Za taki neoGotyk to podziękuję - recenzja Arcania: The Complete Tale

BLOG RECENZJA GRY
3410V
Za taki neoGotyk to podziękuję - recenzja Arcania: The Complete Tale
akolita | 21.10.2016, 09:02
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Podchodząc do tego tytułu, nie spodziewałem się... w sumie to nie spodziewałem się niczego. A dostałem jeszcze mniej.

Seria Gothic to jedna z tych rzeczy, którymi będę zawsze nudził przy okazji jakichś podsumowań typu "gry młodości", jednocześnie mając nadzieję, że nigdy nie będę musiał skonfrontować wspomnień ze stanem rzeczywistym. Jednak w pełni zdaję sobie sprawę, że jest to rozdział zamknięty. Nie dlatego, że specjalnie przeżywałem dramę z prawami do marki, choć to też się przykro oglądało - bardziej dlatego, że od tamtego czasu nawet pokraczne europejskie RPGi zyskały na jakości.

     

A przynajmniej zyskały niektóre, bo Arcanię te zmiany ominęły. Można by złośliwie powiedzieć, ze w ten sposób twórcy nawiązali do korzeni serii, jednak w przypadku wcześniejszych części można to było przynajmniej usprawiedliwiać rozmachem (otwarty świat), a zresztą i tak się grało dla fabuły, nie mechaniki. W (niekanonicznej) czwartej części nie ma jednak ani jednego, ani drugiego. Całość narracji stała się liniowa, a i do raz odwiedzonych krain, choć można, to tak naprawdę nie ma po co wracać, bo każdy aktualny rozdział zawsze rozgrywa się w przyporządkowanej mu lokacji. Z jednej strony niby to dobrze, bo całość jest zwarta i w teorii nie pozwala zbytnio się nudzić. Z drugiej to i tak nie pomoże, gdy – i tu dochodzimy do drugiego punktu – fabuły nie ma.

Znaczy jest, ale... Może inaczej – czytaliście kiedyś takie naprawdę podłe fantasy? Takie wyłowione z kosza na przecenie lub z najniższej półki w dyskoncie?  Po przeczytaniu którego nie czuliście absolutnie nic, może poza lekkim współczuciem dla drzewa, które zachowałoby więcej godności, stając się papierem toaletowym? Jeśli tak, to macie już dobre wyobrażenie, czym jest Arcania. Naszego bohatera poznajemy jako pasterza szykującego się do poślubienia wybranki swojego życia (nie, nie mówię o owcy). Nim jednak zdążymy się dobrać do jakichś ciekawszych momentów z nocy poślubnej, na startowej wysepce lądują najeźdzcy, paląc wszystko z dymem i mordując obydwie kobiety życia naszego pasterza (łącznie z owcą). Niezaskakująco bohater poprzysięga zemstę, w poszukiwaniu której przyjdzie mu przejść prawdziwy szlak bojowy, siejąc zniszczenie i pożogę, jednocześnie odkrywając, że za wszystkim kryje się jakieś Prastare Zło, które Znów Podnosi Łeb. Sztampa, a jakby tego było mało, to ta sztampa w jakiś sposób (głównie postaciami) próbuje nawiązywać do Gothika, co akurat nie pomaga.

Można  oczywiście zauważyć, że i poprzedniczki nie były jakimiś odkrywczymi historiami – tam jednak przynajmniej całość była opowiedziana na tyle sprawnie, że można się było dobrze bawić. Do tego Arcania jest w takim dziwnym położeniu, z jednej strony starając się być nowym otwarciem (nowa wyspa/kontynent i nowy bohater), a z drugiej dla bezpieczeństwa robiąc częste nawiązania do poprzedniczek (starzy bohaterowie są głównym motorem napędowym opowiadanej historii).  A jak to ze staniem w takim rozkroku bywa, gdy całość się rozjedzie, efekty mogą być dość bolesne.

Nasz chłopek-roztropek. Zdjęcie zabrane z recenzji wersji na PS4, choć po grafice tego nie widać

Dobra, dość, szkoda miejsca na bardziej szczegółowe opisy. Jeśli jednak nie fabułą RPGie stoi, to co nam pozostaje? O świecie gry napisałem już tyle, że jest podzielony na pomniejsze otwarte obszary, w których przyjdzie nam się telepać za wątkiem głównym, rozwiązując przy okazji zadania poboczne. Same wspomniane lokacje również nie są niczym specjalnym, choć tu sprawiedliwie byłoby zauważyć, że tak jest w większości gier z gatunku. To raczej fabuła dziejąca się w poszczególnych miejscówkach wpływa na nasz odbiór tychże i raczej rzadko zdarzają się miejsca, które same z siebie zapadają w pamięć. Nie znaczy to, że w przypadku Arcanii nie mogłoby być pod tym względem lepiej, jednak nie ma też co szukać problemów na siłę. Ich akurat nie brakuje. 

Może więc to walka wynagrodzi nam te wszystkie braki? Tu Was zaskoczę, ale nie! Początkowo całość jeszcze była jako takim wyzwaniem w związku z faktem, że grałem na najwyższym poziomie trudności, a bohater tradycyjnie był uzbrojony w kija i dziurawe portki. Gdy jednak dostałem pierwszy czar – Ognisty Pocisk czy inną Kulę, odkryłem ten Jeden Dziwny Trik, przy pomocy którego byłem w stanie wygrać każdą walkę. Otóż przeciwnicy, w przeciwieństwie do poprzednich części, gonią nas tylko do granicy pewnego, dość niewielkiego obszaru, a po dotarciu do niej nagle zawracają, cofając się na „swoje” miejsce. Wystarczyło więc, że mój gieroj rzucał we wrogów zaklęciami, jednocześnie idąc do tyłu i nawet jeśli ktoś do nas dobiegał, to wystarczyło znowu nabrać trochę dystansu, a po dotarciu do wspomnianej „granicy” powtarzać całą czynność od nowa. Jest to tym prostsze, że mana odnawia się tutaj automatycznie, całkowicie niwelując konieczność jakiegokolwiek zarządzania zasobami. Także dużą część czasu spędziłem na dosłownym backtrackingu, w myśl zasady „piętnaście kroków do tyłu, szesnaście do przodu”. Można oczywiście powiedzieć, że sam sobie w ten sposób zepsułem grę, ale skoro twórcy nie zbalansowali rozgrywki, to raczej nie mam obowiązku robić tego za nich. Innymi słowy nie jest dobrze.

A wystarczyło się cofać

Naprawdę strasznie mi smutno, że tylko narzekam w tej recenzji, a tu jeszcze zostały do opisania kwestie techniczne. Jeśli wszystko się udało, to gdzieś w trakcie tej recenzji widzieliście zrobione na szybko telefonem zdjęcia, uwieczniające błędy w grze. I choć takie kwiatki nie są zbyt częste, to jednak fakt, że w ogóle są, jest poważnym problemem. Grafika również nie zachwyca, reprezentując stany średnie poprzedniej generacji (nie wiem, jak wygląda to na PS4), również momentami glitchując – najbardziej notorycznym problemem jest częsty popup tekstur na naszych oczach. Chyba tylko o ścieżce dźwiękowej nie mogę powiedzieć złego słowa, bo po raz kolejny mamy do czynienia z pełną polską wersją językową, w której znów usłyszymy tych samych aktorów, co w poprzedniczkach.

Tyle z mojej strony.  Ponarzekałem chyba na wszystkie możliwe elementy, być może w jaaakimś stopniu będąc kierowanym przez sentyment do poprzedniczek. Jednak i bez tego bardzo ciężko bronić Arcanii, gdy lata wcześniej na konsolach ukazały się takie tytuły jak Risen czy Two Worlds, które choć również były pokracznymi europejskimi RPGami, to pozwalały mi się dobrze bawić. Tutaj w najlepszym przypadku można powiedzieć, że było nijako. A „nijako” to nie jest dobry powód, by poświęcać swój czas.


Jako, że zwykle piszę przydługie smuty, a tu wyszło krótko, pytanie: czy taka długość jest optymalna? Za mało szczegółów czy po raz pierwszy przeczytaliście całość? No i czy znowu nie wyszło ze mnie kiepskie poczucie humoru?

Oceń bloga:
1

Atuty

  • Da się grać, ciężko tylko powiedzieć po co?
  • Polska wersja językowa

Wady

  • Fabuła
  • System walki
  • Grafika
  • Nie czuć tu Gothika
akolita

akolita

Trochę gorzej niż średniak. Można zagrać, tylko po co?

4,0

Komentarze (13)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper