Tomassowa Kronika Biegowa #21

BLOG
281V
Tomassowa Kronika Biegowa #21
Tomasso_34 | 09.10.2018, 07:03
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Nawet najwięksi mędrcy nie wiedzieli, co kierowało Tomaszem w wyborze tych zawodów. Nawet on sam nie miał pojęcia, dlaczego wybrał się do malutkiego Ostrzeszowa na bieg. Czy zrobił to z powodu miłości do pasztetów, czy z chęci poznania miasta, w którym podczas II Wojny Światowej mieściło się kilka obozów z jeńcami alianckimi oraz Polskimi?

Mało kto wiedział, że tematyka jeniecka była bliska jego sercu. Zainteresował się nią przy okazji pisania pracy magisterskiej ponad 10 lat temu i do dnia dzisiejszego zgłębiał ten temat podczas licznych podróży po Polsce. Wydaje się jednak, że rzeczywistym powodem jego wizyty na zawodach o nazwie 6. Bieg Uliczny Profi na dystansie 10 km była chęć zdobycia nowego medalu, bo na medale Tomasz był łasy w tym sezonie jak nikt inny.

Co by Tomasz poradził, gdyby nie usługi PKP, dzięki którym mógł bez proszenia innych osób dostać się na wybrane zawody? Nasz bohater nie posiadał uprawnień do kierowania autem jednakże ich brak to najmniejszy problem. Większym problemem był fakt nie posiadania umiejętności prowadzenia samochodu. Był piękny, śliczny, cudowny i mądry. Jakąś wadę musiał mieć, bo ideałów nie ma na świecie. Choć on był bliski osiągnięcia tego stanu. 

Nasz bohater wyruszył w podróż do oddalonego o ok. 100 km od Środy Wielkopolskiej Ostrzeszowa przed godziną 10.00 rano wraz ze swoją wierną fanką Elżbietą i jej pierworodnym synem Danielem. Dowcipnie nazywał ten bieg pasztetowym, gdyż jego sponsorem tytularnym była firma Profi, która słynęła z produkcji pasztetów. Podróż trwająca prawie półtorej godziny minęła im w miłej i spokojnej atmosferze. Pierworodny, grając sobie na komórce w gierkę piłkarską traktującą o mistrzostwach świata, próbował odmienić losy naszej reprezentacji i tym razem wyjść z grupy. Tomasza pochłonęła lektura powieści G. Mastertona "Podpalacze ludzi". Elżbieta drzemała, a ponadto oddawała się swojej pasji - jedzeniu słodyczy.

Gdy cała wesoła gromadka dotarła w granicach godziny 11.00 na miejsce architektura miasta nie rzuciła ich na łopatki. Bądźmy szczerzy. Ostrzeszów to nie Florencja tak samo szambo to nie perfumeria jak mawiał pewien Redemptorysta z Torunia. Było chociaż czysto, a to już dużo. Kup na chodnikach nie było, ani pety się nie walały. Za pomocą google maps Tomasz, Elżbieta i Daniel przedostali się do biura zawodów oddalonego od dworca PKP zaledwie o kilometr drogi. Po drodze dzięki tablicom informacyjnym zlokalizowanym w centrum miasta poznali trochę historii Ostrzeszowa. Dowiedzieli się, że w latach 1939-1945 na terenie Ostrzeszowa przebywało 125 tys. jeńców wojennych - 100 tys. Polaków i 25 tys. Aliantów. Podczas całej działalności obozów śmierć poniosło 89 jeńców. W budynku, w którym mieści się obecnie Liceum Ogólnokształcące (tam znajdowało się biuro zawodów) przez prawie miesiąc 1939 roku z grupą liczącą 36 zakonników z Niepokalanowa więziony był Św. Maksymilian Maria Kolbe. Na lokalizację obozów jenieckich przeznaczono 31 budynków i placów miejskich.

Na starcie stanąć miała niewielka liczba biegaczy, bo ok. 200. W związku z tak małą liczbą osób biorących udział w zawodach Tomasz, Elżbieta i Daniel nie musieli stać w długiej kolejce po odbiór pakietu startowego. A ten był bogaty. Tomasz zapłacił za niego zaledwie 35 zł, a otrzymał w nim wiele dobra takiego, jak: pasztet w liczbie 3 szt. (dwa pieczarkowe i jeden pomidorowy), suszone truskawki, odżywka do włosów z koziego mleka, drewniany wieszak na medale, katalog produktów firmy Profi oraz oczywiście numer startowy wraz z chipem. Wszystko zapakowane było w gustowną i na swój niepowtarzalny sposób szykowną zieloną plastikową siatkę z kogutem, który znajdował się w logo sponsora tytularnego biegu. Tomasz pomyślał, że do tej siatki brakuje mu jedynie sandałów i białych skarpetek, aby wyglądać i poczuć się jak prawdziwy Polak. Co prawda nie była to siatka z marketu Biedronka, ale swym pięknem nie ustępowała jej zbytnio. 

Elżbieta wraz ze swym dziecięciem Danielowym udali się na lody do miejscowej lodziarni. Tomasz towarzyszył im rzecz jasna, ale  nie konsumował żadnego przysmaku w obawie, że podczas biegu mogą go nawiedzić jakiejś demony gastryczne, które przeszkodzą mu w biegu. Co prawda start i meta znajdowały się w sąsiedztwie miejscowego kościoła, Tomasz nie skusił się na wizytę w tamtejszym sanktuarium. Mógł zwrócić się z modłami do jakiegoś świętego w intencji dotarcia do mety z czystymi galotami. Ostatnimi czasy jakoś jednak nie ufał siłom nadprzyrodzonym, ale ciągle i niezmiennie wierzył w farmację, dlatego pomimo tego, że nie jadł lodów, asekuracyjnie połknął środek na biegunkę, co by go kupa na trasie nie zaskoczyła.

Tomasz przywdział na swoje ciało strój sportowy, wziął butelkę wody i udał się na start. Odebrał od swej lubej buziaka na szczęście i zaczął rozgrzewkę przed startem. Elka i Danielek udali się na pobliski jarmark. Było tam pełno atrakcji dla każdego. Dorośli mogli oddać się degustacji miejscowych przysmaków, a młodsi mogli skorzystać z okazji do zabawy na dmuchańcach. Były dla nich także inne atrakcje, jak np. strzelanie z wiatrówki, które pierworodny Eli bardzo sobie upodobał.

Pogoda była dobra na bieganie. Taka nie za ciepła, nie za gorąca. Tomasz jednak nie czuł się w pełni sił, aby walczyć o dobry rezultat. Stwierdził, że wynik z kategorii tych zadowalających mu wystarczy. Założył sobie, że wynik poniżej 55 minut będzie go kontentował w dniu dzisiejszym. Nie zawsze trzeba biec po swój osobisty rekord, ale zawsze trzeba się przyzwoicie zaprezentować żeby nie urazić swojej dumy. Z takiego założenia wychodził Tomasz przed biegiem w Ostrzeszowie.

Bieg wystartował punktualnie o godzinie 13.30. Na dystans 10 km składały się dwie pętle po 5 km każda. Trasa była asfaltowa. Przebiegała głównie miejscową drogą oraz ścieżką pieszo - rowerową. Nie należała ona do najciekawszych. Tomasz biegał już po znacznie nudniejszych trasach, ale trasa ostrzeszowska była nudna jak flaki z olejem. Szczególną antypatią Tomasz darzył blisko 3 kilometrowy odcinek trasy zlokalizowany na ścieżce pieszo - rowerowej. Przebiegał on na całej długości delikatnie pod górę. Odcinek ten co prawda znajdował się w cieniu drzew, które dawały cudowny cień, ale prawda była taka, że nie działo się na nim nic ciekawego i nie było też na czym oka zawiesić. Żadnego ładnego widoku, żadnego ładnego budynku czy pomnika. Jedynie asfaltowa prosta droga otoczona zielonym lipami.

Już na drugim kilometrze trasy przypałętała się do Tomasza pewna blondyna z Kępna, której buzia się nie zamykała. Trajkotała cały czas jak tytułowa "Katarynka" z noweli Prusa. Na początku jej nadmierny słowotok nawet mu tak bardzo nie przeszkadzał, ale po 10 minutach wspólnego biegu był on już nie do zniesienia. Nie dziwię się Tomaszowi, bo ile można słuchać, że się nie ma siły na bieg i że dziś jest gorąco i biec przy tym z każdą minutą coraz szybciej? Na szczęście Tomaszowi udało się ją zgubić na 4 kilometrze. Blondyna trzymała się go jednak mocno. Dopiero za którymś atakiem udało mu się ją wyprzedzić i zostawić w oddali na znacznej odległości.

Po pierwszej pętli Tomasz posilił się żelem energetycznym, który prawie że natychmiast dodał mu sił do dalszego biegu. Na 6 kilometrze jego oczom rzuciła się pokaźnych rozmiarów broda strażaka, który zabezpieczał bieg. Sięgała mu ona do pępka, a zapleciona była w gruby warkocz. Powiedziałbym nawet, że była urokliwa, gdyby nie jej rudy kolor, który psuł cały jej pozytywny odbiór. Przy niej broda Tomasza wyglądała licho, ale przynajmniej nie była ruda. Tomasz wiedział, że nie liczy się rozmiar tylko piękno zarostu, którego jego brodzie nie można było odmówić. A rozmiarem mógł się pochwalić, ale innej części ciała.

Gdy do mety Tomaszowi zostało niespełna 1,5 kilometra dogoniła go wspomniana przeze mnie na początku blondyna z Kępna. Tomaszowi nie wypadało wpaść na metę razem z obcą babą, gdy czekała tam na niego jego blond Elżbieta. Jest to dziewczę spokojne, ale waleczne. Tomasz, aby nie ryzykować możliwości powstania konfliktogennej sytuacji, postanowił znacznie przyśpieszyć i wparować na metę zupełnie sam. Był to dobry plan gdyż dzięki niemu ukończył bieg w czasie 54m48s. Zmieścił się zatem w zakładanym przez siebie czasie.

Po biegu przyszedł czas na pamiątkowe zdjęcia na "ściance" oraz na posiłek regeneracyjny od sponsora, na który składała się zupa pomidorowa i pajda chleba. Dla takiego potężnego chłopiska jak Tomasz taka zupka to było nic, czyli podobnie jak pół litra na dwóch. Musiał się jeszcze dojeść. Cała wesoła gromadka, ku największej uciesze jej najmłodszego członka, udała się na obiad do lokalnego baru prowadzonego przez prawdziwego Turka, aby skonsumować kebab. Porcja, choć z nazwy mała, była słusznych rozmiarów. Zaspokoiła ona wilcze apetyty Tomasza, Elżbiety i Daniela, którzy zaraz po posiłku udali się na dworzec PKP, gdzie za parę minut mieli rozpocząć podróż do domu po bardzo udanej, spędzonej we wspólnym gronie niedzieli.

Oceń bloga:
9

Komentarze (19)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper