Dochtór Demolka kontratakuje, czyli jaki mam problem z felietonem w Secret Service

BLOG
613V
Pgrus | 08.12.2014, 18:02
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.
„Regularnie pisać felietony to tak, jakby oddawać stolec na rozkaz – mawiał pewien znany, legendarny dziś publicysta. I jest to prawda.”

Nie ma to jak dobrze przywitać się z czytelnikiem. Osobiście, moje pierwsze wrażenie po przeczytaniu tego zdania, było następujące: czytam jakieś gówno. Ale sprawa zapewne nie jest tak prosta, jak się wydaje. Otóż ten legendarny publicysta miał na myśli, a przynajmniej tak zakładam, że dobry felieton to taki, który powstaje pod wpływem natchnienia, weny, posiadania czegoś konkretnego, ważnego do powiedzenia. Jeżeli na siłę będziemy oczekiwać regularnej publicystyki, to teksty będą pisane na siłę, co ma niebagatelny wpływ na jakość.

Tylko widzicie, czytelnicy, wy raczej nie powinniście o tym wiedzieć. W interesie publicystów, nie powinno się wyjawiać takie niuanse. Ja bym wolał, gdybym oczywiście pracował jako dziennikarz czasopisma, żeby o pewnych rzeczach czytelnicy nie wiedzieli. A przynajmniej nie mówiłbym o pewnych kulisach tej pracy głośno.  Takie teksty to raczej strzał w kolano. Może się mylę, ale SS to raczej nie tygodnik, a dwumiesięcznik. W branży przez taki czas raczej może się sporo wydarzyć. Ale rewolucji nie ma, Panie, a my tylko o naprawdę ciekawych rzeczach chcemy pisać, tego wymagamy od branży!

Ale podziękujmy Doktorowi Demolce za szczerość. Sprawia wrażenie osoby niezwykle zmęczonej po wydaniu drugiego numeru reaktywowanego Secret Service. Jakby robił nam łaskę, że tam piszę, jakby wcale nie miał ochoty przesiadywać w tej redakcji. Z punktu widzenia czytelnika, troszkę dziwnie się z tym czuję. Z punktu widzenia studenta dziennikarstwa, który swoją ścieżkę zawodową ma zamiar wydeptać zupełnie innymi zajęciami, ja taką sytuację potrafię zrozumieć. Też bym nie chciał pracować w redakcji, nie nadaję się jednak do tego, zmierzam w innym kierunku. Ale skoro już bym w tym robił, to raczej nie wyjawiałbym czytelnikom mojego stosunku do swojej pracy.

A może przesadzam? Może się czepiam jak internetowy hejterek? No cóż, o felietonie Pana Destroyera pisałem już jakiś czas temu na tym blogu:http://blogi.newsweek.pl/Tekst/popisztuka/692370,dochtor-demolka-napisuje-felietona.html. Bez cynizmu, mowy nienawiści wyjawiłem, co mi nie pasuje w takiej publicystyce, jako czytelnik. Tam też odniosłem wrażenie, że piszący nie przejawia większego entuzjazmu, co do kwestii gier. No co, wolno mu, powiecie. Ale skoro gość pisze o tej branży, pracuje w czasopiśmie, które zajmuje się grami, to mógłby chociaż udawać, że się tym interesuje. A może Doktor Destroyer to taki zgorzkniały głos starszego gracza, który dostrzega, jak mało nowości, rewolucji, sensu, jest w otaczających go grach? OK, spoko, ja to szanuję, bez słodkiego pierdzenia, walimy prawdę między oczy. Tylko mało treści w dużej ilości tekstu, to jest problem. Ale kończę te moje dywagacje, pora przejść do konkretów. Zatem przyjrzyjmy się kolejnemu tekstowi owego doktora.

„Zasadniczo wydaje się nam, że każdy dzień przynosi jakieś tematy dla felietonisty, ale po krótkiej weryfikacji okazuje się jednak, że tylko wyjątkowy grafoman pisałby o takich pierdołach. Więc – co robić? O czym tu pisać? Młodzieńcze środowisko growe podnieca się nowymi wydaniami starych tytułów. Można rzec: „stare wino im leją w nowe bukłaki, a oni chętnie piją”. Czym tu się kręcić? Show must go on.”

Po pierwsze, o jakich pierdołach? Po drugie, dwumiesięcznik. Po trzecie, może ja nie jestem koneserem, ale wydaje mi się, że im wino starsze, tym lepsze. Niekoniecznie ma to odniesienie w stosunku do gier, ale skoro już Pan Doktor użył takiego sformułowania, a raczej cytatu(ciekawe kto jest autorem tej mądrości ludowej, może tajemniczy, znany, legendarny publicysta?), to jawi się on jako wyjątkowo nietrafiony. Nie zawsze kultowa, stara gra jest grywalna dla współczesnych graczy. Wobec tego ja się cieszę, że Capcom robi remake remake’u pierwszego Residenta. Choć może z tego wyjść kasanka, skok na kasę, a wykonanie będzie liche, a gra bez klimatu pierwowzoru.

Potem Pan Demolka zaczął pisać o jakichś biokonsolach z biopadami, że jakiś gimbus będzie grał w grę w klasie, a nauczyciel nie będzie w stanie tego zauważyć, chyba że jako bardzo czujny obserwator zarejestruje dziwne ruchy gałek ocznych i nerwowe tiki(to faktycznie, trzeba mieć sokoli wzrok by zauważyć takie drobne zmiany na ludzkiej twarzy). „I co? Czy jest to temat? Nie. Nihil novi.” Doprawdy? A co w Pańskich kryteriach byłoby TEMATEM? Wywiad z Latającym Potworem Spaghetti o trzeciej części Pizza Syndicate? Odkrycie w piwnicy u Pana Iksińskiego Gwiezdnych Wrót, które przenoszą do świata Tibii albo Minecrafta? Nie wiem, czego Pan by sobie życzył, i przypuszczam, że Pan również.

A teraz najlepsze. „Inny rodzaj ekscytacji wzbudził swoim ponownym pojawieniem się Secret Service. Poruszył głównie znudzonych hejterów, którzy od dawna nie mieli się do czego przyczepić.” No tak, bo ostatnio w naszym kraju wszystko wszędzie idzie dobrze, więc brakowało hejterom tematów do obgadania. Niektórzy to nawet na kanapę do psychoterapeuty musieli się udać.

„A tu nagle powstał(jak Feniks z popiołów, jak lud warszawski z 1944) temat do fappeningów. Przeglądając sieć, mogłem się dowiedzieć, że to kiepska gazeta. Za droga. W tej cenie powinno być jeszcze 14 blurejów z darmową wersją wszystkich gier od 1894 roku. A papier nie nadaj się do kibla. Farba maże. Porażka! I ze zdziwieniem stwierdziłem, że w naszych paskudnych czasach internetowych, kiedy prasa drukowana upada z braku czytelników i wszyscy mówią „tak się dzieje przez konkurencyjny internet”, właśnie internauci wydają się najlepiej znać na czasopismach. Jutuberzy, fejsbukowcy i blogerzy. Każdy z nich zrobiłby SS lepiej. Wszyscy SSpodziewali się czegoś innego. Mógłbym się tutaj z nich ponabijać, ale nie jestem fappnerem. Dlatego to też nie jest temat na felieton. Bo krytykanci nie mają zielonego pojęcia o robieniu gazet, więc dałbym im tylko powód do dalszego hejtowania. Natomiast chwalcy nie mają nic ciekawego do powiedzenia, więc pozostaje ich zignorować.”

Ło Panie, chyba Pan się troszeczkę zagalopował. No to jedziem z analizą tego Pańskiego kontrataku. Pomijam wzięte z powietrza porównanie do ludu warszawskiego z 1944. Dowiedział się Pan, że SS to, jak na razie, kiepska gazeta. Za droga. Bo to prawda. Na początek małe porównanie. CD-Action kosztuje 16 zł 99 gr. Dostajemy, oprócz dużej zawartości tekstów, recenzji, artykułów, historii, listów, zapowiedzi, i to w dobrej jakości, płytę. Na tym krążku, oprócz zazwyczaj dwóch, trzech pełnych wersji gier, masę aplikacji freeware, programy, publicystykę graczy, tapety, wszelakie różności. PSX Extreme kosztuje 9,99 zł. Nie ma płyty, no bo jak tu oczekiwać co miesiąc płyty z grą na konsolę. Ale są za to teksty. I dużo, i ciekawie. Pańska gazeta jest droga, bo jest wydawana na papierze dobrej jakości, jak sam Pan raczył zauważyć, nie nadaje się do podtarcia. A sam dobry papier to za mało, żeby ludzie chcieli co dwa miesiące wydawać 14,50 zł. Nie przejrzałem jeszcze wszystkich tekstów w drugim numerze. Wyłapałem sporo głupawek, opóźnionych czasowo artykułów, ale odnoszę wrażenie, że jakieś wnioski zostały wyciągnięte. Ale to za mało, jak na taką cenę. I nikt nie oczekuje 14 blurejów i darmowych gier od 1894 roku. Dziecinna, doprawdy, kontrargumentacja. Wyolbrzymianie, przejaskrawianie. To tak, jakby Jasiu powiedział matce, która prosi go o wyniesienie śmieci: „Może Ci jeszcze mam ciężarówką z kontenerem podjechać, i posegregować, i recykling zrobić, i kubeł prywatny dokupić do tego!” Ojciec prosi Jasia, by ten skoczył do sklepu po papier toaletowy:”Może jeszcze klimatyzację w latrynie założyć, może kafelki wymienić, by miłe dla oka były?!

Panie, nie przesadzaj Pan. Dobrze Pan wie, że mowa o czym innym. Jak ktoś Pana poprosi o dwa złote na kawę z automatu, odpowie Pan: „Może jeszcze numer PIN do karty mam podać, może w ogóle konto Ci oddam!?” Na siłę Pan te kontrargumenty formułuje. Konstruktywna krytyka, uzasadnione oburzenie: to według Pana jest fapping? Jak ktoś ma w stosunku do nas problem, od razu jest jakimś fapperem, hejterem, sfrustrowanym, pełnym kompleksów? Troszkę ogarnięcia…

Internauci zdają się najlepiej znać na czasopismach. Nie, proszę Pana, internauci tylko zdają się lepiej znać na tym, co lubią. Klient prawdę powie. Klient nie jest od tego, by wiedzieć, w jaki sposób wydaje się czasopismo, na czym cały proces polega. Owszem, warto, żeby wiedział, ale on jest głównie od tego, by ocenić OWOCE Waszej pracy. Nakręcenie „Bitwy Warszawskiej 1920″ z całą pewnością nie było łatwym zadaniem. Ale cóż z tego, skoro w opinii wielu osób ten film jest gniotem. „Avatar” posiada oszałamiające efekty specjalne, na pewno twórcy wykonali tytaniczną pracę. Ale co mnie to obchodzi, skoro fabuła jest sztampowa, mnie to nudzi i do filmu nie wracam. Na taki „Wodny świat” wydano 150 milionów dolarów, by móc zrealizować wizję twórców. I co z tego, skoro efekt jest udany tylko połowicznie. Internauta nie zna się na robieniu czasopisma. Wie za to, co jest dobrym czasopismem, według jego kryteriów. A skoro masowo Was krytykują, to chyba coś w tym jest? Może mają trochę racji?

A co do mnie, Szanowny Panie, to miałem praktyki w gazecie. Tak, jestem tym krytykantem, który coś wie na temat robienia gazet, ma zielone pojęcie. Wiem, z czym musieli użerać się naczelny i jego ekipa, jakie trudności i cyrki wynikały w związku z wydawaniem. Zdaję sobie sprawę, że samo wydawanie gazety drukiem jest trudnym zadaniem. Dlatego tym bardziej, starałem się napisać ciekawe teksty. I nie kupiłem drugiego numeru SS po to, by się o tych gorzkich żalach związanych z wydawaniem, drukowaniem, deadline’m dowiedzieć, tylko żeby poczytać fajne teksty. Do kina chodzę, by obejrzeć fajny film, który mnie rozbawi, wzruszy, wzbudzi jakiekolwiek emocje. I mam, za przeproszeniem, w dupie, czy gniot został nakręcony za 300 tysięcy dolarów, czy za 100 milionów. Klient jest od oceniania efektu. Jeżeli doświadczony redaktor nie jest w stanie tego pojąć, to co on robi w tym zawodzie? Takie pretensje są dobre dla amatorów, którzy robią coś za darmo, wkładają w przedsięwzięcie sporo wysiłku, a każdy ich krytykuje. Ale praca, zarabianie kasy, to różnica, klient ma prawo mieć pewne wymagania, które należy brać pod uwagę. Chyba że wydawanie SS to „autorska, niezależna inicjatywa artystów”, a nie komercyjne przedsięwzięcie. Jeśli robicie pismo dla siebie, nie oczekujcie, że będą Was kupować.

Rozpisałem się, ależ mnie poruszyło. A to jeszcze nie koniec. Mógłby się Pan z nas ponabijać, ale nie jest Pan fappnerem? Gdyby Pan rzeczywiście zignorował hejterów, fappnerów, wszystkich tych, którym coś w SS się nie podoba, to po prostu by Pan…milczał. Na tym polega ignorowanie. Robił swoje i miał w poważaniu krytykę. Jakby się to skończyło, nie wiem, może nie dałoby rady utrzymać gazety na rynku?

Napisał Pan: „Mógłbym się z nich ponabijać, ale nie jestem fappnerem. Dlatego to też nie jest temat na felieton.” To jest prawie końcówka Pańskiego felietonu, i nadal nie znalazł Pan tematu na swój felieton. Pisze Pan felieton o tematach, które nie są tematami na felieton. To dobre dla studentów dziennikarstwa. Już przy pierwszym Pańskim tekście miałem problem, bo nie wiedziałem, o czym on jest. To znaczy, wiedziałem: o niczym. Nawet tematy Panu podsuwałem. „Bo krytykanci nie mają zielonego pojęcia o robieniu  gazet, więc dałbym im tylko powód do dalszego hejtowania.” Proszę Pana, Pan tym tekstem dał niejeden powód do dalszego hejtowania. Sprzeczność ja tu widzę. „Natomiast chwalcy nie mają nic ciekawego do powiedzenia, więc pozostaje ich zignorować.” Jak miło, jak to ładnie w stosunku do osób, które Was lubią. Olać tych frajerów, po co nam mówią, że jesteśmy zajebiści, przecież my już o tym wiemy, to nie jest temat na felieton. To jak to w końcu jest z tym ignorowaniem, chce Pan ignorować hejterów, więc Pan o nich pisze, a chwalców to już Pan naprawdę olewa…? Czyli pozdrawia Pan tych nielicznych, którym się podobacie, środkowym palcem. No, bardzo mądre posunięcie, Doktorze Destroyer. Czy może raczej AutoDestroyer?

A może to o to tak naprawdę chodzi, żeby podtrzymywać wojenkę z internautami? Wszak takie gorące kłótnie się sprzedają. Wiele tekstów w SS są poprawne, ale nudne, powierzchowne. Może trzeba czymś się wyróżnić?

„No i powoli zbliżam się do przepisowych trzech tysięcy znaków. Uff. Robi mi się lepiej(jakich trzech tysięcy, w TYM tekście? Jeśli chodzi o pisanie, to faktycznie żeś Pan się napracował). Wiedziałem, że jak zacznę od byle czego, to dalej jakoś poleci(jakby Pan zaczął od czegoś ciekawego, to byłoby trudniej…?).”

Czyli jasno i wyraźnie dał Pan nam, czytelnikom, do zrozumienia, że ma Pan nas w dupie. I pisze te teksty na siłę, bo musi.

Pod koniec Dr Destroyer znów powrócił do jakichś aluzji, zrozumiałych, podejrzewam, tylko dla Niego, i nie chce mi się tego analizować. Nie wiem, jakie jest zdanie innych, napiszę to z mojego punktu widzenia. Kupując czasopismo o grach komputerowych, chciałbym czytać teksty ludzi, którzy są pasjonatami tej dziedziny. Bo jak ktoś jest rzeczywiście pasjonatem, to nawet z kupy jakąś rzeźbę uczyni.

Szanowny Panie, jeżeli nie jest Pan pasjonatem tej branży, nie lubi Pan gier, nie chce się Panu dla nas pisać, nawet udawać, że Panu zależy, to z całym szacunkiem, Doktorze Destroyer, spieprzaj dziadu.

Oceń bloga:
16

Komentarze (24)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper