Jazz Jackrabbit

BLOG O GRZE
2032V
Jazz Jackrabbit
lghost | 19.10.2017, 12:51
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.
W końcu zabieram się za tą krótką, ale kultową serię gier. Zielony królik z kałaszem był wielkim przebojem na pecetach, ale czy dziś ta seria jest warta uwagi?

My, kloniarze (tzn. właściciele pecetów) nie mieliśmy szczęścia do niektórych gatunków gier przez długie lata. Takich mordobić ukazała się zaledwie garstka, a tych godnych uwagi można policzyć na palcach jednej ręki (konwersje MK i Virtua Fighter oraz jedyny oryginalny rodzynek na platformie - One Must Fall). Z platformówkami było tylko nieco lepiej. W zasadzie tylko produkcje tandemu id Software/Apogee, czyli Commander Keen i jego klony nie powodowały odruchów w kierunku przycisku reset. Sytuacja dla fanów skakania i zbierania power-up'ów była przygnębiająca (no chyba że wykosztowali się na konsolę, albo Amigę), aż do 1994 roku, kiedy shareware'owy tytan Epic Megagames wydał swój największy przebój - Jazz Jackrabbit.

Jeżeli cokolwiek wynieśliśmy ze szkoły z zajęć historii, to fakt że pierwsze lata ostatniej dekady XX stulecia należały do pewnego niebieskiego jeża i jego eleganckiej, czarnej konsoli. Gry z Sonikiem były wyznacznikiem konsolowej jakości i niewiele gier, nawet na tej samej platformie, mogło się do niego zbliżyć, a co dopiero na komputerach, dotychczas przodujących w takich gatunkach jak RPG, strategie czy strzelanie do nazistów. Oczywiście, wokół Sonika wyrosło mnóstwo mniej lub bardziej udanych naśladowców, tj. Zool, Bubsy czy Socket. Platformówki z "maskotkami" stały się musem na każdy system, i w końcu my też dostaliśmy naszego futrzanego przedstawiciela. Zielony zając z niebieskim blasterem i bandaną a'la Rambo, wstrzelił się idealnie w swoją niszę. Całe szczęście, jego gra była czymś więcej niż tylko nośnikiem postaci rodem z popołudniowej kreskówki.

Pamiętacie bajkę Ezopa o żółwiu i zającu? Konflikt miedzy tymi dwoma gatunkami ma się w najlepsze - złośliwy skorupiasty gad porywa księżniczkę planety Carrotus, i zapowiada podbój całej galaktyki. Na misję ratunkową rusza już wspomniany wcześniej futrzany komando. Całość to oczywiście pretekst by przeciągnąć gracza przez 18 różnych planet, po dwa etapy każda (plus bonusowe), łącznie 54 levele (a w wersji CD jeszcze więcej) - całkiem imponująca liczba jak na grę dyskietkową. Każda planeta to inny klimat - zaczynamy na Diamondus, gdzie trawka i drzewka od razu nasuwają skojarzenia z wiadomym tytułem Segi, ale szybko przechodzimy do wnętrza komputera, nawiedzonego zamku, dżungli, starożytnego Egiptu, bliżej niezidentyfikowanej fabryki etc. Każdy etap ma swoje charakterystyczne elementy - w komputerze będą to podążające za nami "iskry", w zamku będzie pełno kolców, latających mieczy (!) oraz skakania po zawieszonych na łańcuchach kulach. Zdarzy się jeszcze popływać w wodzie, poodbijać niczym w pinballu oraz zamienić w papugę (sic! - jeden z pierwszych ukrytych leveli ma taką atrakcję) czy jaszczurkę (sic!!!). Do tego każdy etap ma swój motyw muzyczny oraz garnitur przeciwników - ogółem, na brak urozmaicenia nie można narzekać.

Oprócz biegania i skakania nasz długouchy bohater potrafi się też posługiwać bronią - świeżym egzemplarzem LFG-2000 (hehe), który wypluwa z siebie cztery rodzaje amunicji. Poza zwykłymi pociskami mamy jeszcze do dyspozycji kule ognia, salwę czterech rakietek oraz odbijające się piguły, w sam raz do kasowania pokrak stojących poniżej naszego miejsca położenia. Jest tez TNT, które działa jak typowa bomba w grach, i czyści ekran z przeciwników. Arsenał nie jest zbyt bogaty, ale ponieważ amunicję zbiera się tuzinami pocisków naraz, można sobie poradzić. Zresztą, są też power-up'y poprawiające szybkostrzelność naszej broni - z początku możemy strzelać tylko tak szybko, jak damy radę wciskać fire, ale z czasem można dorobić się bardzo przydatnego ognia ciągłego (albo też wyciągnąć z szafy tego joya z autofire, ty kanciarzu). Do tego jeszcze sprężyny dodające wysokości skoku, dodatkowe życia, osłony, ochraniające nas papugi, latające deskorolki, turbo niczym w, khem khem, no jak się ta gra nazywała... oraz chwilowe nieśmiertelności. No i oczywiście tona różnych bonusów punktowych, które przybliżają nas do dodatkowych żywotów. A kto się naprawdę postara i naszuka za ukrytymi przejściami lub trudnymi do dostania platformami, ten znajdzie ogromny rubin, który po zakończeniu levelu przeniesie do bonusowej, trójwymiarowej rundy, gdzie niczym w Wacky Wheels czy innym F-Zero, Jazz gnając po labiryncie ścieżek będzie mógl podreperować swój licznik żyć.

Z Jazzem jest jednak duży problem, i nie chodzi mi bynajmniej o jego nieco zbyt oczywiste granie na nosie Segi, oraz Apogee. Ta gra jest pieruńsko trudna! Połączenie sporej prędkości poruszania się bohatera, dużych i ładnych sprajtów oraz niezbyt dużej widoczności na ekranie sprawia, że bardzo łatwo jest wpaść na jakąś poczwarę albo pułapkę. W dodatku Jazz ma "odrzut" po każdym zranieniu którego nie powstydziłby się Simon Belmont, co jeszcze bardziej wkurza. Owszem, są wspomniane przeze mnie wyżej marchewki itp., ale niektóre segmenty etapów są ewidentnie stworzone pod testowanie cierpliwości grającego oraz zręczności jego paluchów. Do tego poziom trudności ma skok do góry bardzo szybko - już trzeci świat w pierwszym epizodzie daje sporego kopa ze swoim skakaniem nad niemal niewidocznymi kolcami i unikaniem latających mieczy. Niektóre levele są też dość pokręcone, i można się zgubić, co irytuje tym bardziej że jest limit czasowy (po co?!?). I najgorsze ze wszystkich - po stracie życie (co może stać sie, w zależności od poziomu trudności, po 5 albo 3 celnych trafieniach w naszego bohatera), traci się całą amunicję oraz power-up'y. I nie ma na to żadnego obejścia, bo nawet save'y (które można zrobić w dowolnym momencie) przenoszą na początek levelu! Argh!!!

Naprawdę nie mogę wyrazić słowami frustracji jaką można poczuć, gdy się gra w Jazz Jackrabbit, i jest super, aż do momentu gdy jedna pomyłka może kompletnie wyzerować z amunicji oraz wspomagaczy strzału, do tego odsyłającą do odległego checkpointa... A wielka szkoda, bo grafika, pomimo że to tylko VGA, jest świetna - świetnie animowany główny bohater i zróżnicowane graficznie etapy oraz absolutnie genialna muzyka, za którą odpowiada Robert Allen (który wykazał się m.in. w pinballach Silverball, Epic Pinball i Extreme Pinball, oraz pierwszej grze niejakiego Cliffa Bleszinskiego - Dare To Dream).

Pomimo wspomnianych problemów z poziomem trudności, Jazz Jackrabbit stał się hitem dla dotychczas grającego drugie skrzypce na rynku shareware Epic Megagames. Wersja shareware (pierwszy epizod) trafiła na tony krążków CD, wersja pełna wskoczyła na sklepowe listy przebojów oraz must-have na pirackich BBSach. Epic w 1995 r. wydał re-release JJ na CD, z dodatkowymi etapami, i co jeszcze ciekawsze - w 1994 r. i 1995 r. ukazały się dwa dodatkowe shareware'owe epizody, zatytułowane Holiday Hare. Pierwszy to zaledwie trzy etapy utrzymane w zimowo-świątecznej konwencji (oraz z genialnie zaaranżowanym "Little Drummer Boy" na gitarę elektryczną), ale drugi to dwie planety, jedna pełna słodyczy (swoisty ukłon w stronę Zoola, jednej z gier która zainspirowała Jazza) a druga w krainie zabawek, w której można też spotkać pewnego czerwonego zająca...

Jazz Jackrabbit to mimo wszystko relikt minionej epoki - klasyk co prawda, którego każdy fan platformówek 2D powinien chociaż raz włączyć, ale jednak pozostaje zbyt nieprzyjazny dla obecnej generacji graczy. Fakt, że pełnej wersji nie ma obecnie gdzie kupić, a Epic konsekwentnie udaje, że zapomniał o ich pierwszym wielkim przeboju, nie pomaga. Ech. Nie zapomnieli natomiast fani - na fansajcie Jazz2Online jest garść dodatkowych epizodów, w tym totalna konwersja etapów z Sonic the Hedgehog!

W 1994 r. na grupie dyskusyjnej autor postaci Jazza, Arjan Brusee, potwierdził że powstaje sequel przygód zielonego komando. Potrzeba było jeszcze jednak czterech lat, zanim druga część trafiła do sklepów...

 

Sequel Jazza zaczyna się dynamicznym, w pełni animowanym intro, które z powodzeniem mogłoby służyć za czołówkę sobotniego serialu animowanego:

Fabuła też nieco przypomina coś rodem z kreskówki - Jazz po uratowaniu Evy Earlong w pierwszej części swych przygód jest gotów na oświadczyny, jednak złośliwe żółwisko Devan Shell znowu daje o sobie znać, i kradnie pierścionek zaręczynowy z ogromnym brylantem, który to ma posłużyć do zasilenia wehikułu czasu (ej, czy my tego skądś nie znamy?). Oczywiście, przyszła teściowa Jazza nie daje wiary zięciowi, i zając trafia do lochu. Szczęśliwie jego nie do końca zdrów na umyśle brat Spaz wydobywa go z potrzasku, i duet rusza za tropem Shella.

Aha, czyli tu mamy pierwsze novum - teraz jest dwóch bohaterów, w dodatku którzy różnią się umiejętnościami! Jazz porusza się nieco wolniej, ale za to może używać swoich uszu jak śmigieł helikoptera i zawisnać na chwilę w powietrzu. Potrafi również niczym Ryu z SFII wystrzelić w górę z pięścią, by dostać się w normalnie niedostępne miejsca. Spaz za to rusza się szybciej, potrafi ponownie podskoczyć w powietrzu oraz efektownym ślizgiem zgnieść zarówno pechowego przeciwnika, jak i dostać się w pełne bonusów zakamarki. Do tego obydwaj mają możliwość silnego "stąpnięcia" w dół, by przebić zarówno kamienne bloki, skrzynki czy pechowego żółwia. Szkoda jednak, że główne trasy etapów nie różnią się specjalnie dla obydwu zajęcy, i przez większość czasu gra się tak samo.

Cała gra została mocno podszlifowana na potrzeby nowoczesnych Pentiumów - zapomnieć już można o rozdzielczości 320x240, teraz można cieszyć się podwójną ilością pikseli na ekranie oraz nowymi efektami graficznymi. Tła oraz elementy etapów są fantastyczne namalowane i gdzie pierwsza gra błyszczala pod względem dopieszczenia wizualnego, "dwójka" jest lepsza o co najmniej kilka długości. Interfejs gry został przebudowany, i teraz nawet w niższej rozdzielczości więcej widać na ekranie, więc nie ma problemu z ciągłym wpadaniem na potworki, bez utraty prędkości gry. Etapów jest za to dużo mniej, tylko 24 rozbite na 4 epizody każde, i niektóre późniejsze mapki są pustawe. Szkoda. Wciąż jednak gra się rewelacyjnie - sequel jest dużo przystępniejszy niż "jedynka", z mocno obniżonym poziomem trudności, i tylko kilka lokacji może sprawiać problemy z przejściem za pierwszym razem. Niestety, to jest też wada gry - brakuje jakiegoś bardziej podkręconego poziomu trudności, który by dawał nieco więcej wyzwania bardziej wyrobionym graczom, poza bezsensownym dodawaniem przeciwnikom energii.

">

Wracając do etapów jako takich, tu są tak samo urozmaicone, jeśli nie bardziej niż w pierwszej części. Zaczyna się, jak już wspomniałem, w zamku, potem zwiedzimy kilka miasteczek (w tym jedno pełne gadzich muszkieterów), laboratorium z białymi szczurami, wnętrze komputera (jeden z etapów będących "rewizytą" leveli z JJ1), ale też "standardowe" łączki pełne zieleni i żółwików, w tym jedno wyjęte żywcem z "Alicji w Krainie Czarów" - łącznie z palącą fajkę wodną gąsienicą w afro... Yup, klimat jest tutaj zdecydowanie lżejszy i bardziej "wacky", przypominający mi nieco "Animaniaków" (pamiętacie coś takiego?) czy Earthworm Jim w nieco bardziej stonowanym wydaniu. Do tego na etapach jest oczywiście masa sprężyn, wind, tuneli powietrznych, teleportów, "deskolotek" i dziwacznych power-up'ów, jak np. możliwość strzelania ogniem lub elektrycznością albo zamiany w brata któregoś z zajęcy. No i niesamowita ilość sekretów do odnalezienia. Duzy plus za urozmaicenie. Do zebrania jest całe naręcze znajdziek - od rozmaitych form żarcia, po pieniążki które można wymienić na wizytę w jakimś skrytym, pełnym przydasiów miejscu, po diamenty które pomnażają wydatnie punktację na koniec poziomu. I amunicja, dużo, dużo amunicji.

Czyli mówimy o arsenale. Ci którzy narzekali na nieco skromny garnitur wyposażenia w JJ1 tutaj się ucieszą - oprócz standardowego blastera króliki będa mogły posłużyć się m.in. miotaczem płomieni (super sprawa, aż miło popatrzeć jak wszystko spopiela - czy aby na pewno to gra dla dzieci?), samonakierowującymi się rakietkami, wyrzutnię plazmy oraz parę innych ciekawostek. Szkoda jednak, że ze względu na zaniżony poziom trudności nie bardzo jest na czym użyć tego bogatego arsenału, i przez większość czasu starcza podstawowy blaster.

Muzyka jest absolutnie, totalnie, niedyskutowalnie genialna. Myślę, że powinienem raczej przyznać się, że jest to jedna z moich absolutnie ulubionych ścieżek muzycznych z gier. To, co robi w tej grze Alexander Brandon z trackerem nie mieści się w głowie, po prostu posłuchajcie tego genialnego połączenie jazzu, rocka, elektroniki i magii:

Soundtrack jest pełen rozmaitych smaczków - genialnych solówek i nastrojowych syntetycznych pasaży niczym z Unreala czy Deus Ex. Absolutna lektura obowiązkowa dla każdego, kto mieni się zainteresowanym muzyką z gier!

Osoby spostrzegawcze dostrzegą pewnie, że na każdą niemal zaletę w tej grze dopowiadam jakieś "ale...". I niestety muszę z DUŻYM żalem przyznać, że Jazz Jackrabbit 2 jest strasznie niedopracowaną grą. Wspomniałem już o pustych poziomach, a muszę dodać też niekiedy złośliwie wadliwą kolizję obiektów - w wielu miejscach można utkwić w ścianie! Do tego niewielka ilość poziomów, ledwo paru bossów oraz niski poziom trudności - oj tak, widać że w pewnym momencie zabrakło pieniędzy, i czasu na dalszy development. Boli to tym bardziej, że tak "na spoko" jeszcze kilka miesięcy pracy by poprawiło błędy w engine i dało czas na zaludnienie etapów.

JJ2 doczekał się dwóch dodatków - Secret Files oraz Holiday Hare 98, który w Polsce (i co ciekawe, tylko tutaj) został wydany oddzielnie jako The Christmas Chronicles. Secret Files został wydany trzy lata (!!!) po głównej grze, wprowadzając 9 nowych leveli oraz nową postać - Lori, rzekomo trzecią z rodzeństwa kolorowych futrzaków. Bajer fajny, ale niestety gra się nową postacią średnio - nie dość że jej animacja jest mocno zbliżona do jednego z braci, to jej dodatkowe umiejętności to miks ślizgu Spaza i shoryukena Jazza, przez co granie nią pozwala na kompletne "rozwalenie" etapów bez szczególnych problemów. No i do tego nie ma ani nowego intra, ani outro, no co to ma być... szczęśliwie jest nieco nowej muzyki, w tym genialnego "hołdu" dla Castlevanii, który gra na etapie pełnym szkieletów. To jest super, szkoda że generalnie jednak dodatek nieco dołuje.

Co ciekawe, JJ2 ma też bardzo rozbudowany tryb multiplayer, wraz z opcją gry we dwóch na jednym PC, jak i po kablu oraz przez Sieć. Do wyboru jest CTF, Battle - taki deathmatch; Treasure Hunt - kto znajdzie więcej diamentów w limicie czasowym wygrywa, można też sobie podkradać skarby; oraz Race - czyli jazda na czas do mety. Oczywiście, jest też tryb kooperacji. Najciekawsze jest to, że cały czas są organizowane turnieje JJ2 po Sieci, wraz z nowymi trybami gry oraz specjalizowanymi mapami do rozgrywek - aż się serce raduje, gdy się widzi zaangażowanie starych fanów.

Niestety, JJ2 nie sprzedał się tak dobrze, żeby uznać go za sukces komercyjny. Orange Games wydało jeszcze jedną, drobną gierkę na engine JJ2 - Battery Check, prostą platformówkę mającą zachęcić Szwedów do oddawania zużytych baterii (sic!), a następnie zostało wchłonięte przez inne studia, by w końcu stać się Guerilla Games (tak, ci od Killzone). Epic natomiast postanowił skupić się na projektach związanych z Unrealem, ale wtedy jeszcze mieli pewne plany dla długouchego komandosa...

 

Koniec lat '90 nie był szczególnie łaskaw dla klasycznych platformówek - już w czasach JJ2 mówiono o nim, że jest staroszkolny i bardziej przypomina gry z poprzedniej epoki, niż hity z PlayStation czy N64, gdzie nie było miejsca na sprajty i dwuwymiarowe plansze. Epic mając jednak we władaniu własny potężny engine 3D dla komputerów, pozbawionych ograniczeń konsol, postanowił spróbować jeszcze raz zainteresować publikę swoim flagowym platformerem. Za projekt złapali się m.in. Dean Dodrill, autor animacji w JJ2, oraz Alexander Brandon - razem, pięciu ludzi, których nie chciało jeszcze grzebać zielonego zająca.

Trzecia część Jazza miała zastać naszego bohatera prowadzącego sielskie życie rodzinne, żonatego i dzieciatego, w dodatku wraz z małżonką władając planetą Carrotus. Oczywiście jednak zło nie śpi, nawet jeśli ma na plecach żółwią skorupę - Devan mści się na Jazzie potwornie, porywając jego dzieci, oraz uciekając w... trzeci wymiar. Jazz oczywiście daje długą za skorupiałym okularnikiem, i znajduje się w nowym świecie, gdzie można obracać się o 360 stopni...

Co interesujące, nowy engine miał przynieść za sobą wiele zmian - gra miała być o wiele bardziej otwarta i nieliniowa, z możliwością rozmawiania z NPCami i wybierania kolejności rozgrywania kolejnych poziomów. Zmienić miało się też uzbrojenie, poczciwy blaster Jazza można byłoby nafaszerować specjalnymi gemami, które tworzyłby nowe rodzaje ognia (identyko jak w np. Gunstar Heroes). Co ciekawe, można też nareszcie skakać potworom na głowy, by je rozdeptać, na modłę podobnych gier.

Niestety, Epic nie znalazł chętnego wydawcy na ten projekt, i w 2000 roku Jazz Jackrabbit 3 został anulowany. Wydawca, Gathering of Developers, na JJ2 stracił pieniądze, więc nie był szczególnie skłonny finansować kolejną odsłonę. Ludzie dotychczas tworzący JJ3 natomiast musieli powrócić do projektów, które przynosiły jakieś pieniądze, i w ten sposób zakończyła się historia Jazza.

I co dalej? Jazz Jackrabbit oczywiście pozostaje w sercach tych, którzy się na nim wychowali, jednak nic nie zapowiada by kiedykolwiek mieli się doczekać na kolejną grę z serii. W 2002 roku Jaleco wydało grę z Jazzem na GBA, ale była ona, no cóż...

Fani oprócz wspomnianych już turniejów próbują podtrzymywać pamięć o grze - istnieje nieoficjalny port pierwszej gry dla Windows, i fanowski "superpatch" do dwójki, ale niestety, port jest nadal w mocno testowej fazie i gra wygląda w nim dość... koślawo, a superpatch jest bardzo marudny jeżeli idzie o konfiguracje, oraz jest generalnie skierowany do graczy sieciowych, tak więc jeżeli ktoś obecnie chce powspominać Jazza i ma np. Windows 10, no to ma przegwizdane... chyba że masz czas i chęci na bawienie się w Virtual PC. Fakt, że oryginalne kopie gier osiągają wręcz idiotyczne ceny na aukcjach (ostatnio widziałem "jedynkę" na Allegro za 300zł!) nie poprawia humoru. No cóż, kolejna gra która czeka na wskrzeszenie. Skoro nawet Bubsy dostał kolejną szansę, to może i jakiś developer zlituje się nad Jazzem?

Oceń bloga:
23

Komentarze (24)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper