I've been to the edge, and I've been to the edge, yes I've been to the edge

BLOG
1077V
I've been to the edge, and I've been to the edge, yes I've been to the edge
Rankin | 09.05.2017, 23:58
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.
...and god knows If I looked down, looked down.

Zapraszam na turboraport z eksploracyjnej wycieczki na skraj galaktyki (albo przynajmniej jego rozsądne pobliże) w Elite: Dangerous.

Wszystko w gruncie rzeczy zaczęło się parę miesięcy temu gdy po dłuższej przerwie odkopałem mój sejw w Elite: Dangerous. Miałem tam niemal kompletnego Asp Explorera, więc po prostu skończyłem montaż maszyny. Nie był to sprzęt super-hiper zoptymalizowany, a jedynie A-ratingowy składak z zasięgiem skoku około 27.18 ly, co na moje potrzeby w zupełności wystarcza bo następny próg optymalnego zasięgu jest gdzieś dopiero po trzydziestce (~35 mniej więcej), do czego potrzeba już inżynierów. Wmontowałem tam przede wszystkim 8 ton ładowni które o dziwo przydało się parokrotnie, 64 tony paliwa, oraz fuel scoop klasy 5B (klasa 5A jest droższa chyba od całej reszty statku razem wziętej, zresztą 500 kg paliwa/sekundę jest dostatecznie dobrym tempem). Tak wymontowany wyruszyłem na wycieczkę w zasadzie po okolicznych mgławicach. Najpierw wyruszyłem na krótką trasę do Witch Nebula, Orion Nebula, potem wskutek pierwszego kontaktu z planetą o wysokiej grawitacji zostałem brutalnie cofnięty do bańki (ała). Postanowiłem polecieć w inną stronę - "do góry", chcąc zobaczyć galaktykę z innej perspektywy. Niestety gwiazdy bardzo szybko przerzedziły się ostro i bez upgrade napędu nie mogłem polecieć tak daleko jakbym sobie tego życzył. Poleciałem trochę okrężną drogą do bańki, planując zahaczyć o inżyniera - ale nici z tego, gdyż baza nie pozwoliła mi lądować, chyba stare grzeszki na sumieniu z czasów ładowania rangi w Imperium. Koniec latania.

Jakiś czas później wyruszyłem na nieco większą trasę - celem były mgławice znajdujące się na "południowy zachód" od bańki ludzkich kolonii. Podstawowe lokacje to mgławica Kalifornia, mgławica Małe Hantle, oraz NGC 7822. Pierwszym przystankiem podróży była najbliższa Kalifornia, leżąca dosłownie za rogiem bańki ludzkich kolonii. Wkrótce też byłem na miejscu - tam też ogarnąłem porządnie jazdy łazikiem oraz odczytywanie skanera i znalazłem swój pierwszy randomowy wrak statku. Przy wraku było trochę towaru i dwie kapsuły ratunkowe i raz-dwa miałem pół ładowni zajęte.

Rozejrzałem się po gwiezdnej okolicy i kompletnie niespodziewanie znalazłem pobliską bazę przynależną do Federacji (przypominam że ludzkie kolonie zostawiłem kawał drogi za sobą) - parę skoków później wyładowałem tam towar i kapsuły, dokonałem pobieżnych napraw i opchnąłem pierwszą, małą transzę wyników skanowania. Poszalałem łazikiem i zabrałem się do kolejnego etapu podróży - mgławica Małe Hantle. Dotarłem tam względnie szybko, jeszcze czasem odwiedzając powierzchnie planet dopóki nie zapchałem sobie magazynu śmieciem (niesamowite jak szybko te 1000 jednostek miejsca się wyczerpało). W Hantlach po chwili wiercenia się wpadłem na GCRV 950, system turbogwiezdny, którego mieszanka mgławicy, centralnej gwiazdy typu widmowego O (biało-błękitny), oraz ładnych kilku gwiazd najróżniejszych typów orbitujących centralną dawała niesamowity klimat.

Nie zostawałem tam jednak długo, tylko wybrałem się zaraz do NGC 7822, mgławicy, która od bardzo dawna mnie intrygowała bardzo ostro widoczną serią gwiazd wziętych z IRL danych kartograficznych. Ponieważ dane te są efektem intensywnego badania bardzo małego wycinku nieba, gwiazdy mgławicy NGC 7822, a ściślej mówiąc grupa Sharpless 171, są serią bardzo intensywnych gwiazd ułożonych w swoisty cylinder/stożek wycelowany w Ziemię, który na pewno rzuci się w oczy każdemu lecącego nawet bardzo pobieżnym pobliżu tej formacji. Po drodze jeszcze ostatnie parę razy wylądowałem na powierzchni planet w celu autentycznego pozbierania zasobów, a nie bezmyślnego bzikania łazikiem i zaraz znalazłem drugi wrak z kapsułami ratunkowymi, które też zaraz odratowałem.

Pokręciłem się zatem trochę po S 171, niezbyt usatysfakcjonowany brakiem fajnych widoków i ogólną brązowością i nadeszło pytanie: co dalej? Wracać? Lecieć dalej? Jeśli lecieć, to gdzie? Po dłuższej deliberacji i macaniu mapy galaktycznej skonsultowałem się ze stroną EDSM.net, a dokładniej z jej mapą galaktyczną zawierającą najróżniejsze "ciekawe punkty" i zadecydowałem się na odwiedziny w Mgławicy Bąbel i lot na najbliższy, południowy skraj galaktyki. Jeszcze garść skoków później założyłem własne konto na EDSM i zainstalowałem program EDDiscovery, głównie po to aby synchronizować dane z EDSM, a także dla drobnych dupereli typu szacowanie kasy jaką dostanę za skan danego ciała.

Lot do mgławicy Bąbel już był konkretnym wyzwaniem dla mojego Aspa, gdyż znajduje się ona ponad 7000 lat świetlnych od Ziemi (circa 280 skoków, czyli dobre 4h samego skakania). W końcu jednak tam dotarłem i po raz pierwszy byłem autentycznie zadowolony - Bubble Nebula od samego początku wyglądała po prostu świetnie, a oba znajdujące się tam systemy dostarczały ciekawych wrażeń wizualnych. Z odnowionym zapałem wybrałem się już bezpośrednio ku galaktycznej krawędzi.

Jakiś czas później, gdy byłem jeszcze dobry kawał drogi od celu, wyszedł (nie)sławny patch 2.3, który z jednej strony dał wreszcie możliwość edycji własnego awatara (podobno 99% userów niezależnie od siebie dało sobie szramę przez jedno oko, mi też się to przytrafiło), a także wreszcie wreszcie kompletnie przebudowany, wreszcie nadający się do użytku system kamer do widowiskowych ujęć. Do innych nowości należały też między innymi placówki asteroidowe w mgławicach Heart i Soul, czyli daleko, daleko od bańki, ale blisko, blisko mojej aktualnej pozycji. W pobliżu jeszcze znalazłem dzięki EDSM tajemnicze ruiny baz, więc zdecydowałem się na mały (albo "mały") objazd.

Stacje asteroidowe wyglądały nawet ciekawie (filmik lekko szarpie bo użyłem eksperymentalnego programu do nagrywania):

W tej stacji dokonałem drobnych napraw, pozbyłem się kapsuł ratunkowych, oraz, w sumie nie wiedząc czemu, opchnąłem sporą część danych eksploracyjnych, jeszcze ze starego cennika. Parę godzin lotu później dotarłem na jedną z planet mieszczących według danych EDSM ruiny baz. Latałem dłuższą chwilę po omacku, aż wreszcie wyguglałem dokładne współrzędne, przygotowałem się do lądowania... po czym w połowie drogi zorientowałem się, że ta planeta też ma od cholery grawitacji. Desperacką akcją jakoś odratowałem statek od natychmiastowego zniszczenia... ale co z tego, skoro w pył został rozbity kokpit. Wiedząc że powietrza w życiu nie starczyłoby mi na powrót nawet na najlepszym life supporcie, mogłem tylko popełnić rytualne seppuku, tracąc całą resztę danych eksploracyjnych.


ja, wtedy (wizja artysty)

 

Dzięki boru zrespiłem się nie w bańce, a w bazie Ekspedycji Farsight, bo inaczej byłaby realna szansa na odłożenie Elite na pół roku jak nie więcej. Nie robiłem już drugiego podejścia do ruin, zamiast tego zabrałem się do problemu przekroczenia obszaru zwanego przez mapę EDSM "Formidine Rift", gdzie między jedną a drugą spiralą galaktyki robiło się bardzo, bardzo pusto. Mając bliżej 40 ly skoku może dałbym radę przekroczyć Wyrwę niejako wpław, od czasu do czasu tylko dopalając napęd FSD Boostami, jednak mając statek w takim stanie w jakim miałem, mogłem tylko szukać jakiejś kosmicznej mielizny, gdzie gwiazd byłoby dostatecznie dużo aby nawet mój Asp mógł przebrnąć z jednego ramienia galaktyki na drugie. Koniec końców leciałem bagatela 4000 lat świetlnych w bok, ale podróż miałem urozmaicaną gdyż mniej więcej w tym czasie wszyło info o radykalnie zwiększonych wypłatach za skanowanie planet, a tutaj, w Wyrwie Formidine, było naprawdę niespodziewanie dużo fajnych rzeczy do obaczenia i skanowania - tyle ELW i Water Worlds oraz HMC nadających się do terraformacji nie zobaczyłem przez cały swój dotychczasowy lot.

Kiedy już byłem praktycznie po drugiej stronie kosmicznej szczeliny jeszcze wyszło info o odnalezionym wraku Zurary, megastatku eksploracyjnego, który dryfował ledwo parę tysięcy lat świetlnych od mojej aktualnej pozycji, jeszcze z grubsza w kierunku, w którym i tak leciałem. Obejrzałem sobie maszynę, posłuchałem logów i zabrałem się do ostatniej fazy podróży "tam" - prosto na galaktyczne południe. Uleciałem coś z 5000 lat świetlnych i musiałem zacząć naprawdę kombinować z wyszukiwaniem drogi naprzód.

Wtedy wydarzył się (nie)sławny event z Salome, który w gruncie rzeczy był niesamowicie fascynujący i szkoda, że wydarzyło się trochę problemów technicznych. Tak mocno tl;dr event polegał na tym, że pilotka zwana Salome leciała z lokacji poza bańką do jakiegoś układu wewnątrz, gracze mogli próbować ją obronić albo ustrzelić. Bez wdawania się w grzązkie tematy, event zakończył się spektakularną zdradą i backstabem, która nadal generuje mnóstwo soli wśród ludzi mających zbyt duże ego. Sam próbowałem trochę uczestniczyć poprzez multicrew, ale bez specjalnych wyników.

Koniec końców zakończenie eventu było dla mnie znakiem, że pora na powrót, tym bardziej że Asp wyglądał coraz biedniej. Wracałem już bezpośrednio, z małą poprawką na ponownie przekroczenie pustki międzyramiennej, ale i tak po drodze nadal napotykałem ciekawe rzeczy. Sporo metal rich worlds, sporo water worlds, trafiła się też ciekawostka: brązowy karzeł, czyli gwiazda, posiadająca własne, naprawdę ogromne pierścienie.

Koniec końców dotarłem bez większych kłopotów. Godzinę sprzedawałem dane eksploracyjne zarabiając skromne 100 milionów kredytów (naprawdę skromne przy obecnych wypłatach, ale byłem już homesick). Exploration rank jest 80parę procent Rangera (czyli lada chwila wskoczy przedostatnia ranga). Aspa doprowadziłem do stanu używalności, wywaliłem cargo bay, wewaliłem AFM. Nazwałem toto Stardrifter w hołdzie Noctis IV. Potem kupiłem Imperial Couriera jako maszynę do ogólnego zarabiania wewnątrz bańki, wymaksowałem co było dostępne w sklepach (póki co ogólny zestaw biweave shield, dwa cargo racki, afm, interdictor i coś jeszcze, coś wymienię na vehicle hangar może). Teraz kupię Pythona i będę z jednej strony pomału zarabiał żeby go wyposażyć w porządny ekwipunek, co niewątpliwie mi dużo czasu zajmie, z drugiej strony będę grindował nieszczęsną rangę Imperium żeby kupić Imperial Clipper, który zastąpi w mojej miniflocie Couriera (docelowo w garażu chcę mieć Aspa, Clippera, oraz Pythona i jego następców). Za jakiś czas znów ruszę Aspem gdzieś daleko stąd.

bohater wpisu - sterany, starty, zajechany, ale nieugięty

Biorąc pod uwagę wszystko to, trzeba zadać sobie pytanie: czy eksploracja w Elite: Dangerous jest fajna?

 

eeee

 

Może? Czasem? Podobnie jak wszystko inne w tej grze, eksploracja traktowana jako grind szybko wypali i zniechęci gracza. Tutaj potrzebny jest specyficzny mindset, wyznaczenie sobie celów do zaliczenia, rzeczy do zobaczenia. Potrzebna jest też świadomość, że eksploracja jest gigantycznie czasochłonna: samo przebycie drogi od A do B trwa długo: jeden skok zajmuje mi niecałą minutę, co oznacza że przelecenie tylko tysiąca lat świetlnych zajmuje koło 40 minut, a odkrywca przecież nie tylko skacze, trzeba otrąbić gwiazdę (tj. skan discovery scannerem), a jeśli jest coś wartego dokładnego skanowania (Earthlike, Water, Ammonia, terraformowalny HMC) to tam polecieć i szczegółowo potrąbić, co może zająć nawet do kwadransa.

Ale widoki w tej grze potrafią być naprawdę fenomenalne, a prawdziwemu odkrywcy wszystko wynagrodzi możliwość powiedzenia: tak, ja tam byłem. Jako pierwszy!

Więc...

Oceń bloga:
24

Komentarze (70)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper