Niby Atomic, a jednak niewypał

BLOG
484V
Pgrus | 02.08.2017, 14:26
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Jak ja bym chciał, żeby to był prosty, głupi, napakowany akcją i sucharami film o ostrej zawodniczce, która kasuje po setkę facetów w jednej scenie. Niestety, zwiastuny mnie oszukały. Dostałem zupełnie co innego. To nie jest tak, że ja mam jakiś problem z filmami szpiegowskimi, gdzie zastanawiamy się, czy dana postać jest poczwórnym, czy tylko podwójnym agentem. Ja ich po prostu nienawidzę.
 

Przyznaję, że nie widziałem żadnego Johna Wicka. Nie widziałem, bo tam psa zamordowali. Nie będę zatem porównywał Atomic Blonde do filmów z Keanu "I have mimicry of steel" Reevesem, zwłaszcza do pierwszej części, której reżyserem był David Leitch, , autor omawianej Atomic Blonde. Nie musiałem ich jednak widzieć, bo zwiastuny do produkcji z Charlize Theron mówiły same za siebie. Obiecywały film, który od dawna pragnąłem zobaczyć. Brutalna piękność robi rozróbę w świetle neonów w latach osiemdziesiątych do spółki z Johnem McAvoy'em zaliczając przygodny romans z Sophią Boutellą? Ależ czemu nie?


Tymczasem spotkał mnie wielki zawód. Od czego by tu zacząć? Po pierwsze, skoro na sam początek filmu wrzucamy trochę sucharowy tekst, że oto Reagan przemawia do Gorbaczowa, niebawem Mur Berliński upadnie, ale nie o tym jest ta historia, a początkowe napisy okraszone są soczyście kolorową graficzką, to mogę się spodziewać niezobowiązującej rozrywki. Tymczasem zaskoczenie, bo film próbuje być poważny! 


W trailerze jest taki moment, w którym główna bohaterka siedzi na przesłuchaniu, wdaje się w sprzeczkę z rozmówcami. Myślę sobie, może być niezłe napięcie. Niestety, padłem ofiarą iluzji. Film jest w większości nudny. Większość fabuły to retrospekcje. Dlaczego mam odczuwać większe emocje podczas walk, skoro wiem, że bohaterka wyjdzie z nich cało? W zasadzie, cały film to błąkanie się po Berlinie podczas zdychającego już komunizmu, szpiegowskie gadki szmatki, poprzeplatane paroma scenami bójek, wizytami w klubach i sceną seksu. Przez większość projekcji czekałem tylko, aż znowu zacznie się coś dziać, bo cała reszta(intryga, relacje bohaterów) była nieporuszająca. 


Jeśli chodzi zaś o sceny akcji, to w zasadzie nie są one jakoś specjalnie zróżnicowane. Przede wszystkim mamy walki wręcz. Nie powiem, ładnie to wygląda, ale bardziej to przypomina efektowną inscenizację, niż rzeczywistą walkę. Mamy długą scenę, która wygląda, jakby była kręcona jednym cięgiem(aczkolwiek można wyłapać parę cięć). Wygląda to zacnie, ale są momenty, które psują odbiór całości. Podczas właśnie owej najbardziej wyróżnionej sceny filmu jest fragment, w którym agentka skupia się na nadchodzącym w jej kierunku przeciwniku. Ale drugi delikwent, który co prawda przed chwilą od niej oberwał, nie jest aż tak uszkodzony, by się na nią nie rzucić. Tymczasem grzecznie czeka on na swoją kolej.
Główny problem z tym filmem jest taki, że prawie w ogóle nie angażuje. Nie oczekuję, że jak główny bohater dostanie w oko szpikulcem do lodu, to ja stracę widzenie, ale chciałbym coś poczuć podczas seansu, a nie oglądać ładne obrazki. Wszystko jest jakieś drętwe i nie wciągające. Tu właśnie uwydatnia się problem, jaki mam z filmami szpiegowskimi. Uważam, że są one ciekawe, ale głównie dla agentów wywiadu i osób, które się ową tematyką interesują, inaczej mówiąc, siedzą w niej. Jeżeli tworzymy o tym film, to powinien on zainteresować widza, który nie jest pasjonatem agenturalnych gierek. Zwłaszcza, jeżeli kręcimy film rozrywkowy, z gwiazdami w obsadzie. Tymczasem te wszystkie zawiłości fabularne mnie zniechęcają do dalszego oglądania, bo mnie najzwyczajniej w świecie nie obchodzą. Gdybym się postarał i zaczął analizować, to bym pewnie zrozumiał, co, kto, z kim, dlaczego, tylko po co? 


Jeśli już o aktorach mowa, to wyjątkowo zacznę od Tila Schweigera. Nie spodziewałem się, że scenariusz każe mu pokazać kunszt aktorski, przeciwnie, chciałem zobaczyć jego zimną, przenikliwą twarz germańskiego cyborga, żałuję jednak, że jego rola była czysto ekspozycyjna, i nijak nie pozwolono mu zabłysnąć. O Charlize Theron nie będę się wypowiadał, bo to moja wielka miłość i nie chcę się tutaj rozczulać nad świetnością jej postaci, zwyczajnie nie chcę się narzucać swoim psychofaństwem. Aczkolwiek wspomnę tylko, że jest bardzo przekonująca w roli agentki umęczonej swoją pracą, po której widać, że chciałaby to wszystko rzucić i zacząć od nowa. James McAvoy początkowo mile wypada jako agent, któremu jego praca lekko rzuciła się na psychikę, ale z czasem robi się coraz bardziej irytujący. 


O dziwo, irytowała mnie muzyka z lat osiemdziesiątych. Ja jestem fanem takiej muzyki, ale sposób, w jaki została do filmu wkomponowana, wyjątkowo mi nie pasował. Zdają się lecieć bez większego ładu i składu. Wyjątek stanowi "Putting out the fire" Davida Bowiego. W "Bękartach wojny" utwór został bardzo umiejętnie, stylowo włączony do fabuły filmu. Tutaj leci w czołówce, słowami tylko odnosząc się do obrazu. Niby fajnie, ale równie dobrze można by wrzucić jakiś skoczny syntezator. Denerwujące są również przejścia dźwiękowe, ileś razy barwa dźwięku przechodzi do granego z walkmana czy radia samochodowego. Utwory są fajne, ale jest ich za dużo i wydają się być wciśnięte na siłę, by co rusz przypominać widzowi, że akcja rozgrywa się w latach osiemdziesiątych. Na dodatek wrzucane są bez większego powodu, ot tak, bo były(są) znane, więc niech lecą i jest git. 


Montaż jest trochę szarpany(poza scenami akcji), dramaturgia kuleje, punkt kulminacyjny jest z tych, których obecności dowiadujemy się w trakcie ich trwania. Scena seksu między bohaterkami jest ciekawe nakręcona ze względu na ruchy kamery i zbliżenia, ale jak reszta kuleje, to tu też raczej ziębi i powiewa, niż angażuje. Nawet postać tytułowej Atomic Blonde jest nie w pełni wykorzystana. Z jednej strony lubię, jak postać kryje w sobie jakąś tajemnicę, której możemy się domyślać i dopowiadać własne wersje, ale jeśli nie wiemy o niej tak naprawdę nic, to trudno jej kibicować i nawiązać z nią jakąś więź.


Film okazał się być dla mnie rozczarowaniem i kolejnym przykładem zmarnowanego potencjału. Szkoda, mógł być hit, a wyszedł lekki kwas, który zostawia widza z mieszanymi uczuciami. Niepotrzebnie zagmatwana intryga, która nie wciąga, całość przekombinowana. Czasem mniej...znaczy mniej, ale lepiej. Wolałbym zobaczyć prosty film, który konsekwentnie zmierza w obranym przez siebie kierunku.Zabrakło w tym wszystkim polotu i finezji, a cały film jest trochę za smutny, jak (i tu Bolec wam dopowie).    
 

Oceń bloga:
1

Komentarze (0)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper