Tomassowa Kronika Biegowa #34_2019/2

BLOG
333V
Tomassowa Kronika Biegowa #34_2019/2
Tomasso_34 | 04.03.2019, 08:08
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Love is in the air...All you need is love...Ti amo, Ti amo, I'm crazy for you i takie tam ram pa pam pam w ten deseń. Pora na relację z Biegu Walentynkowego z Poznania, gdyż walentynki już dawno za nami.

Podobno swoją połówkę idzie łatwo znaleźć w sklepie monopolowym. Za rzadko tam zaglądam, aby się o tym przekonać. Ja swoją odnalazłem w internecie. Elka, zanim zachwyciła się muskularnym, pokrytym sierścią ciałem oraz cudnym i skromnym zarazem charakterem, to najpierw zakochała się w moich tekstach, które publikowałem w owym czasie już od dawna w sieci. I kto powiedział, że  pisanie głupich tekstów nie może przynieść nic dobrego? Mnie przyniosło Elżbietę. Nie żałuję, a wręcz się cieszę. I wiem, że ona też się cieszy. Widać to po niej, a że kłamać nie potrafi, to jestem tego tym bardziej pewien. 

Wcześnie się dla mnie zaczął ten weekend. Pobudka o 7.00 rano w sobotę nie jest chyba nikogo marzeniem, ale czego się nie robi, aby pobiegać w doborowym towarzystwie, a za takie uważam Anetę, Sylwka i jego córkę Amelię. Udałem się z nimi  nad malownicze jezioro Rusałka, aby trochę pobiegać. Bieg rozpoczynał się dopiero o godzinie 12.00. Musieliśmy być jednak być wcześniej, aby latorośl Sylwestra zdążyła wystartować w swoim biegu. Był piękna słoneczna pogoda. Oczekiwanie na bieg w pięknych okolicznościach przyrody minęło bardzo szybko. Podobnie jak sam bieg, bo 5 km to lichy dystans. Zdecydowaliśmy się jednak biec "piątkę", a nie "dychę", aby mała Amela zbyt długo nie musiała na nas czekać.

Bieg odbył się w bardzo romantycznych okolicznościach przyrody. Miejsce startu było pełne błota, które od razu skojarzyło mi się zabiegami, które oferują dla par gabinety SPA, zwłaszcza w czasie walentynek. Błotko wyglądało jak gorąca czekolada, którą masuje się ciała kochanków, aby dać ulgę ich ciałom oraz pobudzić ich zmysły przed figlarnymi igraszkami. Nie ryzykowałem z nim jednak kontaktu, gdyż bałem się, że mogłoby jeszcze przypadkiem coś tam we mnie pobudzić. A co miałbym zrobić z takim pobudzeniem? Elka była daleko. Nie miałbym i tak jak go wykorzystać. Byłaby to gra niewarta świeczki. A co by było, jakby nie pobudziło? Paradowałbym jedynie jak głupek w okolicach jeziora, cały umorusany błotem. Sylwek, też raczej nie byłby happy, gdybym brudnym tyłkiem wpakowałbym się do jego auta.   

Zawody rozpoczęły się punktualnie w samo południe. Było gorąco, słonecznie. Zupełnie jakby był kwiecień, a nie połowa lutego. Żałowałem, że nie zabrałem krótkich spodenek. Na starcie było tłoczno. Pierwsze metry trasy cechowały się olbrzymim zagęszczeniem biegaczy na metr kwadratowy. Zupełnie nie dało się biec. Lubię spokojnie rozpoczynać biegi, ale tempo 6:20 na km to gruba przesada. Musiałem przebiec sporo metrów, zanim udało mi się znaleźć trochę wolnej przestrzeni na poboczu. Udało mi się wyprzedzić kilkanaście osób. Po chwili jednak utknąłem na kolejnej fali biegaczy, która znów mnie spowolniła. Tym razem miałem jednak więcej szczęścia, gdyż pewien facet znacznych rozmiarów podobnie jak ja, miał dosyć maruderów biegnących przed nami. Ostro ruszył do przodu, niemal taranując innych biegaczy. Długo się nie zastanawiałem i ruszyłem za nim. Oczyścił mi drogę w sposób wręcz wzorcowy. Wyprzedziłem go po paru minutach i w końcu miałem przed sobą trochę wolnej przestrzeni. Nareszcie mogłem biec w swoim tempie, a nie tempie narzuconym mi przez otoczenie. 

Drugi kilometr przebiegłem znacznie szybciej niż pierwszy. To dobrze wróżyło. Nie miałem szans na dobry wynik, ale nadal liczyłem, że dobiegnę do mety w jakimś przyzwoitym czasie. Miałem ku temu dobre przesłanki, gdyż udało mi się podkręcić delikatnie tempo na trzecim kilometrze. Wtedy to dała też znać o sobie moja bujna wyobraźnia. Ujawniła się ona, gdy przebiegaliśmy ścieżką otoczoną z dwóch stron płotem drucianym. Nagle poczułem się jak wiezień Auschwitz lub jakiegoś innego obozu, który po raz pierwszy przekracza obozową bramę i żegna się z wolnością. Efekt przytłoczenia potęgował dodatkowo ścisk panujący na trasie. Czułem się strasznie w tłumie otoczonym drucianym płotem. Musicie mi przyznać, że kawał chorego ze mnie skurczybyka. Bieg walentynkowy a ja tu o obozach koncentracyjnych zaczynam gadkę. Co poradzę, że moja wyobraźnia jest taka, a nie inna. Coś mi jednak podpowiada, że  za to mnie właśnie lubicie i dlatego czytacie moje przemyślenia, które często wybiegają poza standardowy sposób myślenia. 

Bieg ukończyłem z czasem 27:04 min. Nie był to, nawet jak na mnie, dobry wynik. Pocieszające było jednak to, że każdy kolejny kilometr przebiegałem w krótszym czasie (1 km - 5:53 min, 2 km - 5:32 min, 3 km - 5:21 min, 4 km - 5:19 min, 5 km - 5:05 min.). Dobrze to wróży na wiosnę. Fakt, że ostatni kilometr miałem zdecydowanie najszybszy, cieszy mnie najbardziej. Nóżki niosą, a jak dalej będę pracował nad ich mocą, to będą niosły jeszcze szybciej, dalej i mocniej. Aż pewnego dnia będę zapieprzał tak szybko, jak nagina się w bajkach w siedmiomilowych butach, tylko z tą różnicą,  że w moich ukochanych "najkach" vomero rzecz jasna, a nie w jakiś tam bajkowych bamboszach. Tego mi życzcie drodzy i wierni "czytacze".

Oceń bloga:
12

Komentarze (46)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper