Devil May Cry 5 - Ja już płakałem. Recenzja gry

BLOG RECENZJA GRY
2923V
Devil May Cry 5 - Ja już płakałem. Recenzja gry
PrzemQ | 27.09.2020, 10:57
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Zdarzyło wam się kiedyś tak, by jeden irytujący problem zepsuł wam całe pozytywne doświadczenia z określonym tytułem? Myślę, że istnieje spora szansa, że takie coś spotkało albo jeszcze spotka każdego. Wygląda na to, że u mnie właśnie nadszedł ten moment, ale pomimo tego, że wylało się ze mnie ogromnie wiele irytacji, to postaram się też dobrze wypunktować plusy, bo i tych oczywiście nie brakuje.

Devil May Cry 5 to wydana w 2019 roku gra Capcomu na Xbox One, PS4 oraz PC, oraz jak niedawno ogłoszono zmierzająca także na konsole przyszłej generacji. DMC to seria, którą mało komu trzeba jeszcze przedstawiać, jedno z najważniejszych IP wcześniej wspomnianego japońskiego wydawcy oraz jeden z najpopularniejszych slasherów w historii tego gatunku. Tytuł całkowicie pomija produkcję Ninja Theory z 2013 roku i jest bezpośrednią kontynuacją już trochę leciwego Devil May Cry 4.

W najnowszej produkcji powracamy do Dante oraz Nero, by dzięki tejemniczemu V i osobistymi powodami zmierzyć się z potężnym Urizenem. Jak to zwykle bywa, nie wszystko idzie tak dobrze, jak powinno i sprawa zaczyna się komplikować, a my w niechronologicznej kolejności zaczynami skakać po kolejnych misjach dających nam szczątki informacji o tym, co tak naprawdę się dzieje. Historia od początku ma potencjał, by opowiedzieć coś nowego, jednak muszę przyznać, że kiedy już udało mi się uzyskać wszystkie odpowiedzi, poczułem się rozczarowany, jakoś miałem nadzieję, że pójdzie to w zupełnie innym kierunku. Nie mogę zbytnio napisać, o co dokładnie chodzi, bo to właśnie tajemnica jest czymś, co nas ciągnie dalej, czymś, co specjalnie jest porozbijane na, prawie że losowo porozrzucane rozdziały, byleby tylko nie zdradzić nam, o co w tym wszystkim chodzi. Może to właśnie sposób opowiadania przygotował mnie na coś bardziej zaskakującego, niż tak naprawdę dostałem? Dla prawdziwego fana serii pewnie będzie super, ale ja poczułem się nieusatysfakcjonowany. Szczególnie rozwiązaniem zagadki skąd wziął się V, bo zdążyłem polubić tego bohatera.

Trzech Muszkieterów

Skoro już do niego z resztą dotarłem, to może warto omówić postacie, jakimi przyjdzie nam grać w tej kilkunastogodzinnej przygodzie. Pierwsze skrzypce gra tym razem Nero, którego możecie już kojarzyć z czwartej części serii. Jego wygląd został bardziej „zamerykanizowany” i Nero trochę przypomina Dantego z DmC od Ninja Theory. Z charakteru jest to bohater do polubienia i wydaje mi się, że nawet najwięksi fani tej serii polubili, a przynajmniej zaakceptowali nowego protagonistę. Nie jest to kalka poprzedniego bohatera. Mimo że oboje mają gadane, to nowy wypada bardziej młodzieżowo. Jeśli chodzi o walkę, Nero z pewnych przyczyn utracił Pogromcę Demonów i w jego miejsce otrzymujemy tak zwane Poskramiacze Demonów. Są to różnorodne protezy bojowe, oferujące dostęp do wielu dodatkowych umiejętności w walce. Pełno więc eksplozji, przyciągania czy nawet spowolnienia czasu. Jeżeli ktoś chce dobrze opanować granie tym bohaterem, musi wyuczyć się odpowiednio korzystać z Poskramiaczy i różnorodnie je ze sobą mieszać dobijając coraz to wyższe combosy. Nie mogę powiedzieć, bym był w tym jakiś wyśmienity, ale grało się nieźle, i idzie to ogarnąć.

Nie byłoby to Devil May Cry, gdyby nie powrócił znany i lubiany Dante. Mimo tego, że lata mijają, to nie wygląda na to, by tracił on coś ze swojej siły, a powiedziałbym, że staje się jeszcze potężniejszy. Czym charakteryzuje się ten bohater? Jest to wszechobecny popis. W końcu kto inny mógłby w środku drzewa zatańczyć w rytm Michaela Jacksona z okazji otrzymania kapelusza do grindowania czerwonych orbów? Nie każdemu to podpasuje, ale ci, którzy z marką są od lat, na pewno docenią to, że główny bohater to wciąż Dante, jakiego lubią. Jeżeli chodzi o walkę, to u jego najbardziej charakterystycznym elementem jest ogromna ilość broni, które otrzymuje z coraz to kolejnymi misjami. Dosłownie ciężko się zdecydować, za co się zabrać. Jest tu nawet rozkładany na pół motocykl. Dzieje się ogromnie wiele i jak dla mnie jest to najtrudniejsza postać w całej grze.

No i jest jeszcze tajemniczy V, o którym szczątkowe informacje będziemy otrzymywać wraz z postępem historii. Ten bohater najbardziej różni się od pozostałej dwójki i to dosłownie wszystkim. Wyglądem, zachowaniem i stylem walki. Capcom wyjątkowo zaszalał w tym ostatnim. V posiada trzech pomocników. Najbardziej powszechny to Cień. Ta demoniczna pantera bierze czynny udział w walce i sieka przeciwników aż miło, jako zastępstwo pistoletu otrzymujemy Gryfa, ptaka z mało wyrafinowanym słownictwem, dobrze nadającego się do ataków obszarowych. No i jest jeszcze Koszmar, umiejętność specjalna przyzywana, gdy pasek Demonicznej Przemiany się naładuje. Ten potwór zadaje największe szkody na arenie. Z czasem cała trójka nabędzie ulepszenia znacząco zwiększające ich potęgę w bitwie. Oczywiście, V też musi coś robić, więc warto zaznaczyć, że stworzenia nie mogą same zabić przeciwnika i to właśnie V jest od podbiegnięcia do oznaczonego na biało potwora i wykonania atau wykończającego. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się tego, ale najlepiej grało mi się właśnie jako V, może to kwestia tego, że wbrew pozorom jest najprostszy do ogarnięcia? Chciałoby się tylko by było go więcej.

Smokin' Sexy Style!!!

Ciężko wyargumentować czemu walka w Devil May Cry 5 miałaby się nie podobać. Jeżeli słyszeliście od kogoś, że to gra jednego przycisku to po prostu trafiliście kogoś, kto swoją rację opiera na wspomaganym trybie gry, gdzie faktycznie combosy wchodzą same z siebie, ale nie tak się gra w slashery. Dobijanie kolejnych „esek” to rdzeń zabawy najnowszego DMC. Każdy z bohaterów charakteryzuje się swoim własnym stylem walki, przez co ten zwyczajnie się nie nudzi, a przecież kupując coraz to kolejne nowości od Nico tylko zwiększamy różnorodność możliwych combosów. Każda broń ma swój własny dział ulepszeń, jest tego tyle, że gwarantuję wam porażkę przy próbie zdobycia wszystkiego za jednym podejściem. Najłatwiejszym sposobem będzie pewnie grindowanie czerwonych orbów przy pomocy Dr. Fausta, ale to i tak sporo czasu poświęconego na ubijanie potworów.

Jeżeli chodzi o przeciwników, to dla mnie jest to punkt wyżej niż w DMC 4. Wydaje mi się jednak, że wtedy było ich zwyczajnie mniej i bali bardziej przerysowani. Tym razem wszystko wypada lepiej, projekty przeciwników dobrze pasują do całej gry i jest ich na tyle dużo, że właściwie do samego końca będziemy otrzymywać nowe ekrany pokazowe dla pierwszy raz pojawiających się wrogów. Nie mógłbym także narzekać na tych ważniejszych oponentów. Mowa oczywiście o bossach i tutaj również widać, że Capcom się postarał. Prawie do samego końca mierzymy się z coraz to kolejnymi gigantami. Jeżeli obserwowaliście grę przed premierą, to może jeszcze kojarzycie walkę z Goliatem. Wyglądało widowiskowo i wciąż takie jest. Muszę przyznać, że po czwórce nie spodziewałem się aż takiego zaskoczenia, a dostałem spory i rozmaity bestiariusz który, aż miło się tnie na kawałki.

Devil May Cry 5 to nie gra na półgodzinną przerwę

Tak tutaj słodzę, że chyba czas w końcu skupić się na wadach. Zaczynimy od tego, co wielu obiło się na uszy. Są to ekrany ładowania. Ilościowo jest ich zdecydowanie zbyt wiele. Jeśli dopiero co odpaliłeś grę, to równie dobrze możesz iść sobie zrobić kawę czy herbatę. Jedynie trzeba kilka razy kliknąć A by przejść dalej. I mówię tutaj całkowicie poważnie, odpalanie gry? Ekran ładowania. Wybór misji? Ekran ładowania. Ekran startu lub przejścia do sklepu? Tak, kolejny ekran ładowania. Poważnie, można zmęczyć się tą grą, zanim jeszcze zaczniemy normalnie grać.

Nie byłby to jednak aż taki problem, gdyby nie jeden potworny błąd, dzięki któremu recenzja zyskała swój tytuł. Każdy loading screen był dla mnie męczarnią, ponieważ w dosłownie losowym momencie mogło się zdarzyć, że pasek ładowania postanowił nie ruszać się z miejsca. Wtedy pozostawało zresetować grę i odpalać wszystko jeszcze raz. Wracając kilka minut później by kontynuować od ostatniego punktu zapisu. Wielokrotnie musiałem powtarzać spore fragmenty rozgrywki, a z finałowym bossem walczyłem cztery razy. I cóż, nie pomogła tutaj reinstalacja gry, ani nawet reboot konsoli. Tak najwyraźniej miało być, a ja nic z tym nie mogłem zrobić. Kilkukrotnie myślałem nawet o rzuceniu tego w kąt, ale, jako że nie znoszę zostawiać gier nieukończonych, to jakoś wytrwałem do finału. Mimo wszystko dawno nie zniechęciłem się tak bardzo, jak przy DMC 5.

Gdzieś w połowie zaczął kończyć się czas

Dość o tym, bo aż wracają złe wspomnienia. Więc tak półpłynnie przejdźmy do strony artystycznej. Na początku byłem właściwie oczarowany wyglądem Devil May Cry 5, projekty poziomów, przeciwników oraz NPC-ów czy trójki bohaterów, jakimi sterujemy wyglądają wysokobudżetowo i mogę się założyć, że szczerze przyłożono się do tego, by wyglądało to, jak wygląda. I później coś poszło nie tak. Gdzieś po pierwszej połowie trafiamy do gigantycznego drzewa, gdzie całość zwyczajnie traci jakikolwiek blask, druga połowa jest prawie bez wyjątku poziomami jednego stylu. Nic ich od siebie nie różni i przez kilka godzin biegamy po identycznie wyglądających czerwonych korytarzach. Myślę, że gdzieś w tamtym momencie skończył się czas, jak i budżet, który wcześniej ochoczo wykorzystywano na start. I dostaliśmy, co dostaliśmy, druga połowa wygląda jak jakieś tanie DLC zrobione na szybko, byleby zapchać Season Passa.

Zanim przejdziemy do posumowania, może kilka słów o Soundtracku. Słyszałem wiele przeciwstawnych do siebie opinii na temat tego, jak zła lub dobra jest muzyka w DMC 5. I muszę przyznać, że jeżeli miałbym się postawić po którejś ze stron to zdecydowanie bliżej mi to stwierdzenia, że mamy tu do czynienia z serio dobrymi kawałkami, których można słuchać i po skończeniu gry. Pierwsze skrzypce gra oczywiście Devil Trigger, które mogliście słyszeć przy okazji pierwszego trailera z E3 2018, gwarantuję wam jednak, że nie jest to jedyne co Capcom zaoferuje wam w ciągu tych 12 godzin potrzebnych na dotarcie do napisów końcowych.

Devil May Cry 5 to bardzo dobry tytuł, który od początku do samego końca wciągnie was widowiskowym siekaniem demonów przez trzech różnorodnych bohaterów. A to wszystko ze świetnym soundtrackiem w tle i całkiem interesującym wątkiem fabularnym. Myślę, że gdyby czas produkcji był dłuższy, to dostalibyśmy grę jeszcze lepszą, niż jest. Dla mnie na pewno byłaby, gdyby nie wcześniej opisany błąd. Mimo wszystko nawet największy problem nie zakłóci mi patrzenia na te wszystkie pozytywy, jakie do zaoferowania ma DMC 5. Ode mnie leci na 8/10 i czekam na szóstkę, bo raczej na Special Edition się nie piszę.

Oceń bloga:
13

Atuty

  • Trzech różnorodnych bohaterów i trzy style walki
  • Świetny model walki
  • Szeroki asortyment ulepszeń
  • Projekty przeciwników i bossów
  • Pierwsza połowa gry wygląda bardzo dobrze
  • Devil Trigger i ogólnie cały soundtrack

Wady

  • Zakończenie rozczarowuje
  • Długie i częste ekrany ładowania
  • Błąd opisany w tekście
  • "Drzewo"
PrzemQ

PrzemQ

Devil May Cry 5 to bardzo dobry powrót do klasycznej serii Capcomu, pomimo kilku problemów to widać, że jest to gra od ludzi którzy chcieli nowe DMC dla fanów. Nowi też się dobrze odnajdą, bo model walki wciąga. Nawet nowicjusze mogą grać dzięki trybu wspomagania.

8,0

Komentarze (33)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper