Tomassowa Kronika Biegowa #30

BLOG
325V
Tomassowa Kronika Biegowa #30
Tomasso_34 | 16.01.2019, 06:59
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

33% planu wykonane. Jupi! Ale jakiego planu spytacie pewnie? Takiego mojego misternego. Plan zakładał, aby w 100 rocznicę wybuchu Powstania Wielkopolskiego przebiec trzy biegi upamiętniające to wydarzenie. Jeden już za mną. IV. Bieg im. Bohaterów Powstania Wielkopolskiego we Wrześni jest już historią. A co tam się działo, zaraz się dowiecie. Musicie tylko przeczytać poniższy tekst. Wersji audio nie ma. Trzeba czytać. Nie ma tak dobrze.

Start zawodów miał miejsce o godzinie 13.00. Miałem zatem sporo czasu, aby rano się wyspać, najeść i wypróżnić. Nie będę jednak pisał o kupie, bo podobno zbyt często o niej piszę. Dziwna fascynacja, ale fetyszy się nie wybiera, to one wybierają Ciebie. Podobnie jak czarodziej nie wybiera różdżki. On tylko podporządkowuje się jej mocy i władaniu.

Sekcja Biegowa zorganizowała wesoły autobus na miejsce startu, a właściwie to dwa busy. Wyruszyliśmy w granicach godziny 11.00. Podróż przebiegała miło. Byłem senny, zmęczony. Była to pewnie wina deszczowej pogody, która ni jak pasuje do grudnia. Gdzie się podziały te piękne mroźne i śnieżne grudniowe dni. Chyba podobnie jak ten młodzieniec z popularnej piosenki, odeszły w siną dal. Lubię deszcz, ale nie kuźwa w grudniu. Lubię, jak pada, a ja siedzę w domu i obserwuje tych wszystkich ludzi za oknem, którzy usilnie próbują zrobić wszystko, aby nie zmoknąć. Cudowny widok! Wiem, że to nieładnie cieszyć się troską innych ludzi, ale niech pierwszy rzuci kamieniem, który chociaż tak raz nie robił? Chyba każdy z nas pocieszał się, że ma lepiej w życiu od innych Głowę mam całą. Żaden kamień nie nabił mi guza, czyli miałem rację! Gdyby jakiś kamień, choć delikatnie otarł się o moje śliczne lico, to zmuszony byłbym Was nazwać obłudnikami, bo nie ma szans, żeby nie cieszyć się z widoku moknących ludzi, gdy siedzi się spokojnie w suchym i ciepłym  domu przed telewizorkiem i konsolą. No nie ma!

A wracając do meritum, od którego dość znacznie zboczyłem to ... No właśnie nie wiem co. Bieg był nudny. Na trasie nic ciekawego się nie wydarzyło. Nic oprócz ścigającego mnie miejscowego księdza oraz tego, że po raz pierwszy przebiegłem dystans 10 km, dzierżąc w dłoniach flagę powstańczą. Zanim jednak napiszę kilka zdań o biegającym księżulku, to następny akapit w całości poświęcę na opis moim zmagań z flagą podczas biegu. Nie bójcie się jednak, bo ów ksiądz nie chciał wypędzić ze mnie lewackiego czorta. Nie gonił mnie z krzyżem i kropidłem. Nawet różańca nie miał. Ot tak. Zwyczajnie biegł. Wiem, że jestem już za stary, aby bać się księdza, ale nawyk nieobracania się do osoby duchownej plecami dość mocno wpoiła mi mamusia. I chwała jej za to. Mój tyłeczek jest jej wdzięczny.

Nie co dzień zdarza się setna rocznica wybuchu Powstania Wielkopolskiego. Postanowiłem to wydarzenie uczcić, przebiegając całą trasę z flagą powstańczą. Nie był to mój autorski pomysł. Co roku wiele osób biegnie z flagą. Do tej pory biegłem jedynie z flagą podczas święta flagi polskiej, które ma miejsce co roku 2 maja. Dystans tam jest jednak mizerny, bo zaledwie dwu kilometrowy. Wiedziałem, że nie będzie to łatwe zadanie. Bieg na dystansie 2 km sprawia trochę trudności. Postanowiłem jednak spróbować, gdyż trzeba poszerzać swoje horyzonty, a także próbować nowych rzeczy, aby życie nie było nudne. Ze średzkiego biegu z flagą została mi nasza narodowa flaga. Usunąłem ją z drewnianego kija i zastąpiłem flagą powstańczą, którą z wielkim trudem zdobyłem w urzędzie. Co to za czasy nastały, aby urzędnik gminny musiał walczyć o darmową flagę. Walczyłem jednak jak lew, aby zdobyć flagę dla siebie i dla kolegi Sylwestra. Zaopatrzony w powstańczy oręż mogłem ze spokojem wyruszyć na trasę biegu, która liczyła sobie dwie pętle. Trasa jest wybitnie nudna, z wyjątkiem ostatniego odcinka trasy, który biegnie przez miejski park.

Z flagą nie biegnie się łatwo. Zwłaszcza jak mocno wieje. Na początku miałem problem ze złapaniem odpowiedniego rytmu biegu. Nie mogłem pomagać sobie ruchami rąk w czasie biegu. Równowaga i koordynacja była na bardzo niskim poziomie. Po jakiś paru minutach flaga przestała mi przeszkadzać w ruchu. Oczywiście nie byłem w stanie biec w swoim tempie, ale i tak nie truchtałem zbyt wolno, bo każdy kilometr trasy zaliczałem w tempie ok. 6 minut. Wiele osób ostrzegało mnie przed zawodami, abym nie opierał podczas biegu flagi o barki, bo potem będą mnie niemiłosiernie boleć. Z opartą flagą o bark biegło mi się jednak najwygodniej. Znacznie lepiej niż z flagą w dłoni wyciągniętą przed siebie. Starałem się co jakiś czas zmieniać barki. Raz opierałem trzonek z flagą o prawy bark, a raz o lewy. Zdecydowanie częściej korzystałem z prawego barku. Odczułem to potem po biegu, gdyż prawy bark bolał mnie delikatnie. Nie był to ból, przed jakim mnie ostrzegano, ale jednak jakiś nowy ból po biegu się pojawił. Minął szybko. Dwa dni i było gites.

Wiecie, że mam bujną wyobraźnię. Za to mnie przecież lubicie. Gdy tak sobie biegłem z powiewającą nad głową flagą, czułem się jak powstaniec. Taki frajerowaty powstaniec, co dał się wrobić w noszenie flagi, bo dla niego spluwy zabrakło. Pomyślałem sobie, co taki biedny chłop z flagą mógł zrobić, aby bronić się przed prusakiem z długą bronią? Nie było jeszcze w ówczesnych czasach filmów z Jackie Chanem, z których można by się nauczyć przydatnych technik walk z flagę. Nie było tutoriali na You Tube, które uczyłyby samoobrony przed nacierającym zaborcą. Przecież nie było nawet You Tuba! I tak sobie myślę, kto przy zdrowych zmysłach wybierał niesienie sztandaru zamiast broni? Nikt! Sztandary i flagi dostawali najgorsi z najgorszych, czyli ślepe i kulawe chłopki, albo chojraki, które chciały kumplom oraz białogłowym pokazać, jacy są zajebiści - "Co ja nie pójdę na Prusaka z kawałkiem szmaty?! Potrzymaj mi Andrzej winko, rewolwer i patrz!".

Czułem pewną dumę, biegnąc z flagą. Chociaż nie wiem, czy to była duma wynikająca z faktu biegu z flagą, czy tylko z tego powodu, że wyróżniałem się z tłumu. Ostatnimi czasy bardzo pokochałem obiektywy aparatów, a wyróżnianie się z tłumu gwarantuje niezłe fotki. Oczywiście z flagą biegło jeszcze kilkanaście osób, ale żadna nie była tak cudna, jak ja. Ale tego zapewne się domyślacie.

Chcecie pewnie wiedzieć, co to za przygodę miałem z księdzem? Nie! Nie było żadnej penetracji świntuchy! Normalnie biegłem z nim przez większą część trasy, a na końcu mnie świętobliwy skurczybyk wyprzedził, bo mimo wielkiego brzucha, miał w nogach znacznie więcej sił ode mnie. Niebiosa musiały mu sprzyjać. Prędzej jemu niż takiemu lewakowi jak ja. Gdyby nie zgromadzeni na trasie kibice, nawet bym nie wiedział, że biegnę razem z osobą duchowną. A ta nowina dodała większej pikanterii naszemu małemu pojedynkowi. Nie ścigałem się, jednak ze zwykłym śmiertelnikiem, a z wybrańcem Boga. Zatem na starcie już szans nie miałem.

Bieg był bardzo poprawnie zorganizowany. W biurze zawodów oraz podczas trwania całych zawodów panowała bardzo miła, wręcz rodzinna atmosfera. Mogę go polecić każdemu z czystego serca. Podczas odbioru numerów startowych musiałem podpisać nie tylko oświadczenie, że jestem zdrowy i biegnę na swoją odpowiedzialność, ale także oświadczenie o ochronie danych osobowych, czyli sławetne już RODO.

Rozporządzenie o ochronie danych osobowych, czyli znane każdemu w Polsce RODO przyniosło ze sobą wiele pozytywnych i negatywnych skutków, ale najważniejszym jego skutkiem z mojego punktu widzenia jest cała masa zabawnych sytuacji związanych z błędnym lub nadgorliwym stosowaniem tego rozporządzenia. W pewnej przychodni rejestratorki medyczne, aby nie wyczytywać do lekarza pacjentów po nazwisku, postanowiły im nadawać pseudonimy. Zatem, gdy przyszła pora, aby Jan Kowalski wszedł do gabinetu, zostawał on wywołany poprzez pseudonim nadany mu podczas rejestracji. A te były różne, ale z pewnością zapadały w pamieć. Bo jak tu nie zapamiętać, że Księżniczka Śnieżka lub Kot w Butach ma wizytę u lekarza rodzinnego.

Nawiązując do tego śmiesznego wydarzenia, postanowiłem zabawić się w pewną pseudointelektualną gierkę i nadać wszystkim biegaczom Polonii, którzy biegli we Wrześni pseudonimy, aby chronić ich dane osobowe w duchu RODO. Ciekawe, czy moi klubowi przyjaciele i przyjaciółki rozpoznają siebie. Oto lista zawodników stworzona w oparciu o ciekawą metodę pewnych rejestratorek medycznych:

- Bernard Łabędź,

- Lucjan Czarnecki,

- Anna Kiwajewska,

- Seweryn Kargul,

- Leon Topolski,

- Andrzej Skinowski,

- Paweł Skinowski,

- Milena Prawandowska,

- Jarek Stańczyk,

- Michał Głośnowlas,

- Hanna Sikora,

- Waldemar Stańczyk,

- Aneta Malinowska,

- Dominik Malinowski,

- Ziemowit Palczak,

- Alicja Łebińska,

- Gerwazy Trojdrak,

- Tobiasz Drzewiecki,

- Miłosz Paprzak.

Największą ciekawostką z biegu jest fakt, że brał w nich udział mężczyzna z rocznika 1946. Szacun za bieganie w wieku 72 lat. Poczekajcie na informacje o czasie, w jakim ukończył bieg na 10 km. Było to w granicach 43 min.! Gdy usłyszałem jaki czas ów biegacz osiągnął, to byłem w wielkim szoku. Nigdy nie osiągnę takiego rezultatu, a na pewno nie w wieku 72 lat! Będę się jednak starał, bo walczyć trzeba zawsze. Do siedemdziesiątki mam w końcu jeszcze trochę czasu. Nie mogę się poddawać.

Na koniec mam dla Was jeszcze jedną małą zagadkę. Wiecie jakie drugie imię nosił Józef Piłsudski? To nie żaden wstyd. Sam też nie wiedziałem, zanim nie dowiedziałem się tego mało znanego faktu z gazetki szkolnej w szkole we Wrześni. Józef Piłsudski miał na drugie Klemens. Prawda, że ładnie? Wielka moc edukacyjna drzemie w gazetkach szkolnych. Przekonałem się o tym na własnej skórze.

Oceń bloga:
13

Komentarze (18)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper