Kto zepsuł nam hobby? 3/3

BLOG
362V
noobkiller | 22.03.2017, 14:43
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Dzisiejszy świat gier nie jest już tym samym, co wcześniej. Szczególnie odczuwają to Ci, którzy siedzą w tym od czasów panowania NESa lub jeszcze dłużej. Wtedy to wszelkie wieści dotyczące naszego, znienawidzonego przez stare media, hobby były na wagę złota, a pomiędzy użytkownikami różnych sprzętów nie było aż tak zażartych konfliktów i bojów jak obecnie. Problemy komunikacyjne budowały wspólnotę, a różnice budziły zainteresowanie. Niestety, z upływem lat napłynęło sporo zmian i prawdopodobnie już nigdy nie będzie tak samo jak kiedyś. W dwóch poprzednich częściach tego bloga wskazywałem wadliwe elementy odpowiedzialne za złe działanie tej machiny; w tej postaram się doprowadzić sprawę do końca i zamknąć ten nieprzyjemny rozdział.

Kontynuujmy!

 

 

Digital Foundry, RajmanGaming, Cycu1 itp.

 

Wszelkie serwisy i portale zajmujące się analizą techniczną oraz porównaniami wydajnościowymi pomiędzy sprzętami do grania powinny skończyć na stosie odejść. Zacznijmy od tego, co najbardziej liczy się w graniu w gry: wyzwanie, odprężenie, pobudzanie ciekawości, zdobywanie wiedzy - krótko mówiąc: przyjemność i emocje. Żeby tego doświadczyć, wystarczy dobry performance, a "dobry" znaczy: taki, który nie unieprzyjemnia i nie psuje rozgrywki. A teraz napiszę coś, co technicznych purystów może doprowadzić do zawału serca (i dobrze, psujecie nam hobby!): [spoiler]Stałe 30 fps z drobnymi spadkami w niektórych miejsach jest wybaczalne. TAK! Jest wybaczalne. Z racji tego, że gry są coraz bardziej skomplikowane, dłużej się je robi i przez to ciężej optymalizuje, nie tylko to akceptuję, a nawet przyjmuję z otwartymi ramionami.[/spoiler] Nie przesadzę, jeśli gry video nazwę interaktywną sztuką. Bywamy dosyć ckliwymi istotami, dlatego od zawsze lubiliśmy pobudzać emocje i zmysły - a gry potrafią to robić w takim samym stopniu jak malarstwo, literatura, obrazy czy kinematografia. To właśnie przeżywanie sprawia, że lubimy usiąść sobie przed konsolą czy komputerem, by z dziką wręcz rozkoszą zmarnować godzinę życia. Opierając się na przeszłych generacjach, czyli od początku gamingu aż do czasów PS2/Xbox/GC/DC, nikt nie zwracał uwagi na różnice w rodzielczości czy klatkach. Liczyły się tylko podróże po świecie wyobraźni. Domena komputerowych freaków (bez obrazy dla normalnych komputerowych graczy) stała się dzisiaj obsesją graczy! Nas, wielbicieli sztuki zmieniono w badaczy rzemieślnictwa!

 

Wbrew temu, co się powszechnie myśli, DigitalFoundry i podobne mu twory nie są stworzone dla nas, nie służą nam, nie niosą pomocy dla nas - dla graczy, a wręcz przeciwnie, to pasożyt żerujący na nas, na naszym hobby, na naszym czasie i na naszych emocjach. I my karmimy to coś, rozwijając w sobie chorobliwe wymagania perfekcjonizmu.

A idź Pan w ch*j!

 

 

Kung-fu Klops, Fuck the Potatoes, moodkiller, Zmachine, Faaku, n., Bimber, lamedog itd.

 

Fanboje są chyba najbardziej intrygującym zjawiskiem w tej całej sprawie. Nie da się jednoznacznie określić, czy także są jej trybem, czy może ofiarami. Jedno jest pewne - napędzani z zewnątrz nakręcają się i... dalej napędzają wspomnianą już wcześniej (w cz. 1/3) spiralę absurdu. Najłatwiej jest jednak odciąć się od problemu i o tym fenomenie wypowiadać się jako "oni" - a prawdą jest, że prawie każdemu z nas zdarza się być fanbojem; i czy jest to tylko trolling, czy też zaangażowane toczenie boju w imię czegoś, co tak naprawdę nas nie dotyczy, zostaje niesmak i absurd toczy się dalej. Postanowiłem więc, że w dalszej części wywodu będę wypowiadał się o przypadłości na "f" w kontekście "my".

Tak więc... co my k*rwa robimy? Dajemy mydlić sobie oczy, wierząc w PR-owy bełkot i kłamliwe obietnice globalnych korporacji; w wyniku tanich prowokacji dajemy wciągnąć się w bezsensowne dyskusje i wszczynamy przez to konflikty, robiąc darmową reklamę korporacjom i nabijając wyświetlenia serwisom "dziennikarskim" (sory Grucha, ale pewnie i Tobie nie przejdzie to tak łatwo przez gardło/palce w kwestii PPE); dzielimy się i walczymy ze sobą, zamiast być zgraną społecznością, przez co łatwiej dajemy się dymać przez wszystkie podmioty, które ponoć są stworzone dla nas.

Mówiąc prościej: dajemy d*py po całości.

I gdy spojrzymy na to rozsądnie, wszyscy doskonale zdajemy sobie z tego sprawę. Z tego, że te wszystkie konflikty i złośliwości nie mają sensu... więc czemu te wszystkie konflikty i złośliwości nie mają końca?

Shame on us.

 

 

My, gracze...

I w końcu ostatnia część (...ostatniej części. Taka incepcja.), znowu dotycząca nas (najwidoczniej jesteśmy winni podwójnie). Najłatwiej jest narzekać - co zresztą sam w tej chwili robię - ale znacznie ciężej jest coś zrobić, nie dopuścić do pewnych kwestii i zapobiec potencjalnemu złu. Z tego co widać, mamy z tym największy problem, bo... to my jesteśmy winni większości opisanych przeze mnie problemów. My jesteśmy swoim problemem.

Wydaje się, że każdy pamięta głośną sprawę z restrykcjami przy premierze Xbox One. Bez dwoch zdań Microsoft GRUBO przesadził i ustalone przez nich chamstwo rozwiązania nie doszły do skutku. Okazało się, że konsolę można odpalać bez Kinkieta, nie musi być inwigilowana podłączana do interetu raz na dobę, a rynek gier używanych żyje i ma się dobrze.

Pozostają pytania: dlaczego nie było więcej takich happy endów? Dlaczego nie buntowaliśmy się wcześniej, w innych, mniej radykalnych, acz nadal tak samo głupich i również niekorzystnych dla nas sytuacjach? Dlaczego godziliśmy się na wszelkie przejawy patologii w tej branży?

Z tymi myślami zostawię was samych.

Do kiedyś tam.

Oceń bloga:
15

Komentarze (52)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper