biec Tropem Wilczym w Poznaniu!"

Był sobotni wieczór. Taki oto zwykły wieczór przed niedzielnymi zawodami, jakich przed Tomaszem było już wiele. I jakich pewnie przed nim jeszcze więcej. Przynajmniej miał taką nadzieję. Po całym rytuale łazienkowym, który przebiegł nadzwyczaj szybko i sprawie, Tomasz legł samotnie do łoża. Zgasił światło w swym małym, wręcz klaustrofobicznym pokoju i ustawił budzik na rano. Sen jednak nie był mu dany tej nocy. Kręcił się biedak w swoim wyrku niemiłosiernie. Przewracał z boku na bok. Nie mógł zasnąć. Jak to bywa w takich sytuacjach, zaczął rozmyślać o wielu sprawach, zamiast słodko drzemać. Analizował wszystkie bieżące wydatki. Zajęło mu to sporo czasu. Chciał przeanalizować dochody, ale stwierdził, że nie warto, bo zaraz, gdyby zaczął, to musiałby już kończyć tę analizę. Zastanawiał się, czy piżmoszczury idzie hodować w domu i co na to by matka powiedziała, gdyby takiego niezwykłego lokatora zakwaterował w łazienkowej wannie. W końcu zaczął rozmyślać o biegach. Dopadła go wtedy delikatna depresja. Doszedł do wniosku, że tyle biega, a jeszcze nigdy nie stał na pudle. Nie marzył o najwyższym podium, ale takie trzecie miejsce chętnie by łyknął, z taką chęcią jak Reksio szamał szynkę. Po chwili smutku i rozpaczy nastąpił do jego mózgu nagły dopływ endorfin i dopaminy. Krzyknął z całych sił „Eureka” i ogromnym impetem wyskoczył z łóżka. Z sąsiedniego pokoju dało się słyszeć krzyk babci – „Zamknij ryj. Jest noc.” Zignorował groźbę babci i udał się na łazienkowy tron, aby dokładnie przemyśleć plan, który pod przykryciem nocy opracowały jego szare komórki. Plan zdobycia miejsca na podium i to już w jutrzejszych zawodach. 

Tomasz wiedział, że aby zdobyć miejsce na podium w jakichkolwiek zawodach, musi się odwołać do sił nadprzyrodzonych i nieczystych. Inaczej nie ma szans. Równa i uczciwa walka nie wchodziła w rachubę. Tylko czarna magia mogła mu pomóc w tej kwestii. Widział, że takie usługi u szamana, wróżki, czy jakiejś tam innej szeptuchy, do tanich nie należą. Tomasz na Richiego milionera nie wyglądał i takowym też ku jego smutkowi wielkiemu nie był. Ciężko jest szaremu człowieczkowi skołować sporą sumę na tajemne i mroczne rytuały. Pomyślał, że może przecież sprzedać nerkę, bo w końcu ma dwie, a ludzie i z jedną żyją normalnie. Na myśl, że miałby się pożegnać z jakimś swoim organem, ogarnął go smutek. Przyzwyczaił się do swojej nerki. Miał ją w końcu od urodzenia. Zdążył się już z nią zżyć. 

Musiał wykombinować inny sposób, aby w końcu osiągnąć upragniony cel. Wpadł na genialny pomysł, aby ominąć pośredników i od razu zwrócić się do samego Władcy Chaosu i Ciemności – Pana Szatana. Za miejsce na podium był gotów oddać mu nawet swoją duszę. Problemem była jednak wartość, jaką przejawiała jego dusza. Nie budziła ona zainteresowania Szatana. Widocznie nie wiązał z nią żadnych korzyści. Tomasz chciał ją już kiedyś dawno temu oddać w zamian na miejsce na studiach stacjonarnych na UAM. Szatan, wtedy kategorycznie odmówił, nie uzasadniając niczym swojej odmowy sporządzenia cyrografu. Trochę to smuciło Tomasza, ale z drugiej strony zachował prawa do swojej duszy. Cały czas mógł nią swobodnie dysponować. Zawsze to jakiś plus, choć żadne właściwie pocieszenie, bo nadal przed nim był problem, jak załatwić sobie miejsce ma podium w jutrzejszych zawodach.

Stare, mądre porzekadło głosi, że do trzech razy sztuka. W przypadku Tomasza również okazało się one prawdziwe. Nasz bohater, desperacko pragnący stanąć na pudle, wpadł na pomysł, aby wywołać jakiegoś dżina i poprosić go o spełnienie swojego życzenia. Musiał tylko znaleźć odpowiednią flaszkę, którą trzeba by było czule potrzeć, aby wywołać właściwego dżina. Wiadomo, że nie każdy dżin będzie umiał spełnić jego skryte marzenie. Potrzebował w tym momencie jakiegoś dżina leśnego. W końcu miał biegać po leśnych duktach, a nie po asfaltowej nawierzchni. Taki miejski dżin mógłby sobie nie poradzić, dlatego butelka Ginu Lubuskiego zdecydowanie odpadała. Tomasz zmuszony był zajrzeć głębiej do swojego barku, gdzie trzymał napoje rozrywkowe. Przez myśl przeszedł mu na chwilę karaibski rum. Nawet by mógł się nadać, bo niby trasa przebiegać miała wokół jeziora. Miał jednak obawy, że dżin z takiej butelki daje sobie jedynie radę w wodzie i nadałby się świetnie, ale na zawody pływackie. Mógłby zupełnie nie spełnić składanych w nim oczekiwań, odnośnie biegu w lesie. Nagle go oświeciło. Gdyby, był naukowcem i odkrywcą, pewnie krzyknąłby – „Eureka”, a że był, zwykłym chłopakiem z lokalnego osiedla to wyrzucił z siebie jedynie – „Kuźwa wiem!”. Przypomniało mu się, że od swej lubej Elżuni dostał nie tak dawno temu z okazji urodzin, butelczynę nazistowskiego…wróć…niemieckiego likieru Jagermeister. Zielona butelka napoju skomponowanego z 56 ziół i przypraw korzennych będzie idealna do wywołania dżina leśnego. Na początku jednak pojawił się już mały problem. Butelka była pełna. W takiej na pewno nie mieszka dżin. Należało ją zatem opróżnić, zanim przystąpi się do próby wywołania baśniowego stwora. Tomasz bez wahania podjął się tego zadania. Wypicie kilku większych szklanek zajęło mu nieco ponad godzinę. Zwykle nie pił w tak dużym tempie, ale w końcu czego nie robi się dla realizacji swoich marzeń. Człowiek jest wtedy zdolny do każdego rodzaju poświęceń.

Tak szybkie tempo picia musiało odbić się na zdolnościach psychopoznawczych Tomasza. Na całe jego szczęście, był on wstanie, pocierać jeszcze butelkę. W pocieraniu miał dużą praktykę, ale nigdy zbyt chętnie nie mówił o swojej młodości spędzonej z niemiecką kinematografią. Zupełnie nie wiem czemu. Pęcherz miał pełen, a w głowie kręciło mu się niemiłosiernie. Nie poddawał się jednak. Cały czas pocierał pustą butelkę „jagerka”, aby przywołać leśnego dżina. Gdy po paru minutach intensywnego parcia ruchami posuwisto – zwrotnymi szyjki zielonej butelki, nie było żadnych efektów, Tomasz wykrzyknął na cały głos: „No dalej wyłaź dżinie pierdolony.” Te słowa zwyczajnie poddenerwowały babcię, która zbudzona została ze snu. Odpowiedziała mu równie głośnym okrzykiem: ”Nie chciej, żebym to ja zaraz wylazła z wyra. Wtedy już taki mądry nie będziesz!” Tomasz wiedział, że z babcią Irką nie ma żartów. Zamilkł zatem natychmiast.

Rozczarowany niepowodzeniem związanym z przywołaniem dżina, odstawił butelkę na stół. Nie chciało mu się jej wyrzucić. Bardziej jednak niż nie chciało, to bał się babci, żeby jej przypadkiem kolejny raz nie obudzić. W sumie nawet dobrze, że nie pozbył się tej butelczyny, gdyż uratować mu mogła ona życie. Pęcherz miał już od dawna pełen. Nie ryzykował wyjścia do toalety, z tych samych przyczyn, z których nie wyrzucił do kosza pustej butelki. Widać, że życie domowe toczyło się wokół babci Irenki i jej humorów. 

Butelka nadała się idealnie do ulżenia sobie w potrzebie. Otwór w niej nie był zbyt duży, więc, aby uniknąć zbędnych zabrudzeń pokoju, cała akcja musiała przypominać precyzyjny strzał snajpera, a nie serię z AK – 47. Zdrowy rozsądek podpowiadał, że to nie może się udać, ale alkohol uderzający do głowy doradzał Tomaszowi wręcz przeciwnie. Przyłożył delikatnie i z wielką precyzją swoją "lufę" do otworu butelki. Żółty strumień popłynął niemal natychmiast i o dziwo ani kropla nie wylądowała na gruzińskim dywanie, który kupił kiedyś na garażowej wyprzedaży. Zapełnienie butelki niechcianym przez jego pęcherz moczem, zajęło mu dłuższą chwilę. Ulga była przeogromna. Odłożył butelkę na stół. Chciał ją zakręcić, ale nakrętka w ferworze walki z alkoholem, gdzieś mu się zapodziała. Nie przejął się tym jednak jakoś bardzo.

Odszedł od stołu i już miał się kłaść do łóżka, gdy usłyszał dziwne syczenie wydobywające się z butelki z siuśkami. Po chwili tajemniczemu dźwiękowi towarzyszyć zaczął zielony dymek, który wydobywał się wprost z szyjki butelki. ”Co jest kuźwa grane?!” – pomyślał Tomasz. Nagle ku jego zdziwieniu, dziwny zielony dymek zaczął przybierać kształt przypominający jakiegoś elfa lub inne bajkowe monstrum. Tomasz myślał, że jest tak napruty, że ma halucynacje. Dopiero soczyste uderzenie otwartą dłonią, jakie otrzymał prosto w twarz, skutecznie uświadomiło mu, że to nie halucynacja, bo halucynacje nie bolą, a polik szczypał go od uderzenia jak jasna cholera. Nagle dziwne stworzenie z gatunku elfów zwróciło się wprost do Tomasza:

- Pojebało się młodzieńcze! Czemu naszczałeś mi do chałupy? 

- Nie widziałem, że tam mieszkasz – wyraźnie zakłopotany odpowiedział Tomasz. Kim w ogóle jesteś?

- Leśnym Nimfem! A Ty to kto? Pimpuś Sadełko, czy co? - wyraźnie zdenerwowany, ale i delikatnie rozbawiony pulchną sylwetką Tomasza odparł tajemniczy stwór.

- A nimfy to nie laski? – zapytał Tomasz. Ty mi na lachona nie wyglądasz!

- A ty mi na inteligenta, ale nie obrażam Cię na wejściu! Nimf to taka nimfa, ino że ogonkiem w gaciach – wyraźnie zażenowany odparł tajemniczy ludzik. Mam na imię Nestor i zgodnie z pradawnym prawem lasu, muszę spełnić Twoje jedno życzenie, gdyż udało Ci się mnie wybawić z butelki. Gadaj, czego chcesz i kończmy tę szopkę. Muszę chatę osuszyć, bo mi wilgoć w ściany wejdzie. No dalej szybko!

- Znaczy się, że taki pedzio trans jesteś, czy coś w ten deseń? – zapytał Tomasz delikatnie zakłopotany. Pieprzyć to. Chcę stanąć na podium jutrzejszego biegu Tropem Wilczym w Poznaniu. Nie wiem, jak to zrobisz, ale ma być i ch…!

- Takie rzeczy to ja załatwiam od ręki, choć patrząc na Ciebie, to Twoje życzenie to jednych z tych, które zakrawa na cud. Pewnie łatwiej by było znaleźć żyda, który nie jest pazerny, albo araba, który zje wieprzowinie, niż ulokować Cię na podium, ale zrobię co w mojej mocy. Uklęknij przede mną i się nie bój. Może wyglądam jak szemrany typek, ale takie gnojki jak Ty nie są w moim typie.

Tomasz był delikatnie przestraszony, ale postanowił zaryzykować. Przybliżył się do Leśnego Nimfa imieniem Nestor w sposób bardzo ostrożny. Klęknął najpierw na lewo kolano, a następnie na prawo. Klęczał tak przed dziwną postacią już dłuższą chwilę w ogromnej niepewności i czekał na odprawienie  magicznych guseł. 

- Zamknij oczy – rzekł do Tomasza Nestor.

Tomasz zrobił, jak mu kazano. Był łatwowierny. We wszystko wierzył na słowo. Nie potrzebował tak jak jego biblijny patron, wkładać palców w różne otwory, żeby uwierzyć w rzeczy nie do wiary. Czuł delikatne podenerwowanie. Nie wiedział przecież, co ma zamiar zrobić z nim tajemnicza istota. Uczucie podenerwowania ustąpiło palmę pierwszeństwa uczuciu bólu, który pojawił się u Tomasza momentalnie po tym, jak nimf przyłożył mu solidnie w głowę z drewnianej laski, którą skrycie chował pod workowatym ubraniem. Tomasz zemdlał. Zanim to jednak nastąpiło, zdawało mu się, że słyszy jakieś tajemnicze i mroczne inkantacje wypowiadane przez stwora, które sam wywabił z butelki Jagermaistera.

Obudził się dopiero rano ze strasznym bólem głowy w busie jadącym na bieg do Poznania. Była tam całkiem spora grupka biegaczy Średzkiej Polonii. Pod nogami miła spakowany plecak, a sam ubrany był w ciuchy do biegania. Jakim cudem znalazł się w busie? Nie pamiętał zupełnie zdarzeń, jakie nastąpiły po tym, jak ostro zdzielił go przez łeb magiczny stwór z lasu. Były to godziny, które wyparowały z jego pamięci. Na szczęście miał ze sobą ciuchy biegowe, które spakował, zanim zaczął zabawę z siłami nieczystymi. Miał, też dowód osobisty, bez którego nie udałoby mu się odebrać pakietu startowego. A ten był dość bogaty. Zawierał opaskę odblaskową, broszurę informacyjną, plakat oraz koszulkę z żołnierzem wyklętym. Wszystko spakowane było w okolicznościową papierową torbę. Sam proces odbioru pakietów przebiegł bardzo sprawnie. Tomasz mógł się spokojnie przygotowywać do startu. Łeb go bolał. Nie wiedział jednak, czy przyczyną tego był alkohol spożyty w nadmiarze, czy otrzymany od Nestora, cios między oczy z magicznej laski.

Intuicja podpowiadała mu, że coś jest nie tak. Próbował odtworzyć sobie w głowie przebieg zdarzeń z poprzedniej nocy. Rozmyślał, czy Leśny Nimf  tak naprawdę mu się ukazał, czy była to jedynie halucynacja, spowodowana spożyciem zbyt dużej ilości szwabskiego likieru? Wiedział, że mrzonki o miejscu na podium może odłożyć na tę samą półkę, gdzie w bibliotece spoczywają „Baśnie Tysiąca i jednej nocy” lub utwory Braci Grimm. A to dlatego, że... Primo – był zbyt słabym biegaczem. Secundo – przez jedną noc, nie było się to w stanie zmienić, ani trochę. Tertio – był tak skacowany, że trudno mu się oddychało podczas chodzenia, a co dopiero będzie podczas biegania. Chciał jedynie dotrzeć do mety czysty. Nie chciał „haftować” po drodze, bo ani to miłe dla człowieka i jego otoczenia, ani to eleganckie, kulturalne i higieniczne. Koleżanki i koledzy z klubu z pewnością też by nie chcieli, aby Tomasz zepsuł im atmosferę w busie w drodze powrotnej swoim odorem. Nie chciał, aby zionęło mu z papy siarką, jak jakiemuś smokowi, który zaliczył starcie z krewnym samego Szewczyka Dratewki. 

Tomasz zrezygnował z rozgrzewki. Nie miał na nią zwyczajnie sił. Ustawił się grzecznie z tyłu stawki na starcie i wyczekiwał godziny 9.30, kiedy to miał odbyć się start biegu Tropem Wilczym. Dwie minuty przed startem niespodziewanie zaczął się czuć jeszcze dziwniej niż dotychczas. Zdecydowanie nie były to skutki spowodowane kacem. Po plecach coraz mocniej zaczęły przechodzić go dreszcze. Zimny pot pojawił się na jego twarzy. Czuł, że krew zaczyna mu krążyć coraz to szybciej i szybciej. Ona w nim wręcz buzowała! Spojrzał na zegarek, aby skontrolować swoje tętno. 133 i ciągle rosło! Nawet nie zaczął biec, a tu taki ogromny wynik. Bał się co to będzie jak ruszy w biegowe tany. Nie miał jednak wyboru. Musiał biec, gdyż start był już niebawem. Stał otoczony tłumem ludzi. Nawet gdyby chciał, to nie miał już możliwości ucieczki. Czuł ból w klatce piersiowej. Tak silny ból, jakby ktoś przypalał go rozgrzanym żelazem. Stopy zaczęły mu puchnąć. Czuł, że buty pękają mu szwach. Koszulka zrobiła się bardziej opięta. Normalnie opinała się na jego umięśnionym ciele, ale teraz to już była jakaś chora przesada. To, że koszulka nie pękła w szwach, zawdzięczała jedynie swojemu solidnemu wykonaniu przez sprawne w fachu, małe rączki chińskich dzieci z obozów przymusowej pracy. Broda jakby też nagle zwiększyła swoją długość i objętość, a jego włosy na plecach zaczęły go normalnie drapać po uszach. Takie miał przynajmniej wrażenie… 

Start miał miejsce zaraz po hymnie narodowym Republiki Polskiej lub Wolskiej, zależne od uznania wykonującego utwór. Tomasz ruszył nieśmiele do przodu. Z każdym krokiem czuł się coraz bardziej dziwniej. Następowała w nim jakaś zmiana. Nie wiedział jeszcze jaka. Czuł, jakby miał rozpaść się na drobne kawałki. Nie wiem, jak czuł się członek załogi statku kosmicznego Nostromo, gdy obca forma cywilizacji opuszczała jego ciało przez brzuch, mając gdzieś integralność jego tkanki skórnej. Jedno jest pewne. Tomasz czuł się w tej chwili podobnie. Ogromny impuls bólu przeszył jego ciało od stóp do głów. Tomasz nie przestał jednak biec. Ba! Zaczął nawet szybciej przebierać nogami. Czuł się, tak silnie jak nigdy dotąd. Uczucie zmęczenia minęło tak nagle, jak nagle mija facetowi ochota na seks, gdy zobaczy swoją partnerkę w popularnych „antygwałtach”. Nie wiedział, czym to jest spowodowane. Po chwili jednak domyślił się, że może to być sprawka tego małego leśnego gnojka Nestora, który zdzielił go laską przez łeb. Bieg coraz szybciej. Wyprzedzał kolejne tłumy biegaczy. Zorientował się, że jest z nim coś nie tak, gdyż wszyscy na jego widok uciekali w pośpiechu, a w ich oczach widać było prawdziwe przerażenie. 

Tomasz spojrzał na swoje ręce. Były one całe owłosione szarą sierścią. Paznokcie zastąpiły ostre pazury. Dobrze, że przed biegiem nie zrobił sobie hybryd, bo wyrzuciłby tylko kasę w błoto. Dotknął swojej twarzy. Cała była pokryta szorstką sierścią. Jego piękny nos i usta zostały zastąpione pyskiem z długim nosem. Resztki popękanych butów tkwiły na ogromnych łapach z pazurami. Miał gołą owłosioną klatkę. Dobrze, że spodenki miał cały czas na tyłku. W tek kwestii nic się nie zmieniło. Z tą małą różnicą, że teraz miał dwa ogonki! Jeden ogromny i puszysty z tyłu, a drugi ogromny i potężny z przodu, który na szczęście był nadal zakryty spodenkami. Tomasz spojrzał na swój zegarek biegowy. W szkiełku zegarka dostrzegł swój nowy image. Uświadomił sobie, że jest pieprzonym wilkiem! Ogromnym wilkiem! Ingens lupus - rzekłby każdy osobnik władający biegle łaciną. Poruszał się jednak na dwóch łapach jak jakiś cholerny wilkołak z wiktoriańskiego Londynu, którymi angielscy arystokraci straszyli swoje dzieci, gdy nie chciały pić five o'clock tea. 

Tak szybko, jak w tej chwili, Tomasz nigdy nie biegł. Normalnie dystans 10 km przebiegał w granicach 55 minut, a teraz pokonanie 4 km zajęło mi zalewnie 10 minut! To było szalone. Samotnie biegł do mety. Na trasie nie miał żadnych oponentów ani przed, ani za sobą. Nic dziwnego! Kto by chciał stanąć w szranki z wielką włochatą bestią, która jest w stanie rozszarpać każdego w kilka sekund bez jakiegokolwiek wysiłku. Nasz włochaty bohater mógł sobie swobodnie biec do mety, ciesząc się fajnymi widokami. Nie odczuwał zupełnie trudów ciężkiej i pagórkowatej trasy. W końcu nie miał już stóp, tylko ogromne łapy. Leśna trasa biegu nie stwarzała mu żadnych przeszkód. Pomyślał, że konszachty z Leśnym Nimfem się opłaciły. Był tylko zły na niego, że ten nie uprzedził go w jaki, to oto dziwny sposób zamierza spełnić jego marzenie o miejscu na podium. Gdy jednak w spokoju, chwilę zastanowił się nad całym tym zajściem, to uznał, że miało to sens. Brał w końcu udział w biegu Tropem Wilczym, który upamiętnić miał żołnierzy wyklętych, którzy podobno żyli prawem wilka. Do tej pory nie zdawał sobie sprawy, o co chodziło w tym życiu. Teraz już wiedział. Wiedział dobrze, jak to jest żyć prawem wilka! Trzeba zawrzeć jedynie pakt z typem spod ciemnej (pewnie magicznej) gwiazdy. Ciekawe, jakiego Dżina wywoływali wyklęci w lasach w 45 roku? Pewnie jakiegoś mocarza z bańki z bimbrem, którą buchnęli przy okazji zabawy z ogniem w jakiejś pobliskiej wiosce. 

Wilkołak Tomasz dotarł na metę z czasem 21 minut i 21 sekund. Ustrzelił podwójne oczko. Szkoda jednak, że na mecie nikt na niego nie czekał. Wszyscy w obawie przed utratą życia uciekli daleko w dużych podskokach. Tomasz postanowił wykorzystać nadarzającą się okazję i spełnić swoje marzenie o miejscu na pudle. Zabrał z namiotu organizatora puchar za zdobycie pierwszego miejsca w klasyfikacji open i dumnie dzierżąc go w prawej, a telefon w lewej dłoni, udał się w kierunku wielkiego podium. Chwila chwały, o której marzył całe życie, jeszcze nigdy nie była tak blisko. Tylko kilka kroków dzieliło go od upragnionego tryumfu. Krótka chwila, jeden moment i zostanie biegaczem spełnionym. Zostanie zwycięzcą biegu. Szkoda, że nie może dzielić tej chwili z kibicami, ale wszystkiego mieć nie można. Następnym razem, gdy będzie mu dane spotkać Nestora, lepiej sprecyzuje swoje życzenie. Teraz już wie, że musi sobie oprócz miejsca na podium, życzyć również tłumu wiwatujących kibiców, a zwłaszcza kibicek. Najlepiej takich topless. I musi jeszcze wspomnieć, że następnym razem nie chciałby zamienić się wilka, bo jakoś ta forma cielesna mu nie leży. Jego jest bardziej urocza. 

Pewnym krokiem wszedł na najwyższy stopień podium. Przy pomocy telefonu strzelił sobie selfie z pucharem, które w języku polskim zwie się samojebką. Zrobił to, aby udokumentować tę cudowną chwilę. Chwilę, która w końcu może się już nigdy więcej nie powtórzyć. Pech chciał, że przy schodzeniu z podium lewa łapa nie złapała przyczepności z podłożem i wpadła w poślizg, którego skutkiem było spektakularne runięcie pyskiem w kupę błota. Impet uderzenia był tak duży, że Tomasz w wersji Wilkołaka stracił przytomność. Stracił kontakt z rzeczywistością, aż dwukrotnie w ciągu ostatnich 24 godzin. Ostro się potrafi zabawić.  

- Wstawaj pijaku! Zsikałeś całe łóżko! – krzyczała babcia Irka, jednocześnie trzęsąc mocno Tomaszem. Wstawaj i sprzątaj ten bałagan – krzyczała coraz głośniej. Kończąc swoją wypowiedz ,poczęstowała Tomasza soczystym „liściem” w twarz.

Zszokowany Tomasz wyskoczył czym prędzej z łóżka i cały skulony, w obawie przed otrzymaniem kolejnego ciosu od babci, udał się do łazienki celem doprowadzenia się do porządku. Bezskutecznie poszukiwał pucharu na zdobycie pierwszego miejsca zarówno w łazience, jak i w pokoju Nerwowo przeglądał zdjęcia w telefonie, aby znaleźć te pamiątkowe selfie. Jak się możecie domyślić, nie znalazł go... 

Cała ta farsa z Leśnym Nimfem okazała się jedynie alkoholową halucynacją. Przyznajcie jednak, że Tomasz bawił się przednie we śnie? Nie jeden by chciał przeżyć taką przygodę. Chciałbym napisać, kończąc ten tekst, że i jak tam byłem, miód i wino piłem, ale nie będę kłamał. Nie było mnie tam. Nie było mnie w głowie Tomasza ani w żadnej innej jego części ciała. Morałem do tej historii niech będą słowa naszego ludowego myśliciela Ferdynanda Kiepskiego:"Pić to trzeba umić!" 

Jak Wam się podobała ta nie krótka, nie długa, a moim zdaniem w sam raz historyjka? Na koniec dodam, że 3 marca 2019 roku biegłem w Poznaniu na dystansie 10 km w biegu pod nazwą Tropem Wilczym. Uzyskałem czas 54m13s. Trasa do łatwych nie należała. Z czasu jestem zadowolony. Bardziej cieszy mnie jednak historyjka, która narodziła się w mojej głowie i którą mogłem się z Wami podzielić. Obiecuję, że to nie mój ostatni raz, kiedy płodzę takie cuda.  

Oceń bloga:
10

Komentarze (13)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper