W co gracie? - WG #190

BLOG
727V
W co gracie? - WG #190
kalwa | 02.12.2017, 03:38
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

No i jest. Kolejny weekend, czyli wolny czas dla większości z nas. Tym samym rozpoczynamy już 190. odcinek cyklu, w którym dyskutujemy sobie o tym, w co teraz gramy.

Poprzednim razem było Resident Evil 7, a teraz na okładce króluje Wolfenstein: The New Order. Za nim jednak przejdę do głównego tematu odcinka, muszę z siebie wylać żale, które bulgoczą we mnie od momentu ukończenia głównego wątku w Metal Gear Solid V: The Phantom Pain. Podejrzewam co prawda, że to jeszcze nie wszystko co Kojima miał do powiedzenia, bo z tego co kojarzę, misji jest 52 – ja zrobiłem ich około 45. No tak, nie zrobiłem wszystkich. Naprawdę bardzo mi się podobała. Mimo swojej powtarzalności potrafiłem spędzić przy grze kilka dobrych godzin, całkiem dobrze się bawiąc. Bez szału, bo znów za dużo misji jest takich samych – choć można powiedzieć, że to od nas zależy jak gramy (GÓWNO PRAWDA!). Tak czy siak, moim pierwszym problemem z grą było to, że w pewnym momencie zostałem zmuszony do powtarzania misji, które ukończyłem wcześniej, na trudniejszym poziomie. Dla przykładu: tę samą misję co kiedyś, musiałem tym razem przejść bez wszczęcia alarmu. Oczywiście, jest to urozmaicenie, ale nie wciska się tego na sam wierzch wśród innych misji fabularnych i co gorsza – nie każe się tego przechodzić, aby móc popchnąć tę fabułę. Z tego co pamiętam (dawno temu grałem, na razie odpoczywam, zbieram myśli) takich powtórek było około sześciu, a trzy z nich musiałem ukończyć. Tragedii nie ma, ja wiem, ale takich rzeczy się nie robi. Możliwość przejścia danej misji (ba, każdej misji) na wyższym poziomie powinna się pojawiać podczas rozpoczynania ich i być opcją dla chętnych.

Moim drugim problemem z Metal Gear Solid V: The Phantom Pain jest kierunek, w jakim udał się wątek fabularny. Każdy kto dotarł do końcówki wie o co chodzi. Są też tacy, którzy przeczytali gdzieś o tym. Ja tylko powiem, że to co zrobili z postacią Big Bossa to kiepski żart, totalnie niepotrzebna rzecz. Scenopisarstwo na poziomie Davida Cage’a, którego syn do dzisiaj gra w zespole Beyond Heavy Black Rain. Tak się kończy jak się pisze scenariusz na podstawie piosenki o przebierańcach! Później dzieci umierają na straganach, bo dostały balon. Snake też tak umarł! Dostał balonik i poleciał z nim nie wiadomo gdzie. Tyle go widziano. No ale tak totalnie szczerze. Cały wątek Big Bossa, to kim się okazuje – to mógł być spoko zabieg. Został jednak poprowadzony źle, a w dodatku oszukano tutaj gracza. Pewne rzeczy zostały pokazane dopiero przy końcu, więc mogliśmy ewentualnie coś podejrzewać. Wciąż pozostaje niewyjaśniona kwestia tego samego głosu, ale… na tym chyba skończę, bo nie chcę psuć innym odkrywania tej cudownej niespodzianki. Dodam jeszcze tylko, że motyw głównego złego też jest zabawny. Kojimie chyba naprawdę skończyły się pomysły, choć zacząłem to odczuwać dopiero przy okazji Peace Walkera. Metal Gear Solid 4 mimo pójścia na skróty czy nawet złymi drogami (Vamp w szczególności) bardzo mi się podobało. Nie zapomnę ile emocji ta gra we mnie wzbudziła, nie tylko przy pierwszym kontakcie. W „piątce” nie ma niby już nanomaszyn, ale… a nie, są – mają tylko inną nazwę. Ich rola jest taka sama.

Metal Gear Solid V: The Phantom Pain na ten moment usunąłem z dysku. Gra czeka na lepsze czasy, które nastąpią w sumie niebawem. Na razie muszę po prostu uporać się z innymi grami. Nie chce mi się powtarzać tych misji, żeby zrobić je na S. Nie chce mi się też zbierać tych materiałów, których potrzeba do zrobienia kilku rzeczy. Mimo wszystko gra mi się podoba, choć jak na serię jest słaba. Rozgrywka ma naprawdę potencjał i uważam, że został wykorzystany. Misji jest po prostu zbyt dużo, choć to pewnie problem tego, że ich treść nie za bardzo się różni. Cała konstrukcja gry bardziej pasuje mi do czegoś przenośnego, tak jak było z Peace Walkerem: odpalasz na godzinkę, robisz 2-3 misje i wyłączasz. Tutaj mi się po prostu nie chce – zrobiłem może 30 misji dodatkowych, a przede mną jeszcze 120. Tragedia. Były jednak momenty, w którym byłem zachwycony: walka z Metal Gearem, kilka fabularnych scenek, misja z dzieciakami – cudo. W takich chwilach darłem się na cały dom, że wystawię 10/10. Niestety, trwało to tylko 2 minuty. Łącznie. Ogólnie rzecz biorąc jestem zawiedziony. Jednak nawet jak zdobędę platynowe trofeum, to pogram sobie w tryb wieloosobowy, bo bardzo mi się spodobał. Póki co wystawiam 7.5/10. Fan, psia mać.

Skoro ten trudny fragment mamy za sobą, przejdę do Wolfenstein: The New Order. Nie jestem co prawda zachwycony grą, ale to jedna z najlepszych gier FPS w jakie grałem. Świetne rozwiązania w mechanice, dobrze poprowadzona fabuła i sporo nazistów do wybicia. Idąc jednak po kolei; jeśli chodzi o grafikę, to niestety widać, że jest to gra stworzona na przełomie dwóch generacji. Nie wygląda źle, ale nie robi też większego wrażenia. Oprawa graficzna nie jest czymś, czym przyszło się mi zachwycać podczas grania, nawet podczas pobytu w bardziej malowniczych miejscówkach. Podoba mi się natomiast styl, zwłaszcza wygląd pancernych nazistów czy innych ich wytworów: mechaniczne psy, wielkie roboty. Jeśli mam się do czegoś przyczepić, to zdecydowanie zabrakło mi większej ilości wielkich zamczysk – takich jak to na początku gry. Pochwalić muszę też to jak wyglądają lokacje po większych starciach – otoczenie można częściowo zniszczyć, a nie zabraknie też leżących tu i ówdzie flaków po naszej rozróbie. No i jeden moment, w którym nasza główna przeciwniczka mówi, a mówić nie powinna – cudo.

Największą zaletą Wolfenstein: The New Order jest oczywiście rozgrywka. Cieszy możliwość zróżnicowania sobie zabawy skradaniem się, ale ja zdecydowanie częściej wybierałem rozpierdol. Nie ma nic fajniejszego niż wparowanie do pomieszczenia pełnego przeciwników i rozerwanie ich na strzępy z użyciem dwóch strzelb jednocześnie. Świetna sprawa i z jednej strony szkoda, że tak rzadko się w grach pojawia. Jednak nie tylko pod tym względem twórcy wykazali się dużą pomysłowością. W grze natrafimy na proste zagadki środowiskowe, które wymagają od nas użycia w odpowiedni sposób danej broni – zwłaszcza tej laserowej (w sumie tylko tej). Czasem w ten sposób otworzymy sobie przejście, po skorzystaniu z którego zyskamy nad przeciwnikami przewagę. Bardzo fajna sprawa. Z kolei jeśli chodzi o skradanie się – ma to więcej zalet niż uniknięcie potencjalnych obrażeń. Jeśli zabijemy oficera po cichu, na mapie pokażą się przedmioty do znalezienia. Nie ma nic za darmo. Może się wydawać, że gra polega jedynie na strzelaniu (lub skradaniu się), ale są momenty w których naszym celem jest znalezienie danego przedmiotu, rozmawianie z ludźmi i tym podobne rzeczy. Nie można więc zarzucić grze powtarzalności czy narzekać na monotonię. Gdyby tego było mało, grę można przejść dwoma różnymi ścieżkami fabularnymi, ale bez rewelacji, bo to raczej kosmetyczne rzeczy. Twórcy musieli w zasadzie stworzyć wszystkie filmiki od nowa, dlatego też mogli się pokusić o więcej zmian.

Fabuła Wolfenstein: The New Order nie jest raczej czymś, co skłoni nas do poznania tej gry, ale jest naprawdę świetnie napisana. Bardzo spodobała mi się postać głównego bohatera, jego ukochana Ania i kilka innych postaci. Ucieszyło mnie też wiele polskich akcentów. W tym miejscu zaznaczę, że do wyboru jest tylko jedna wersja językowa, ale i w niej pojawia się pomiędzy angielskimi dialogami, język polski i niemiecki. Bardzo podoba mi się dbałość o takie szczegóły. Nie znoszę, kiedy w grach, w których walczymy z Niemcami, mówią oni po angielsku – nie wiem, żeby tępe dzidy nie poczuły się zagubione? To samo tyczy się hollywoodzkich filmów (pozdrawiamy Chłopca w pasiastej piżamie, choć film w sumie dobry). Nie brakuje tutaj momentów zabawnych (komentarze Blazkowicza) czy nawet wzruszających (zwłaszcza końcówka gry). Do tego wiele świetnych dialogów (Engel i Bubi), kreacja Trupiej Główki i… no sporo tego, naprawdę trzeba zagrać. Do tego dodajmy świetną ścieżkę dźwiękową i… łatwą platynę na dwa przejścia. Oczywiście już ją mam.

Co dalej? W sumie nic. Dalej platynuję kilka gier jednocześnie, ale za mało postępów poczyniłem żeby o tym wspominać. W Tony Hawk’s Pro Skater HD na PlayStation 3 dostaję szału niemal przy każdej sesji. Deadly Premonition i te zadania poboczne – no szczerze mówiąc nudzące. Gran Turismo 6 to już inna sprawa, ale to długotrwały proces. Obecnie jestem na etapie wykonywania licencji typu iB. Byłoby The Evil Within 2, w którym zostało mi przejście gry w trybie klasycznym. Na całą grę mam 7 zapisów, mogę przyjąć mniej obrażeń… Przy ostatniej próbie zginąłem po 3 godzinach gry i… wyłączyłem. Głupi błąd, bo mogłem ominąć przeciwnika zamiast wdawać się w walkę z nim, ale byłem zbyt pewny swego. Przez weekend będę starać się o platynę w L.A. Noire na PlayStation 4, bo w sumie niedużo zostało. Zmęczyły mnie misje dodatkowe, które jakimś niezrozumiałym dla mnie sposobem się powtarzają. Nie mam na to cierpliwości, więc może obiorę sobie inny cel.

To tyle ode mnie. Zachęcam do wypowiadania się w komentarzach. Piszcie o tym w co gracie, czego słuchacie i co oglądacie lub czytacie. Udanego weekendu! Na pożegnanie mam dal Was świetny kawałek, który nie daje mi spokoju. Wcześniej było The Switch (ten sam band), teraz to. Jeśli nie lubicie spotify/coś nie działa, to jest jeszcze link z YT, ale trochę inna wersja. Mi się bardziej podoba ta ze spotify.

 

Oceń bloga:
1

Komentarze (12)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper