Blast from the past #2: Shenmue I & II Collection

BLOG O GRZE
581V
Blast from the past #2: Shenmue I & II Collection
Szataniarz | 14.04.2020, 10:54
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Stare gry mają to do siebie, że nie wytrzymują konfrontacji z czasem. Powstaje rozbieżność pomiędzy tym co zapamiętaliśmy, a faktycznym stanem rzeczy. Gry niestety nie są jak wino, im starsze tym nie będą lepsze, jednak niektóre znoszą próbę czasu lepiej od innych. Kiedy Sega zdecydowała się na wypuszczenie odświeżonych edycji dwóch części Shenmue byłem zachwycony! Jednak jak wypadnie konfrontacja po latach? Czy Shenmue bliżej do Château Margaux czy Amareny?

Shenmue to dla mnie jedna z najlepszy serii w jakie kiedykolwiek grałem, a Dreamcast po dziś dzień pozostaje wg mnie najlepszą konsolą oraz najbardziej nieodżałowaną stratą dla rynku konsol. Sprzęt był przełomowy, tak samo jak jego gry. Shenmue w swoim czasie było najdroższą grą w historii branży, astronomiczny budżet jak na tamte czasy sięgał kwoty 70 mln dolarów. Yu Suzuki chciał stworzyć coś nowego, coś czego świat jeszcze nie widział, swoje opus magnum. Z pełną świadomością śmiem twierdzić, że podołał zadaniu i wyznaczył nowe standardy jakimi w przyszłości będą podążać twórcy gier. Full Reactive Eyes Entertainment, czyli F.R.E.E. jak sam to nazywał. Za cel postawił sobie stworzenie świata w pełni interaktywnego, z filmową narracją i wciągającym scenariuszem, ze zmiennymi cyklami dobowymi i aurą pogodową, oraz odzwierciedlonymi z precyzją zegarmistrza miejscówkami. Prace nad grą ruszyły jeszcze za czasów Saturna i trwały prawie dwa lata. W sieci możemy natknąć się na materiały przedstawiające wczesne demo gry, które, jak na tamte czasy, wyglądało zdumiewająco dobrze i pokazywało do czego jest zdolna maszyna Segi. Ciekawostką jest fakt, że Shenmue na Saturna miało obejmować wydarzenia dziejące się po drugiej części, a sama gra początkowo miała być eRPeGiem w świecie Virtua Fighter, gdzie Akira miał być główną postacią. Projekt później zmienił nazwę na Project Berkley, by ostatecznie przybrać formę jaką znamy dziś - Shenmue. Przegrana Saturna w walce z Playstation zmusiła twórców do porzucenia systemu i przerzucenia mocy przerobowych na nową konsole Segi - Dreamcast. Potencjał nowej konsoli pozwolił developerom na pełne rozwinięcie skrzydeł. Projekt ruszył z kopyta pełną parą i już 29 grudnia 1999 roku odbyła się premiera w Japonii.

Główny protagonista - Ryo Hazuki, poprzysiągł zemstę na człowieku zwanym Lan Di, który zabił jego ojca, Iwao, oraz skradł tajemniczy artefakt zwany lustrem. Kim jest Lan Di? Dlaczego zabito ojca Ryo? Czym i do czego służy lustro? Na te pytania będziemy szukać odpowiedzi w trakcie gry. W pierwszej części mamy dzielnice miasteczka Yokosuka, a w drugiej odsłonie sam Hong-Kong. Miasta tętnią życiem, pełno w nich ludzi, którzy gonią za swoimi sprawunkami - rano wychodzą z domów, otwierają swoje sklepy, stragany, a wieczorami przesiadują w barach przy ciepłej sake albo dobrze się bawią w przybytkach karaoke. Żywo reagują też na zmienną pogodę, przy padającym deszczu bądź śniegu wyciągają parasole aby skryć się przed opadami. Dziś nie robi to już wrażenia, jednak w 2000 roku była to zupełnie nowa jakość, dotąd niespotykana w grach video. Taką przestrzeń trzeba było zapełnić jakimiś aktywnościami dodatkowymi, bo, jakby nie patrzeć, Shenmue to taka namiastka sandboxa. Yu Suzuki stanął na wysokości zadania w kwestii odwracaczy uwagi. Mamy salony arcade, a w nich takie hity jak Hang-On, Outrun czy Space Harrier, znane chociażby z serii Yakuza. Mało tego, w jednym z osiedlowych sklepów mamy możliwość wygrania  gier, dzięki czemu możemy oddawać się growym przyjemnościom w domowym zaciszu. Nie wspomniałem, że Ryo ma w swoim domu Saturna? Natrafimy także na automaty z figurkami z różnych gier Segi - Sonic, Virtua Fighter, Virtual-On - jest tego masa! Istotną rolę w świecie gry odgrywają pieniądze. W pierwszej części dostawaliśmy kieszonkowe natomiast w późniejszych etapach dostawaliśmy fuchę jako operator wózka widłowego. W drugiej odsłonie mieliśmy większe pole do popisu w kwestii powiększania budżetu - mogliśmy zatrudnić się przy przenoszeniu skrzynek, brać udział w walkach ulicznych, próbować sił w różnych grach hazardowych albo trudnić się zbieractwem wszelkiej maści precjozów, by następnie odsprzedawać je z zyskiem w pobliskich lombardach.

Shenmue jako pierwsza gra na wielką skalę wprowadziła system Quick Time Event. Na dokonaniu AM2 wzorował się David Cage tworząc swoje gry, jak Fahrenheit, Beyond czy Heavy Rain. System jest zapewne każdemu bardzo dobrze znany - na ekranie pojawiają się sekwencje klawiszy, które trzeba wcisnąć w odpowiednim czasie, porażka skutkuje srogim laniem. Niektóre sekwencje są powtarzane aż do skutku, na inne mamy natomiast tylko jedną szanse, więc jeśli damy ciała, musimy szukać rozwiązania gdzie indziej. Fajnym przykładem jest moment kiedy musimy jednym strzałem wbić bile do łuzy, aby uzyskać informację na temat lokalizacji pewnego przybytku. Niepowodzenie skutkuje brakiem pożądanej informacji i uszczupleniem naszej kieszeni o pokaźną ilość Yenów. Gra charakteryzuje się sporą nieliniowością w wykonywaniu zadań. Tylko od nas zależy jak do tego dojdziemy. Tutaj nie ma żadnych znaczników, oczywistych podpowiedzi czy wyskakujących co rusz okienek z tutorialami. Dostajemy jeden, często lakoniczny wpis w notatniku i musimy kombinować gdzie pójść, z kim porozmawiać. Spora część graczy przyzwyczajonych do dzisiejszych standardów mogą się odbić od Shenmue. Niektórych natomiast odrzucić może leniwe tempo gry, zwłaszcza pierwszej części. Tutaj na niektóre wydarzenia trzeba czekać i nie ma opcji przyśpieszenia czasu (w dwójce ten patent już jest) więc musimy znaleźć sobie jakieś zajęcie. Esencją Shenmue jest właśnie nieśpieszna gra. Delektowanie się detalami, zawartymi smaczkami oraz odkrywanie wszystkiego co ma do zaoferowania gra, jest kluczem w docenieniu kunsztu oraz ogromu pracy twórców.

Istotną rolę w świecie gry odgrywa system walki, bo jakby nie patrzeć w Shenmue czeka nas sporo klepania po ryjach, zwłaszcza w drugiej części. Sama mechanika walki została przeniesiona wprost z Virtua Fighter i sprawdza się naprawdę dobrze, oprócz sporadycznie warującej kamery, która nie zawsze pokazuje to co powinna, W trakcie gry natrafimy na różne scroll'e z ciosami. Niektóre z nich można znaleźć w różnych miejscach jak np. w domu Ryo, inne natomiast można kupić w sklepach. Młody Hazuki na swej drodze spotka też wiele osób, które podzielą się z nim tajnikami karate i nauczą konkretnych ciosów. Wiele z nich naprawdę ułatwia potyczki, więc warto ćwiczyć konkretne ciosy. Walki nie ograniczają się jedynie do pojedynków jeden na jednego, często przyjdzie nam też stawić czoła większej ilości przeciwnikom. Walki często są przeplatane dynamicznymi sekwencjami QTE. Ich realizacja stoi na wysokim poziomie i często losy całej walki zależą od prawidłowego wykonania karkołomnych sekwencji następujących po sobie przycisków. W pierwszej części walki jest zdecydowanie mniej, zwłaszcza w pierwszej połowie gry, bardziej skupionej na eksploracji. Ciosy możemy ćwiczyć solo na parkingach lub w dojo ze sparring partnerem. Nie ma mowy o losowych walkach znanych chociażby z Yakuzy.

Pierwsza część pod względem wielkości jest dość kameralna. Mamy dwa obszary - miasto, a raczej dzielnicę miasta Yokosuka oraz port. Druga część natomiast wrzuca nas w samo serce Hong-Kongu. Teren działań jest znacznie większy i można się dobrze pogubić przemierzając szereg dzielnic, toteż twórcy wprowadzili mapy. Niektórzy przechodnie mogą nas nawet zaprowadzić w konkretne miejsce. W stosunku do pierwszej części, druga odsłona ma bardziej podkręcone tempo - wszystkiego jest więcej w myśl zasady bigger, better! Charakter rozgrywki nie zmienił się zbytnio - dalej zagadujemy mieszkańców w poszukiwaniu informacji, pomagamy innym, poznajemy innych mistrzów sztuk walki, którzy mogą nauczyć nas paru nowych trików i przede wszystkim eksplorujemy świat. Gameplay został jednak znacząco urozmaicony i nie uświadczymy tutaj dłużyzn znanych z pierwszej części. Teraz w oczekiwaniu na jakieś ważne wydarzenie mamy możliwość skipowania czasu, co nie wybija z rytmu gry. Dodatkowo będziemy mieli możliwość wzięcia udziału w zwariowanym wyścigu kaczek na którym można dorobić się małej fortuny, a jeśli będziemy grać wystarczająco uważnie możemy wejść w posiadanie własnej kaczki i szkoleniu jej do tychże wyścigów. W drugiej części powraca znany z wersji na Xboxa tryb photo mode i bonusy do odblokowania z tym związane. Wystarczy zrobić zdjęcie określonym postaciom aby odblokować galerię artów lub krótkie komiksy przedstawiające historie poszczególnych postaci, które uzupełniają w fajny sposób wątek główny. Siłą napędową gry są też postacie poboczne, postacie z krwi i kości z którymi bardzo szybko można się zżyć. Bez ich pomocy daleko byśmy nie zaszli i stanowią bardzo ważny fundament całej gry.

Hong-Kong to nie jedyna miejscówka jaką przyjdzie nam zwiedzić. W drugiej połowie gry trafimy do niesławnego miasta Kowloon - azylu dla wszelkiej maści przestępców i gangów gdzie gęstość zaludnienia w szczytowym okresie wynosiła 1 923 077 ludzi na km². Tą wielkość da się odczuć w samej grze ponieważ możemy wejść do praktycznie każdego mieszkania! Twórcy nie poszli na łatwiznę i nie znajdziemy praktycznie dwóch takich samym mieszkań, co prawda różnicę są niewielkie w wystroju wnętrz, ale nie jest to też chamskie kopiuj-wklej. Same wieżowce do których mamy dostęp składają się z sieci korytarzy, schodów i wind co w trakcie przygody wymusza nie lada kombinowanie aby dostać się na dane piętro. Kowloon to istna mekka hazardu i znajdziemy tu sporo straganów trudniących się we wszelkiej maści odmianach gry w kości oraz oczywiście walk ulicznych. Na tym etapie rozgrywka nabiera tempa serwując sporo zróżnicowanego gameplay'u, to tu rozegrają się najbardziej emocjonujące sceny w całej grze. Reżyseria poszczególnych ujęć, nawet dziś po ponad 15 latach, robi wrażenie i wiele z dzisiejszych gier mogłoby się sporo nauczyć od Shenmue w tej kwestii. Natomiast sam finał to wisienka na torcie, gdzie emocję sięgają zenitu, a czapki spadają z głów przy ponownym spotkaniu ze starym znajomym. Tak, emocjonujący finał na długo zapadnie w pamięć. Trzecim i ostatnim przystankiem jest region Guilin, który stanowi niejako epilog oraz uzupełnienie historii... Na tym kończy się druga część, a niedawno wydana trzecia odsłona kontynuuje historię Ryo. Fanom przyszło czekać 17 lat na kontynuację. Czy było warto? O tym kiedy indziej.

Sega długo kazała nam czekać na możliwość ponownego zgłębienia historii Ryo. Wydany 21 sierpnia 2018 roku port zawiera pierwszą i drugą część w lekko podciągniętej do dzisiejszych standardów formie. Tytuł działa teraz w rozdzielczości 1080p co przekłada się na bardziej wyraźne i ostre tekstury. Dodano też bloom, przez co źródła światła wyglądają bardziej naturalnie i są naprawdę miłe dla oka. Nowością jest natomiast możliwość wyboru ścieżki dźwiękowej - japońskiej albo angielskiej. Tutaj dochodzimy do pierwszego lekkiego zgrzytu, ponieważ angielskie audio jest strasznie skompresowane w porównaniu do japońskiego i straszy niską jakością. Szkoda, że nie pokuszono się o podciągnięcie tego elementu. Dodatkowo występują też problemy z efektami dźwiękowymi - zacięcia, czasem brak konkretnego dźwięku przy wykonywanej czynności. Stosowny patch by załatwił sprawę. Same dialogi w wersji zrozumialej to istny blast from the past! Można parsknąć nie raz śmiechem na drętwo nagrane teksty, które się przewijają podczas rozgrywki, dlatego dobrze, że dano możliwość wyboru pomiędzy ścieżkami audio. Kwestia wyświetlania obrazu jest także dyskusyjna. Sama gra działa teraz w proporcjach 16:9 jednak w cut-scenkach i niektórych miejscach obraz przełącza się na format 4:3, dodatkowo w drugiej część obraz jest jeszcze ograniczony przez pasy u góry i dołu ekranu (pierwotny zamysł aby nadać przerywnikom większą filmowość). Bardzo ciekawy byłem jakie trofea umieszczą autorzy, bo Shenmue oferuje spore pole do popisu. Niestety ekipa odpowiedzialna za port poszła na łatwiznę i wrzuciła standardowe do bólu trofea. Platyna wpada sama po jednym przejściu. Szkoda, bo można było pokombinować... Dużo osób wiesza psy na grze z powodu sterowania, że jest drewniane, sztywne, nieprecyzyjne itd. Szczerze? Nic takiego nie odczułem, po odpaleniu gry od razy wsiąknąłem w klimat. Sterowanie jest w zasadzie takie samo jak na DC z tym, że teraz dodano obsługę drugiej gałki, przy czym jedna służy do poruszania się (wraz ze skręcaniem lewo, prawo), a druga do rozglądania - rozwiązanie archaiczne, ale nie jest tak źle jak co poniektórzy mówią - jest poprawnie i tyle w temacie. 

Kiedy zapowiedziano ponowne wydanie Shenmue nie oczekiwałem remastera na miarę Shadow of the Colossus, w zasadzie nie oczekiwałem niczego ponad to co już znałem. Możliwość zgłębienia historii Ryo po raz kolejny wystarczyła aby kupić grę na premierę. Przedstawiona historia nic się nie zestarzała i stanowi główny atut, a gameplay w dalszym ciągu daje sporo frajdy. Shenmue polecam każdemu, bo to kawał gamingowej historii, którą trzeba znać. Jest to gra która niejako wyznaczyła standardy którymi podążają dzisiejsze gry jak i cała branża.

Oceń bloga:
6

Atuty

  • - Wylewający się z ekranu klimat nie do podrobienia
  • - Dodany bloom i high-res
  • - Dodany oryginalny japoński dubbing
  • - Przedstawiony świat i historia
  • - Postacie drugoplanowe

Wady

  • - Trofea zrobione po linii najmniejszego oporu
  • - Sporadyczne problemy z dźwiękiem
  • - Cut-scenki w formacie 4:3
  • - Czasem kamera
Szataniarz

Szataniarz

Shenmue I & II to pozycja obowiązkowa dla każdego! Nie każdy wsiąknie w klimat, ale każdy powinien choć przez chwilę zagrać i poczuć jak robiło się przełomowe gry, który wyznaczyły gamingowe standardy na następne lata jeśli nie dekady.

8,0

Komentarze (5)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper