Hyperlesbian Neptunia Turbo Re;Birth 1

BLOG RECENZJA GRY
1183V
Hyperlesbian Neptunia Turbo Re;Birth 1
akolita | 05.03.2015, 11:38
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Co ja robię ze swoim życiem...

Powinienem chyba zacząć tą recenzję od wyjaśnienia ogólnych założeń gry, do tego w taki sposób, by nie poczuć zażenowania... O, mam - wyobraźmy sobie, że komentarze na głównej (szczególnie te pod newsami porównującymi grafikę na poszczególnych platformach) są pisane przez cycate moe-yuri-anime-kawaii panienki. A każdy minus, który sobie wlepiają, to tak naprawdę walka na śmierć i życie o to, która konsola jest najlepsza. Walka z dużymi mieczami i podskakującymi biustami, boing, boing!

Z takich założeń musieli wyjść twórcy tej gry, tworząc świat Gameindustri. W tym to świecie trwa odwieczna walka między czterema boginiami, reprezentującymi (ta-daa!) cztery konsole. Nasza historia rozpoczyna się wraz ze strąceniem jednej z nich, Neptunii, z Celestii (tutejsze niebo... chyba). Po krótkim locie zakończonym w znajdującym się niżej świecie śmiertelnych, okazuje się, że straciła ona pamięć. Naturalnie więc naszym zadaniem będzie wyleczenie się z amnezjii, uratowanie świata, zdobycie wyznawców i zaprowadzanie pokoju w Gameindustrii. I to byłoby na tyle, jeśli chodzi o fabułę.

Nie zabrzmiało to fascynująco? Pogubiliście się? Może nie potrafię tłumaczyć... bzzt! Zła odpowiedź! Być może rzeczywiście nie potrafię, ale gra na pewno w tym nie pomaga. Nie twierdzę, że RPG jest dobry tylko wtedy, gdy krzyczy nam w twarz co 5 minut "uratuj świat!", ale przydałoby się nie tracić z oczu głównej osi fabuły. Tutaj zdarzało mi się to często, w zamian zaś mogłem się dowiedzieć że Nep-Nep lubi pudding. Łapiecie? Pudding, haha! To jest właśnie główny problem z narracją w  tej grze - większość czasu poświecono na żarty, co znów nie byłoby takie złe, gdyby nie młócono w kółko tych samych motywów. Wspomniany pudding, po pojawieniu się na samiuśkim początku, będzie nam towarzyszył już do końca gry, będąc zabawnym może tylko w dwóch przypadkach. W każdym razie gdy lekko zrezygnowani i/lub zagubieni udamy się w kierunku kolejnego znacznika na mapie świata (udamy się kursorem, żadnego chodzenia nie ma), będziemy mieli szansę mimo wszystko dać się wciągnąć w klimat gry. Tym większą, im więcej czasu marnujemy na dziwnych stronach w internecie. Ale po kolei.

Tym, co składa się na większość gry, są walki w kolejnych lokacji, do których dostajemy się z mapy świata. Wszystkie są lochami/korytarzami o mniej lub bardziej otwartych strukturach, jednak przebiegnięcie z jednego końca na drugi w przypadku największych nie zajmie nam więcej niż półtorej minuty. W późniejszych etapach spotkamy się jeszcze z lokacjami składającymi się z dwóch takich części. Czy to źle? Moim zdaniem nie, bo gra nastawiona jest na grind i znajdowanie konkretnych przeciwników / materiałów, a nie eksploracje. Zresztą same lokacje wykonane są poprawnie: nie zachwycają, ale też nie odpychają. Po prostu są.

 

Jest nawet bestia PS4! Prawdziwy niszczator!

 

Zamiast o widokach, lepiej skupić się na tym, z kim przyjdzie nam walczyć. A tutaj wyobraźnia twórców poszła w wielu dobrych kierunkach. Poza przeciwnikami typowymi dla gatunku (smoki, golemy i inne badziewie) mamy lądowe wieloryby, kosmitów ze Space Invaders, tetrisowe klocki, zielone rury z Mario, ucieleśnienie stereotypów o otaku, konsole do gier... Wymieniać można jeszcze trochę, ważne, że twórcy wykazali się pomysłowością. A moimi faworytami i tak są *sceny* z dating simów, z których uczyniono przeciwników. Taaa... W każdym razie walki przebiegają turowo (kolejność widać w prawym górnym rogu). Do wyboru mamy użycie umiejętności (za manę), przedmiotu lub zwykły atak. Gdy zdecydujemy się na ten ostatni, nasza postać wyprowadzi łącznie trzy ataki i od nas zależy, czy postanowimy wpierw skupić się na osłabianiu "tarczy" przeciwnika (większe obrażenia, gdy uda się ją unieszkodliwić), spróbujemy wyprowadzić ataki zabierające najwięcej życia czy też te ładujące nasz pasek EXE. Szto takoje? W zależności od stopnia jego zapełnienia będziemy w stanie wyprowadzić czwarty, dodatkowy atak na koniec serii lub na początku tury użyć specjalnych umiejętności, mocniejszych od tych normalnych. O, a jeśli w naszej drużynie są jakieś boginie, to mogą też przyjąć boską formę, w której rosną statystyki i biusty. Chociaż nie jestem pewien co do statystyk.

W każdym razie walka jest na tyle prosta, bym był w stanie pojąć jej zasady i na tyle "utaktyczniona"  by nie sprowadzać się do klepania tego samego przycisku. Co najwyżej, że przelevelujemy. Na minus zaliczę tylko niewykorzystany potencjał łączenia postaci w pary - poza paroma finiszerami i bardzo rzadkimi umiejętnościami dwójkowymi służy to jedynie możliwości zmiany postaci w trakcie walki. Zmiany, która nie ma większego sensu, bo...

 

I hope senpai will notice me today...

 

...bo postacie różnią się od siebie nieznacznie, głównie umiejętnościami, z których i tak rzadko korzystamy. Niby jest podział, że ta postać jest do walki wręcz, ta czaruje, a tamta leczy, ale przez zdecydowaną większość czasu zespół można złożyć choćby na podstawie wielkości i skoczności biustów, co nie wpłynie zbytnio na nasze możliwości bojowe. Jedynymi zdecydowanie wyróżniającymi się postaciami są wspomniane wcześniej boginie - różnica między "zwykłymi" formami a boskimi jest znacząca, przy czym już te pierwsze spokojnie radzą sobie w walce. W momencie gdy będziemy w stanie zapełnić trzy podstawowe sloty boginiami, o pozostałych postaciach można równie dobrze zapomnieć.

A skoro przy naszym zespole jesteśmy, to mogę płynnie przejść do drugiego największego problemu, jaki miałem z fabułą: kim do cholery są te kobity i czemu się do nas dołączają? Cztery boginie wraz z Iffy i Compą przewijają się przez historię na tyle często, by mieć pojęcie kim są. Za to pozostałe postaci, hmm... Chyba są parodiami *znanych* marek growych (w końcu jest tam Tekken), ale fabuła w tym wypadku dziwnie milczy i zajmuje się czymś innym (hej, Nep-Nep, pudding!). Może dla kogoś te nawiązania będą oczywiste, w moim przypadku były 2deep4me. Ale to nie jedyna wada, bo również bohaterki grające pierwsze skrzypce w naszej historii nie obyły się bez własnych problemów. Mimo dużego czasu ekranowego, twórcy postanowili przypisać im jedną-dwie cechy wyróżniające, które będą! podkreślane! do! końca! Np. Vert ze swoim uzależnieniem od gier jest za dużo (za 15 razem to nie jest już tak śmieszne...), a gra specjalnie zatrzymuje całą narrację, by nam to powiedzieć. O i Vert jeszcze kocha Iffy, gdzie opis relacji jest jeszcze płytszy niż w dowolnej SonoHanie. A poza tym - pudding! Choć z drugiej strony świeże żarty, które pojawiają się znikąd, naprawdę śmieszą. Szkoda, że należą do rzadkości.

"Hehe, kupił Hyperdimension Neptunię dla fabuły" zapewne pomyśli ktoś bardziej obyty z serią. Więc skoro ciągle narzekam, to czemu poświęciłem grze kilkadziesiąt godzin i zdecydowałem się na napisanie recenzji (czyt. co w tej grze jednak było dobre?). Wspomniałem o walce, wspomniałem o grindzie, wspomniałem o postaciach, czas więc wspomnieć jak to się wszystko łączy. Gra daje nam listę z kilkuset rzeczoma, które możemy stworzyć. Znajdują się na niej bonusowe lochy, w których będziemy mogli zdobywać lepsze dropy; możliwość wprowadzania zmian do systemu gry, takich jak wzmocnienie/osłabienie przeciwników, gwarantowaną ucieczkę itp.; potężniejsze itemy, które pomogą nam w walce; bronie - wiadomo; akcesoria poprawiające statystyki bohaterek; dodatkowe postaci oraz całą maaaaasę strojów, dzięki którym będziemy mogli poczuć się jak stary oblech czający się pod gimnazjum/liceum (zależy od postaci). Takie rozwiązanie idealnie sprawdza się na konsoli przenośnej, by włączyć ją na pięć minut i spróbować wydropić rzeczy potrzebne do stworzenia kocich uszu lub lepszego potiona. I może nie brzmi to jak jakaś wielka zaleta, ale ja lubię czasami zagrać w coś z masą krótkoterminowych celów do osiągnięcia, żeby mieć stałe poczucie postępu. A sama gra nadaje się wtedy jako podkład do muzyki/podcastów.

Czy coś jeszcze zasługuje na wyróżnienie poza tą zaletą wątpliwej jakości? By zaprzeczyć samemu sobie - humor. To, że w kółko jęczę jaka ta gra jest bee, spowodowane jest tym, że ma dobre momenty. Gdyby cała była fabularnym kupsztalem, to dałbym sobie dawno spokój. Bo czasami - z rzadka, ale jednak - zdarza się, że gra na chwilę zapomina, by powtarzać w kółko te same motywy i od niechcenia rzuca czymś dobrym. Albo jest to wspomniany wcześniej świeży żart, do którego już później nie wraca, albo nawiązanie do gry/anime/popkultury, które nie jest wpychane w naszą twarz.

Ostatnią rzeczą, zasługującą na podkreślenie jest wykorzystanie ekranu dotykowego. Dzięki niemu możemy poczuć się jak ostatni zboczeniec, bo oto niektóre obrazki dostępne w galerii za sprawą dotyku zaczną podskakiwać. Choć powinienem napisać, że tylko niektóre ich *fragmenty* podskakują - jakie, to już pozostawiam Waszej wyobraźni.

Słówko na koniec o technikaliach, bo gra ma parę problemów. Oprócz powyższego krzaczenia sprite'ów zdarzyło się jej parę razy zawiesić przy wchodzeniu do walk. Skutkowało to rozmazywaniem się ekranu i przejmującą muzyką oraz odmową przejścia do właściwego ekranu bitewnego. A że gram na Vicie, to jakoś nie mogłem ustawić "trybu zgodności z Win XP". Choć podobno to właśnie wydana niedawno wersja PCtowa jest prawdziwym bugfestem.

 

*************

Tak się zastanawiam, czy czegoś jeszcze nie pominąłem, bo pomimo kilkudziesięciu godzin gry, recenzja wyszła bardzo krótka. Hmm, może coś o udźwiękowieniu - muzyka jest paskudna, angielski dubbing jest znośny, tyle. Coś więcej? Sprite'y postaci są dobrze wykonane, a to zawsze sobie cenią. No i jak widać nie dokonałem porównania zmian, jakie pojawiły się w wersji "Re;birth" względem oryginału - może ktoś mnie wyręczy, bo niezbyt mam chęci, by aż tak się zagłębiać w temat. (#profesjonalizm) A że recenzja wygląda, jakby była pisana przez osobę z Problemami? To dlatego, by dać ogólne pojęcie, jak wygląda granie w Neptunię. Może jeszcze potemu, że lepiej nie umiem.

I tak naprawdę to byłoby na tyle. Jeśli  szukacie czegoś nieangażującego, w co można pograć w przerwie od większych tytułów, zostawić na miesiąc i wrócić bez żadnej straty, to tej jest gra dla Was. Poczekajcie tylko do następnej wyprzedaży lub kupcie inną część, bo wiele z fabuły raczej nie stracicie. Jeśli z kolei chcecie poślinić się do dwuwymiarowych lasek, które można przebierać wedle własnego uznania - kupujcie w tej chwili.

A jeśli weszliście tu tylko dla gifów z podskakującymi cycami... to i tak tego nie czytacie. Może ktoś się nad Wami zlituje w komentarzach, bo ja muszę zachować przynajmniej minimum pozorów, że traktuję tą recenzję (i czytelników) poważnie.

 

Pudding!

Oceń bloga:
0

Atuty

  • Ogólny pomysł
  • Sprite'y
  • Jako grindfest sprawdza się bardzo dobrze
  • Humor (czasami)
  • Nowatorskie wykorzystanie ekranu dotykowego

Wady

  • Kim są te postaci?
  • Humor (często)
  • Fabuła
  • Problemy techniczne
  • Muzyka
akolita

akolita

Średniak przy którym nadal można się dobrze bawić. Tylko nie oczekujcie cudów.

6,5

Komentarze (8)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper