Okiem (N)owicjusza #1 Mario Kart 7

BLOG
366V
Okiem (N)owicjusza #1  Mario Kart 7
alex_dp | 08.03.2015, 11:16
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Coś we mnie pękło. Nie wiem czy to ja się zmieniłem, czy może nasza ukochana branża, ale najzwyczajniej w świecie nie czerpię już radości z grania. Tak mi się przynajmniej wydawało jeszcze tydzień temu. Ale Bóg chciał inaczej.

Sprawił, że spoglądając na stoisko w jednej z trójmiejskich galerii zauważyłem piękną dziewczynę uśmiechającą się do mnie w sposób, który mógłby być przyczyną efektu cieplarnianego. To właśnie jej uśmiech rozpoczął ciąg wydarzeń mający na celu ponowne rozpalenie iskry w moim sercu. Wymiana uprzejmości, kontakt wzrokowy, wzajemne prawienie komplementów. Pani z całą pewnością znała się na rzeczy, ponieważ odszedłem od niej lżejszy o kilkaset złotych, trzymając w ręku pudełko z N3DS XL oraz Mario Kart 7.

Przyznaję się bez bicia, nigdy nie byłem wielkim fanem Nintendo. Ostatnim Mario, którego ogrywałem był właśnie ten pierwszy jeszcze na Pegasusie, jednak Karty wciągnęły mnie bez reszty i już wiem, że tylko na tej jednej grze się nie skończy. Ale zacznijmy od początku.

3… 2… 1… START!

Model jazdy jest bardzo prosty, ale nie prostacki. Na niższych poziomach trudności możemy dojechać na pierwszym miejscu bez najmniejszego wysiłku. Problemy zaczynają się na wyższych poziomach trudności. Gra bardzo promuje jazdę na krawędzi oraz driftowanie (za odpowiednio długie poślizgi jesteśmy nagradzani bezcennym boostem). Jeśli chcemy pokonać rywali musimy korzystać ze skrótów, zbierać monety (które pozwalają na rozwijanie większych prędkości), odpowiednio wchodzić w zakręty, a nawet korzystać z aerodynamicznych korytarzy, które występują podczas jazdy bezpośrednio za przeciwnikiem. Wszystko to na nic się jednak nie zda, jeśli nie będziemy odpowiednio korzystać z porozrzucanych na trasie power-upów.

No właśnie, wszyscy w tym momencie myślą „nieszczęsne power-upy”. Od wielu lat mówi się, że na wyższych poziomach trudności sztuczna inteligencja najzwyczajniej w świecie oszukuje i atakuje gracza na każdym kroku. Lamenty, że trzeba mieć więcej szczęścia niż rozumu, by wygrać tzw. „sto pięćdziesiątki” można według mnie sobie odpuścić. Po nauczeniu się całego systemu można się bronić na wiele sposobów. Widzisz zbliżające się złowrogie żółwie skorupy? Odbijasz je przy użyciu ogona. Oślepiła Cię latająca kałamarnica? Driftujesz i obserwujesz kątem oka widoczną część trasy. Dobrze dobrana strategia powoduje, ze można wyjść obronną ręką nawet z największych tarapatów. Zdarzają się momenty, kiedy na ostatniej prostej ktoś wyrywa nam zwycięstwo, ale są to jednostkowe przypadki.

Ale tu pięknie

Trasy w przeważającej części są dobrze skonstruowane i różnorodne. Podczas naszej przygody będziemy mieli przyjemność jeździć zarówno po lodowej krainie, tropikalnej dżungli, nawiedzonej posiadłości czy Bowserowym zamczysku. Lokacje prezentują się ślicznie i kolorowo, a uroku dodaje im nienachalne wykorzystanie efektu 3D oraz przygrywająca w tle muzyka. Po drodze napotkamy na mnóstwo skrótów, skoczni, platform i rozgałęzień. Ba! Część rozgrywki spędzimy nawet latając. To my decydujemy czy w danej sytuacji lepiej będzie wlecieć na wyższą kondygnację, gdzie jest mniejszy ruch, czy też może akurat w tym momencie pojedziemy dołem i wpakujemy się w prawdziwy kocioł składający się z latających pocisków i porozrzucanych bananów. Tory zaplanowane są wielopoziomowo a nauczenie się ich jest nie lada gratką. Wszystkich tras jest w sumie 32, z czego połowa to miejsca zupełnie nowe, a drugą ich część można było spotkać już w poprzednich częściach Mario Kart. Na siłę przyczepić się można jedynie do kilku tras zapożyczonych z poprzedniczek, którym brak większej różnorodności i najzwyczajniej w świecie wieje w nich nudą.

Prawie zapomniałbym o arenach, w których możemy rozgrywać pojedynki niczym w Destruction Derby. Ciekawa próba, która jednak w moim przekonaniu jest dodana na siłę i nie przekonała mnie do siebie.

Mariooouu!

Na początku mamy dostęp do 8 postaci, co wydaje się ilością niewielką. Na szczęście jednak możemy odkrywać kolejnych bohaterów i koniec końców powinniśmy być usatysfakcjonowani. Tym bardziej, że poza wyborem Donkey Konga czy Wario możemy również grzebać w naszych maszynach. Tylko od nas zależy czy będziemy rozwijać astronomiczne prędkości kosztem przyczepności, czy też złożymy maszynę wolniejsza ale stabilną na zakrętach. Jestem pewny, że każdy będzie w stanie znaleźć złoty środek, który będzie odpowiadał jego stylowi jazdy. To na jakie parametry się zdecydujemy może nawet zadecydować o ostatecznym wyniku.

Nie wygrasz ze mną

Nie sposób nie wspomnieć o multiplayerze, który sprawia, że żywotność gry ulega ogromnemu wydłużeniu. Gra oferuje zarówno zabawę lokalną jak i typowe multi. Można powiedzieć, że dopiero tu rozpoczyna się prawdziwa zabawa. Kto nie chciałby uciszyć swych znajomych, pokazując im tylni zderzak na ostatniej prostej podczas turnieju rozgrywanego na wspólnej sofie? Ja nie mam więcej pytań.

And the winner is!

Mario Kart 7 jest taki, jakim go sobie wyobrażałem. Ilość miodu i słodkości wylewająca się z tego małego ekranu jest na tyle ogromna, że na nowo uwierzyłem w gry wideo. Dziękuje Nintendo! A teraz wracam na tor, mój Wario nie skopał dziś jeszcze żadnego tyłka. Do zobaczenia na torze „loosers”!

Oceń bloga:
15

Komentarze (3)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper