Horrorowe polecanki nastrojowe M. Night Raneusza

BLOG
403V
Horrorowe polecanki nastrojowe M. Night Raneusza
Rankin | 11.12.2020, 19:47
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Hej ho! Pora zimowa, wieczory długie i coraz dłuższe, a to oznacza idealny nastrój i wiele czasu na oglądanie najlepszego gatunku filmowego jakim są horrory.

Skoro tak to pomyślałem że przysiądę i napiszę nieco na temat filmów-horrorów które lubię i szanuję, gdyż zawsze trochę trudno mi znaleźć horror który naprawdę przykuje moją uwagę. Jak w ogóle scharakteryzować taki film? Cóż - chyba jest to taki horror, który operuje nie tyle potworem, duchem, czy innym doraźnym paranormalnym zagrożeniem, co nastrojem, poczuciem zagrożenia. Co oczywiście nie oznacza że potworów czy duchów nie ma, tylko że widz robi w gacie zanim te w ogóle się pojawią.

Część pozycji na tej liście nie jest na pewno przesadnie odkrywcza, szczególnie na początku, ale większość z tych filmów jest na tyle stara że warto o nich przypomnieć i tak. A zatem:

John Carpenter i Trylogia Apokalipsy
The Thing (1982), Prince of Darkness (1987), In the Mouth of Madness (1995)

Głupio mi jest zaczynać od tak strasznie oklepanego i wszędzie polecanego filmu jak Coś Carpentera, ale skoro chcę wspomnieć o pozostałych dwóch, nie wypada nie wspomnieć o jednym z ważniejszych horrorów w historii od gościa który ładne parę ich wypuścił. Co oferuje The Thing? Znakomitą grę aktorską, imponująco obrzydliwe i oszczędnie dozowane efekty specjalne, nietypową i maksymalnie wykorzystaną lokalizację, a także przejmujący nastrój nieufności - ze względu na naturę zagrożenia wszyscy czują się odizolowani od innych. Cytując protagonistę, "Nikt nikomu już nie ufa... Wszyscy jesteśmy już zmęczeni." - i to działa!

Kilka lat później Jan Cieśla wypuścił kolejny horror, zwany Książę Ciemności. Jest to film w tym zestawieniu który bodaj najtrudniej mi polecić ze względu na trochę rozczarowujący trzeci akt (z dość mocnym zakończeniem jednak). Mimo to możecie mi uwierzyć - początek filmu i klimat tam budowany sprawia że jednak tytuł pojawia się w tej polecance.

Jakim w końcu filmem jest PoD? Zalążek fabularny jest względnie prosty - w piwnicy pewnego kościoła odnaleziono coś, ale w zasadzie to nie wiadomo co. Ksiądz który przejął pieczę nad kościołem prosi o pomoc znajomego naukowca, a ten przybywa z grupą studentów celem zbadania tego czegoś. Oczywiście sprawa szybko się komplikuje, a na dodatek wszystkich zaczyna dręczyć dość specyficzny sen.

Klimat budowany przez Prince of Darkness jest dość mocny. Od początku kumulują się różne drobiazgi - dziwne zachowanie bezdomnych i zwierząt, nawracające sny, zapuszczona lokalizacja, surrealne sceny - razem tworzące klimat izolacji i oczekiwania na coś, co się wydarzy i zdecydowanie nie będzie zbyt przyjemne. Tym właśnie zapada w pamięć i dlatego jest to IMO film godny uwagi.

Czy czytujesz Suttera Cane'a? Sutter Cane to Stephen King znany i szanowany autor horrorów, który znika bez śladu na kilka dni przed oddaniem jego najnowszej powieści do druku. Ponieważ razem z nim znika rękopis, wydawca wynajmuje prywatnego detektywa, aby ten odnalazł pisarza. Detektyw ten jednak sam nie wie w co się właśnie pakuje - to pozornie trywialne zlecenie ma dość daleko idące konsekwencje.

W paszczy szaleństwa to bodaj ostatni wielki horror wypuszczony przez Carpentera. Tym razem apokalipsa wcale nie jest subtelna, za to miesza postaciom i widzowi w głowie od samego początku. Nie jest bezzasadnym określenie filmu jako spójny szereg coraz bardziej mózgoryjących scen, ale bez przekraczania tej subtelnej granicy, za którą widz po prostu przestaje wczuwać się w nastrój filmu, a zaczyna przewracaniem oczu kwitować kolejny zwrot akcji.


 

Nosferatu - Symfonia Grozy (1922)

Kurde no, co odkrywczego można powiedzieć o filmie, któremu niedługo stuknie setka? Jeden z najważniejszych filmów w historii IMO - o ile większość obsady jeszcze żyje erą kina niemego i sprowadza grę aktorską do karykaturalnych min i turbogestykulacji, to Max Schreck, grający Hrabiego Drakulę Orloka, odwalił kawał przełomowej i genialnej roboty w przedstawianiu tej personifikacji zła i plagi. Od pierwszej sceny widać jego odpychającą inność - w oszczędnych ruchach, w dziwnej gestykulacji, w wielokrotnie parodiowanej scenie z lizaniem skaleczonego palca, czy nawet w tak głupiej rzeczy jak to, że Orlok przez cały film ani razu nie mruga ani w ogóle nie zamyka oczu, nawet gdy "śpi".

Ponadto zaskakująco dobra praca kamery z czasu gdy kręcenie filmów poza planem filmowym było dość skomplikowaną metodą uszkodzenia bardzo drogiego sprzętu, zarówno pod względem doboru lokacji i ujęć, gry światła i cieni, jak i różnych trików typu zabawy z tempem nagrywania i odtwarzania materiału.

Black Mountain Side (2015)

Black Mountain Side to dość bliski krewny Coś (Czegoś? Cosia?) Carpentera - jest grupa ludzi w arktycznych (tym razem bardzo północna Kanada) klimatach, zostają odizolowani od świata zewnętrznego i zaczyna im po mału odbijać, po części z izolacji, po części od bardzo konkretnie paranormalnych rzeczy które zaczynają się dziać coraz agresywniej.

Cóż więcej mówić? Bardzo solidne podstawy filmowe, solidna reżyseria i gra aktorska, nienachalne efekty specjalne i fantastyczne scenerie - BMS nie jest filmem który zmienił oblicze gatunku, ale jest jednym z najlepszych w tym co robi w sposobie jakim to robi.

Rytuał (2017)

Rytuał jest idealnym filmem dla ludzi, których zaintrygował klimat legendarnego Blair Witch Project, ale uważają, że w filmie potrzeba mniej trzęsienia kamerą i więcej faktycznych strachów (notabene mi BWP spodobał się od razu i podoba się nadal ale rozumiem krytykę). Innymi słowy mamy grupkę ludzi w nieznanym sobie lesie, którzy pakują się w poważne tarapaty, ale też stres i nerwy będą niemałym problemem przy współpracy.

Podobnie jak w przypadku BMS technikalia stoją na bardzo wysokim poziomie, pomagając budować klimat zimnego, wrogiego lasu. Zagrożenie też całkiem nieźle zrealizowane, czasem dosłownie siedzi na widoku i widać je dopiero gdy się ruszy, co zawsze jest świetnym motywem.

Ringu (1998)

Mmmm, Ringu, ale taki z bułkom. Film, który chyba zapoczątkował (pospołu z Ju-On, którego na tej liście nie ma ponieważ nie) fascynację zachodu japońskimi horrorami, choć po prawdzie to głównie poprzez fastfoodowe, amerykańskie remake'i obu. miałem to szczęście że widziałem oryginalne Ringu zanim widziałem amerykański remake i różnica jest ogromna - niebo a ziemia wręcz.

Ringu naprawdę ukazuje zalety, wybaczcie może trochę górnolotny termin, japońskiej szkoły horroru - nieustające poczucie zagrożenia, nawet (albo wręcz szczególnie!) w ciągu dnia, bardzo dobre operowanie światłem i kolorystyką, a także mózgoryjące efekty specjalne potęgujące działanie elementów paranormalnych mimo że gore jako takiego jest zaskakująco niewiele. Do tego sporo orientalnego mistycyzmu - ichnie, dość obce, podejście do tematu duchów, egzorcyzmów, oraz pokrewnych rzeczy sprawia, że widz dodatkowo nie spodziewa się jak bardzo namacalne i nieprzewidywalne jest zagrożenie. Bomba!

Kairo (2001)

Kairo to drugi japoński horror w zestawieniu i drugi, który otrzymał amerykalizowany remake. O ile jednak remake Ringu dość wiernie trzymał się wielu założeń oryginału i w miarę utrzymał przynajmniej straszność, remake Kairo (zwany bodajże Pulse) jest niesławny za niesamowicie zidiocony wątek główny (antywirus na duchy lol) i skopany klimat oryginału

A klimatu japoński Kairo posiada aż nadto - bezpośrednio dzieje się w nim chyba najmniej, ale od samego początku poczucie zagrożenia jest coraz bardziej intensyfikowane *sugestiami* rzeczy; przez długi czas nawet nie za bardzo wiadomo czy dana rzecz jest faktycznie czymś paranormalnym, czy też postaci zwyczajnie odbija z tego czy innego powodu. Co też ciekawe większość horrorów poza full on zombie apokalipsami jest bardzo lokalnej natury - czy Ringu, czy inny Halloween trafiają się pojedynczym osobom i ginie w nich kilka, może kilkanaście ofiar. W Kairo... może lepiej sami obejrzyjcie.

Noroi (2005)

Ten czy ów może widział już kiedyś jakieś podsumowanie Noroi czy inny trailer i pomyślał sobie "no nie, kolejny fikcyjny dokument o rzeczach paranormalnych? I jeszcze zastrzeżenie że autor gdzieś zaginął i w ogóle? Spadajta na drzewo z tym chłamem". W normalnych warunkach absolutnie bym się z takim myśleniem zgodził... Noroi jednak jest po prostu cholernie dobre. Jak dobre? Moje prywatne top 3 horrorów w ogóle - tak dobre.

Dlaczego tak jest? Powodów jest kilka. Po pierwsze, japońska horrorowa specyfika jest utrzymana, a zatem nastrój, nastrój, jeszcze raz nastrój plus ichni egzotyczny mistycyzm (jak wspomniałem japońskie duchy generalnie mogą dużo więcej i dużo gorzej niż europejskie). Po drugie, nie mniej ważne, zarówno Noroi-film jak i Noroi-dokument pokazany w ramach filmów podchodzą do widza z szacunkiem, z jednej strony nie traktują go jak debila któremu trzeba wszystko od początku do końca palcem pokazać, wrzucić w centrum obiektywu i dosłownie powiedzieć bo inaczej nie załapie, z drugiej strony traktują na poważnie medium filmu dokumentalnego, czyli rzeczy które autor dokumentu zauważył i uznał za ważne na danym etapie zostają odpowiednio powtórzone, zaakcentowane, wzmiankowane.

Do tego fabuła jest poprowadzona z pewnym zauważalnym zamysłem - Noroi nie jest po prostu kolekcją niezrozumiałych strachów aż ktoś zginie i koniec filmu. W miarę jak protagonista, a razem z nim widz, odkrywa kolejne fakty w toku swojego śledztwa, wiele wcześniejszych elementów które pozornie do niczego nie pasowały albo wręcz zdawało się być czymś samodzielnym, zaczyna pasować do całości i nabywać nowego znaczenia. W tym horrorze nic nie dzieje się dla samego nastraszenia, co IMO naprawdę polepsza odbiór całości!

Oceń bloga:
7

Komentarze (16)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper