Per aspera ad astra, czyli o technicznych uciążliwościach dnia powszedniego

BLOG
1198V
Per aspera ad astra, czyli o technicznych uciążliwościach dnia powszedniego
Rankin | 04.01.2018, 18:37
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Komputery są awaryjne. Nikogo w zasadzie to stwierdzenie nie zdziwi, ale o ile na większe awarie każdy reaguje gniewnie, albo przynajmniej irytacją, te delikatne cuda technologii i inżynierii potrafią też uprzykrzyć życie na mniej lub bardziej nieszkodliwe sposoby. Zapraszam do wspólnego powspominania!

(wpis jest skupiony na komputerach - żeby sprawiedliwie opisać konsolowe buraki i buraczki trzeba by z drugie tyle miejsca poświęcić)

Amiga miga???

Commodore Amiga. Autorskie dzieło legendy projektowania układów scalonych Jaya Minera oraz całej ekipy równie utalentowanych inżynierów i programistów, wyprzedzające wszystko inne o niemal równo dekadę miało bardzo stabil-


(funfakt: kolejne odcienie szarości/bieli oznaczają kolejne pomyślnie przebyte etapy autodiagnostyki)

Osobiście posiadałem, jak paru osobom wiadomo, Amigę 600, czyli niemal ostatni stworzony przez Commodore model, będący w zasadzie krokiem pośrednim między bardzo low-end Amigą 500, a już bardziej zaawansowaną Amigą 1200. Ot, taka chimera, równie już przestarzała technologicznie co A500, ale jeszcze nie w pełni z nią kompatybilna ze względu na nowocześniejszy kickstart (coś pomiędzy biosem a kernelem), zmodyfikowany zestaw czipów, głośniejszą i bardziej awaryjną stację dyskietek Chinon (o tym dalej!), a jeszcze na dobitkę pozbawiona numpada (po dziś dzień nie potrafię korzystać z numpadów, wielkie dzięki Ami) - A600 nie zdobyła wielkiego uznania. Ja swój sprzęt i tak kochałem, posiadał Myszkę, oraz Workbencha 2.1, oraz Dwie Trójwymiarowe Gry!!! Z czasem posiadał gier wiele więcej, ale...

...ale od razu zaczęły się drobne problemy. Moja Amiga wykrywała dyskietkę tylko przy bootowaniu. Ludzie wychowani na IBM PC tego pewnie nie zrozumieją, zresztą ja, dotąd znający tylko atari i c64, wtedy też nie zrozumiałem, więc postaram się wyjaśnić: amigowe stacje dyskietek były niesamowicie giętkim i przebiegłym systemem, który pozwalał na mnóstwo intrygujących tricków. Standardową funkcją takiej stacji było wykrywanie zmiany dyskietki, coś, czego IBM ani chyba C64 nie robił: po wyjęciu dysku ze stacji ta zaczynała w regularnych odstępach cichutko stukać głowicą. Jeśli w międzyczasie włożono nowy dysk, przy stuknięciu głowica wykrywała zmianę, stacja informowała system, odpowiednie rzeczy zostawały aktualizowane, gra kontynuowała ładowanie, system operacyjny objawiał na pulpicie nowy dysk.
Otóż moja Ami tego nie robiła. Nieznany ani mi, ani moim rodzicom (miałem wtedy ile, 8? 9 lat?) defekt stacji dysków oznaczał, że po wyjęciu nie działo się nic - system zmiany nie widział. Na początku to był dla mnie żaden problem bo wszystkie gry jakie przez pierwszy rok (?) posiadałem mieściły się na jednej dyskietce i wystarczył soft reboot (Ctrl - A - A) albo włączenie systemu z dyskietką w stacji i wszystko było git. Nie wiedziałem co prawda co było na innych dyskietkach Workbencha (Extras, Locale, Fonts), ale to nie spędzało mi jakoś snu z powiek. Gorzej było gdy dostałem pierwszą grę na dwóch (!!!!!!!!) dyskietkach (">Fly Harder) i gdy gra poprosiła na początku intra o włożenie drugiej dyskietki, zrobił się ferment. Nie pamiętam już ile to czasu zajęło, ale koniec końców ojciec zabrał komputer do serwisu i wrócił już z napędem "stukającym".

Defekt (głośnej jak cholera) stacji Chinon nie był zresztą jedynym problemem mojej Ami. Bardziej przyziemnym problemem było to, że nieuczciwy sprzedawca przed sprzedażą wyjął z niej parę elementów. Jednym z nich była bateria zasilająca zegar systemowy i braku jej nigdy nie odczułem zbytnio bo co mnie obchodziła data czy godzina, ważne były gry! Drugi był już prawdziwym świństwem i tylko fakt, że odkryłem go dopiero po jakichś 12 latach posiadania sprzętu sprawił, że nikomu już w zasadzie o nim nie mówiłem. Odkryłem go wyciągając z maszyny kickstart na potrzeby emulacji - po wsadzeniu go do emulatora, ten go radośnie oznaczył jako 2.05 - Amiga600HD, Model z cholernym. Wbudowanym. Twardym. Dyskiem. Kilka elementów zagadki nad którą z dawna się głowiłem zaskoczyło (czemu manual Workbencha na samym początku mówił o instalacji na dysku twardym???), ale co robić, anonimowy janusz biznesu komputerowego okolic roku 94 żerując na zrozumiałym braku rozeznania moich rodziców już dawno się obłowił sprzedając komuś bateryjkę do mobo, a komuś innemu za na pewno cholernie słone pieniądze rzadki dysk twardy, było po ptokach.

Koniec końców zresztą to były rzeczy drobne, po wymianie stacji dyskietek A600 była mimo wszystko bardzo dobrym i o dziwo solidnym sprzętem i nawet jeśli czasem musiałem użyć relokicka żeby odpalić starszą grę, nie czułem się pokrzywdzony. Czasem wyskoczył mi nowocześniejszy wariant Guru Meditation, kilka razy zobaczyłem ezoteryczny "Recoverable Alert", czyli ramka koloru żółtego, która jednak nie resetowała systemu, czasem wreszcie Workbench walnął mi w nos boksem Software Failure - Suspend / Reboot (w praktyce i tak czekał mnie reboot bo winny program już do resetu wisiał w pamięci i zżerał cenne zasoby, o miejscu na ekranie nie mówiąc), parę razy wreszcie przeżyłem inwazję niesławnego wirusa Saddam Hussein, który raz próbowałem obejść na chama, ręcznie dłubiąc w strukturze sektorów dyskietki (dzięki Filemasterowi, gra potem prawie działała, tylko wyglądała jak żywy glitch bo szyfrowane przez wirusa dane dalej były zaszyfrowane), potem już posiadałem odpowiedni program do usuwania skutków jego działania. Ot, życie.

Ostatnia ciekawostka: niesławne hasło przytoczone u góry, "Amiga miga" było trochę niesłusznie przypiętą łatką. Szydziło ono z przeplotu (interlace), który pewnym trikiem podwajał realną rozdzielczość w pionie (czyli u nas z 640x256 do 640x512). Interlace był ciekawym i fajnym efektem, no ale co z tego jeśli podłączony do polskich elemisów i innych rubinów wywoływał okrutnie męczące oczy migotanie... Na porządnych monitorach nie migotało, ale kto je wtedy posiadał? Amiga migała i tyle.

P.S. Podejrzewam że ludzie nieposiadający A600 albo A1200 nie docenią jak bardzo głośna była stacja dyskietek od firmy Chinon. Spróbujcie mocno dociśniętym grzebieniem przejechać po krawędzi stołu - mniej więcej tak, przy pierwszym odpalaniu niektórych gier miewałem stracha że cały napęd się rozleci, zniszczy dyskietkę i wszystko wokół. Chinony miały ponadto to do siebie, że nie lubiły zbytnio pracy w poziomie, co było przyczyną lekko krzywego ułożenia flopa w A600 i A1200 - stacja firmy TEAC w A500/500+ jest normalnie, równolegle do podłoża.

Na następnej stronie ciąg dalszy - Compaq DESK(niezbyt)PRO.

 

IBM, ale Po Co

Na początku roku 2001 dostałem nową zabawkę - komputer klasy IBM PC Compaq Deskpro 2000. Posiadał procesor Intel Pentium 200MMX, 32 megabajty ramu (w praktyce 31, bo 640kb zabierał DOS), dysk twardy 2GB, kartę graficzną (graficzną, nie 3D! Ważna różnica!) S3 Trio 64[masa literek] z 1 MB pamięci, oraz kartę dźwiękową ForteMedia FM801. Na pokładzie hulał oczywiście Windows 98SE. Wspaniały (hehe) kombajn o dziwo przeżył dość sporo i wychodził z grubsza obronną ręką, aczkolwiek nie bez szwanku, o czym opowiem za parę chwil. Karta graficzna pozwalała na danie systemowi zawrotnej rozdziałki 1024x768 - tak wiele już tylko w 256 kolorach, na dodatek monitor nie obsługiwał takich rozmiarów, więc siedziałem po prostu na 800x600. Unreala w software rendering odpalałem w powalającym 400x300 i średnio miałem pewnie jakieś kinowe 18 klatek na sekundę, ale że wcześniej grałem w Cytadelę na Amidze, to i tak był dla mnie ogromny upgrade. O samym Windowsie 98 nie ma co się rozpowiadać, każdy kto korzystał pamięta pewnie BSODy, zwisy i awarie tego systemu, większość z nich nawet zbytnio mnie nie ruszała, tyle tylko że komputer nie miał przycisku Reset, więc trzeba było się bawić w wyłącz - włącz. Grało i używało się tego Windowsa całkiem przyjemnie - mimo okazjonalnych wywrotek - przez jakiś czas, dopóki nie nabyłem w okolicy sierpnia tego roku gry Konung: Legenda Północy. Wtedy się zaczęło.


tak, jarlu

Konung to ogólnie mówiąc budżetowa gra RPG zza wschodniej granicy, ale taka bardzo sympatyczna i całkiem grywalna. U mnie jednak nie było tak różowo. Przede wszystkim z jakiegoś powodu wszystkie efekty dźwiękowe, a szczególnie głosy, były odtwarzane szybciej niż powinny. Z tego powodu wszyscy brzmieli jakby dopiero co nałykali się helu. Nigdy nie odkryłem, co powodowało tak dziwny bug, na innych komputerach nawet dzisiaj wszystko brzmi normalnie. To był jednak początek - po paru miesiącach grania i osłuchiwania niesamowicie miodnego soundtracku cd-audio płyta z Konungiem po prostu eksplodowała w napędzie. Napęd po takiej przygodzie nadawał się już tylko do wymiany, ale zamienniki nigdy jakoś nie lubiły się z Windowsem albo ogólnie z całym komputerem - najczęściej po prostu muzyka CD-Audio nie odtwarzała się w trakcie grania. Pierwsza myśl może i mogłaby być taka, że przy wymianie napędu zwyczajnie nie podpiąłem kabelka do karty dźwiękowej, ale tak nie było - ogólnie muzyka na CD działała, Windows za pośrednictwem dedykowanego programu ją odtwarzał, tylko w grach "coś" się nie odpalało.


to je on, mój deskpro

Notabene przez dobrą chwilę byłem przez to przekonany, że Quake 2 z CDA posiada soundtrack, tylko u mnie on nie działa. Żart polega na tym, że ta konkretnie wersja Q2 była faktycznie kompletnie pozbawiona muzyki (nie żebym jakoś wiele utracił, ot mdłe katowanie gitar).

Tak jakoś z rok-półtora jeszcze pociągnąłem tym systemem bez większych spinek, aż tu nagle Windows mi zwyczajnie zdechł. Nie wiem czemu, nie wiem dlaczego, nie wiem po co. Nie posiadałem też w tamtej chwili płyty instalacyjnej z Windowsem, przez co byłem skazany na MS-DOS (i Amigę, która ofc sobie w tle cały czas dzielnie stukała) i ogólnie soft pobrany w kafejce na dyskietkę 1.44 mega. Tak chcąc-nie chcąc przez okres kilku miesięcy bardzo solidnie ogarnąłem dosowe sprawy. Miałem ja ci menusa pięknie skonstruowanego, wyposażonego w cztery opcje wybierane zależnie od tego jak bardzo pamięciożerny był tytuł (obsługa CD / brak obsługi i SMARTDRV / brak SMARTDRV), miałem odpalającego się samodzielnie Dos Navigatora z obsługą myszy, drajwa itp. itd. Pykałem w tamtym czasie w różne głupie dosówki typu Dizzy, a także niezapomniany pierwszy polski MUD ale hehe singleplayer, tj. (fanfary) Bombki. Pod koniec tego okresu może nie polubiłem MS DOS, bo na żywo kontrastowany z działającą obok Ami nadal był strasznie toporny i ogólnie tępy jak ch...olera, ale w miarę sprawnie mi szło. Koniec końców zdobyłem wreszcie cd Windows 98 i wymagany kod serial i wróciłem do Windowsa.

Przynajmniej na jakiś czas, bo w końcowym okresie posiadania tego komputera trafiła mi się ostatnia przygoda, można by wręcz rzec - Przygoda Ostateczna. Nie wiem, co dokładnie się wydarzyło i nie miałem jak tego zdiagnozować bo BIOS compaq był bardzo dokładnie zablokowany przed ingerencją użytkownika, ale albo bekł hard drive, albo BIOS i koniec końców nic się nie bootowało, tylko prompt biosowy że brak napędu zawierającego jakiś system do uruchomienia. Po paru chwilach ciężkiej paniki spróbowałem magicznego Windows Recovery Disk zrobionego na dyskietce, który od czasu Wielkiej Imprezy MSDOS trzymałem dziarsko na podorędziu. Dość mocno się zdziwiłem, gdy system odpalany z tą dyskietką w środku nie odpalił menusa do ratowania systemu, tylko przeszedł do bootowania Windowsa, który okazał być się w zasadzie nietknięty.

I tak przez ostatni rok użytkowania odpalałem Compaq Deskpro dosłownie - z dyskietki. Nie rozumiałem i nie rozumiem elektronicznej logiki jaka się za tym kryła, ale jeśli w stacji nie było flopa, HD nie działał. Przypuszczam że albo coś się z mbr bekło, albo bios wywalił twardy z kolejki bootowania, a że, jak już pisałem, BIOS tego komputera był zablokowany jako animacja logo, pewności mieć nigdy nie będę.

CD, ale już krótki, na następnej stronie - nowe lata, nowe systemy???

 

Sempre Sempron i Windows Nowoczesny

Latem 2004 roku wymieniłem pentiumowy złom na Maszynę Nową, tym razem już noname w grafitowej, stojącej obudowie. Posiadała w zasadzie nieznaną mi płytę główną, 256 mega ramu, procesor AMD Sempron 2500+ o zawrotnym taktowaniu 1.4 GHz (giga! herz!) podkręconym szaleńczo do 1.7, oraz kartę już 3D ATI (chyba) Radeon 9200 128 MB. Ładne kilka miesięcy, a nawet rok, pracowałem jeszcze z własnego wyboru na Windows 98, po części z przyzwyczajenia, po części dlatego, że Windows XP był po prostu bardziej zasobożerny i jako taki, dla ówczesnego mnie, Po Prostu Gorszy. Impulsem do przejścia na XP była taka mało znana ruska "szczelanka" zwana STALKER - zna ktoś? STALKER po prostu wymagał nowszego DirectX, którego Windows 98 nie obsługiwał i po paru godzinach grymaszenia po prostu wziąłem się przesiadłem na nowe pola i nowe horyzonty.


bajzel na pulpicie miałem jednak na każdym systemie

Nadal uważam, że XP jest diablo brzydkim z projektu systemem (dzięki boru za UX theme patcher) i wbrew obiegowej opinii nie jest też dobrym systemem, jest w zasadzie tak samo awaryjny co 98. Prywatnie jednak nie miałem już z nim tak dziwnych problemów jak z Win98, przynajmniej nie tak często. Raz myślałem ulepszyć RAM dodatkową kością 512 MB, ale z niezrozumiałego dla mnie powodu jakkolwiek bym nie włożył chipów, wykrywało razem maksimum 512, a nie 768, nie chciało mi się tego rozkminiać więc tak już zostało. Poza tym, gdy karta graficzna zaczynała zdychać zaczęły się dziać  naprawdę wesołe wizualnie rzeczy. Radka 9200 wymieniłem na szczęście w miarę szybko po pierwszych objawach nadchodzącej śmierci klinicznej na Sapphire (tego już jestem pewien) Radeon 9550, który swoją drogą wspierał dodatkowe efekty wizualne w STALKERZE.

Tak swoją drogą, jak działał STALKER na tym systemie? Ujmę to tak: od kliknięcia ikony do wczytania zapisu gry upływał kwadrans. Tak działał na tym systemie STALKER. Potem coś mi do łba strzeliło, zainstalowałem mod STALKER Complete i gra ładowała mapę 20-30 minut. Tak przy każdym przejściu między obszarami.

I tak grałem jak pok...ion.

Żywot tego grafitowego pudła-składaka zakończył się gdy radek 9550 też zaczął dość solidne protesty stawiać. Wtedy wymieniłem dosłownie wszystko i postawiłem Windows 7, który...

...który jest tak bezawaryjny i po prostu dobry, że choćbym chciał, nic większego mu nie mogę zarzucić. Jedyne problemy jakie miałem od tego czasu to głośność pierwszej na tym systemie karty graficznej, Vertex3D Radeon HD4850, która oscylowała między "odkurzacz" a "odrzutowiec", oraz kupiony po paru latach dysk twardy refurbished (mój inner Janusz wtedy: "kupuj, tanie, c o   m o ż e   p ó j ś ć   ź l e !"), który, jak by to ująć, miał czkawkę. Za każdym czknięciem blokował cały system na parę sekund.

Pociągnąłem na nim pół roku. Teraz mam Windows 10, który jest równie sprawny, poza tym, że większe aktualizacje pobiera zazwyczaj parę miesięcy po reszcie świata.

A Wam jakie przygody się trafiały?

Oceń bloga:
11

Komentarze (14)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper