Weekendowe Granie #160

BLOG O GRZE
1205V
Weekendowe Granie #160
kalwa | 25.02.2017, 15:37
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Weekend nadszedł (na szczęście), więc i WG nie może zabraknąć!

Odcinek mógł co prawda pojawić się wcześniej, ale trochę się zmieniło zanim postanowiłem wziąć go na swoje barki. Nagle okazało się, że mam o wiele mniej czasu. No i też jestem w szoku! Pozytywnym oczywiście – w ten negatywny nigdy nie wpadam. Otóż znów jestem Predaktorem i będę Was zabawiał swoimi cudownymi newsami z branży – bez nich będzie krążyć zagubieni jak w mrocznej piwnicy bez latarki i kupować jakieś gry dla casuali albo jeść konfitury z prądem. Nie no, żartuję. Wierzę w Wasz dobry gust! Poza tym, newsy nie mają z tym nic wspólnego. Wszak nie będę w nich ani odradzał, ani doradzał. KrzybsioDobraRada może popisać się tylko u siebie w domciu, gdzie umie wskazać miejsce, w którym znajduje się np., toaleta.

[gra]Medal of Honor™ Warfighter (PS3)[/gra]

Dość tego! Przechodzimy do rzeczy, bo jeszcze usnę przed laptopem i swoim czołem wypiszę jakieś dziwne treści, od których możecie poczuć zażenowanie. Zgrabnie więc przejdę do rzeczy i opowiem o tym, jak świetnie się ostatnio bawiłem. Nie będę się chwalił, że wbiłem platynę w [gra]Stories: The Path of Destinies (PS4)[/gra], bo jest to rzecz oczywista. Podobnie jak to, że przestałem grać w Craptype (PS3). Pominiemy więc te nieistotne szczegóły. Od ostatniego wpisu, do powstania którego się przyczyniłem ukończyłem fajną grę jaką jest [gra]Medal of Honor™ Warfighter (PS3)[/gra]. Sądząc po opiniach w Sieci, stwierdzam że spodobała mi się bardziej niż powinna. Nie chodzi o to, że mój gust się pogorszył i od teraz zachwycam się słabymi grami, jakimiś crapami i Niszczatorami Przyjemności. Chodzi o to, że byłem tak głodny gatunku FPS, że pierwsze co mi się rzuciło na dysk, od razu mnie wsiąknęło i prawie zachwyciło. Wspomniany tytuł ukończyłem raz na normalnym poziomie trudności i jako fan serii (który jeszcze nie zna wszystkich odsłon) bawiłem się świetnie. Na początku się przestraszyłem, bo mimo iż polskie napisy w menu były dobrym znakiem (świadczyły o tym, że gra jest spolszczona) to moje uszy zwiędły gdy usłyszałem polski dubbing. Szybko wyłączyłem kampanię i udałem się w kierunku menu głównego, gdzie spodziewałem się opcji zmienienia języka dialogów na angielski. Ku mojemu zdziwieniu nic takiego nie znalazłem. Zacząłem się tarzać w rozpaczy i wyć niczym zagłodzony pies, aż w końcu uświadomiłem sobie, że mogę spróbować zmienić język systemu w konsoli. Zabieg na szczęście się udał i dzięki temu mogłem grać z oryginalnym udźwiękowieniem, które w tamtej chwili było balsamem na moje uszy. Polskie głosy jak zwykle brzmiały zbyt kreskówkowo.

Jeśli zaś chodzi o kampanię, to spodziewałem się czegoś gorszego. W sumie tak naprawdę sam nie wiem czego się spodziewałem. Ostatnia odsłona serii, w którą grałem wydana była na PS2, więc może obawiałem się tego, że zrobili z tego jakąś bezmyślną strzelankę, w której niczym Rambo (ależ to krzywdzące stereotypy) wpadamy do kolejnych pomieszczeń i prujemy do wszystkiego co się rusza. W sumie jeśli się temu przyjrzeć, to rozgrywka została lekko uproszczona – nie ma takiego nacisku na wykonywanie zadań, a w takiej [gra]Medal of Honor: European Assault (PS2)[/gra] byli nawet bossowie! Z drugiej jednak strony pojawiły się sekwencje, w których uczestniczymy w pościgach czy w lepiej niż kiedykolwiek (pomijając [gra]Medal of Honor™ (PS3)[/gra] bo tego nie znam jeszcze) zrealizowanych misjach skradankowych. Całość jest oczywiście liniowa, ale to dobrze, bo przecież żadne oddziały specjalne nie biegają po wielkich obszarach i nie wykonują małych pierdołowatych zadań – ot, wpadają na miejsce akcji, wykonują swoje zadanie i odlatują. Zaskoczył mnie wątek rodzinny, który z początku wydawał mi się zbędny czy wręcz żenujący, ale z czasem stwierdziłem że nie jest taki zły. Na pewno sprawia wrażenie niepotrzebnego, ale nie przeszkadzała mi jego obecność, bo w sumie całkiem nieźle urozmaica typową fabułę. Pod koniec gry, kiedy robi się trochę dramatycznie jest jeszcze lepiej. Spodobał mi się poetycki przekaz zakończenia. Przeszkadzała mi natomiast dziwna twarz córki bohatera. Naprawdę dziwna. Wyglądała na starszą ode mnie. Albo może nie starszą, a… dziwniejszą.

Bardzo spodobało mi się oczywiście udźwiękowienie gry. Bronie brzmią naprawdę głośno i imponująco, dzięki czemu czuć ich moc. Do tego jeszcze świetnie zrealizowane inne dźwięki jakie towarzyszą podczas wymiany ognia i znów, jak na serię przystało wyśmienita ścieżka dźwiękowa. W połączeniu z bardzo dobrym modelem strzelania grało mi się po prostu wyśmienicie. Drażnił mnie jedynie pogłos jaki był słyszalny podczas raportów radiowych. Słyszałem jednocześnie głos z radia oraz bezpośrednio od gościa, który był obok mnie. Ja wiem, że to pewnie dla realizmu, ale trochę mi to przeszkadzało. Przyzwyczajałem się do tego chyba przez połowę kampanii. No i urzekły mnie misje, w których sterowało się samochodem. Bardzo zręcznościowe i proste, ale trzymały w napięciu. Nie przypadło mi natomiast do gustu to, że pojawiły się misje, w których bohater w pojedynkę rozwala kilkudziesięciu przeciwników. W jakimś stopniu jest to wierne początkom serii, ale na moje oko gatunek zbyt mocno ewoluował aby korzystać z takich zabiegów – a na pewno nie w grze, która przynajmniej trochę aspiruje do bycia realistyczną. Tak czy siak, po ukończeniu dobrej kampanii zabrałem się za tryb wieloosobowy, w którym spędzę jakieś… 300 godzin? Serio, mam 216 broni i każdą z nich mam zabić 20 innych graczy… Dla rozeznania przyznam się, że po około 8h grania mam spokój od… dokładnie 8 broni. Jeśli nikt mi w tym nie pomoże, to będę to wbijał jeszcze na emeryturze. O ile takowej dożyję. Tak czy siak, czekam na kolejną część i mam nadzieję, że jakieś szanse na nią są.

[gra]Call of Duty: Modern Warfare Remastered (PS4)[/gra]

Skoro już zacząłem temat wojennych FPSów to na chwilę w nim pozostanę. Tym bardziej, że miałem przyjemność ukończyć [gra]Call of Duty: Modern Warfare Remastered (PS4)[/gra]. Było to moje pierwsze spotkanie z grą, bo oryginał na PS3 mnie ominął. Sam nie wiem czemu, bo po pierwszej części na PC i dodatku pod tytułem „United Offensive” (którego niestety zabrakło w [gra]Call of Duty Classic (PS3)[/gra]) bardzo polubiłem serię. Po latach ograłem też [gra]Call of Duty: Finest Hour (PS2)[/gra], która całkiem mi się spodobała, ale była odczuwalnie gorsza od odpowiednika na komputery stacjonarne. Do [gra]Call of Duty 4: Modern Warfare (PS3)[/gra] jakoś mi się nie śpieszyło, a może zwlekałem bo nie chciałem kolejnego [gra]Battlefield 3 (PS3)[/gra]. Jednak już w trakcie pierwszej misji (i samouczku) stwierdziłem, że to naprawdę świetny tytuł. Rozmach z jakim został wykonany naprawdę robi wrażenie, tym bardziej w odnowionej wersji, która wygląda po prostu cudownie - choć jak wiadomo nie jest to szczyt tego co dałoby się zrobić na PS4. Bardzo spodobało mi się to jak zachowują i poruszają się postacie, szczególnie oddział SAS wykonujący jakąś cichą akcję. No i jest kapitan Price, który był w pierwszej części! Strzela się bardzo przyjemnie, ale znów udźwiękowienie nie usatysfakcjonowało mnie za bardzo, bo bronie brzmiały zbyt cicho – to jednak standard w serii. Bardzo ucieszyło mnie też to, że nie ma misji wykonywanych w pojedynkę. Zawsze towarzyszą nam kompani sterowani sztuczną inteligencją, ale oczywiście mają srogie problemy z celnością i potrafią walić w przeciwnika przez dobre trzy minuty, nieprzerwanie zdobiąc ścianę/otoczenie w jego okolicy.

Zacząłem od razu na najtrudniejszym poziomie jakim jest Weteran i sam się sobie dziwię, że tego samego nie zrobiłem w [gra]Medal of Honor™ Warfighter (PS3)[/gra]. Początek nie był taki trudny, tym bardziej że były to misje spokojne, wykonywane po cichu. Trudniej zrobiło się w amerykańskiej kampanii, gdzie przeciwników było naprawdę dużo. To właśnie wtedy po raz pierwszy zauważyłem, że wrogowie (cóż za zaskoczenie!) skupiają się głównie na mojej postaci i mają idealną celność. Wystarczy się lekko wychylić i ekran staje się czerwony. Ponadto, jeśli znajdowałem się dość blisko, bardzo lubili rzucać nawet po 6 granatów naraz. Niby można je odrzucać, ale tylko pojedynczo, więc przy większej ilości jest problem. Często w takich sytuacjach nie ma nawet gdzie uciec, bo choćbym biegał i skakał jak szalony, idealna celność przeciwników kładzie bohatera w mgnieniu oka. Przez to bardzo się denerwowałem, szczególnie w misji Gorączka, gdzie musimy ewakuować się do śmigłowca w ciągu trzech minut. Nie brzmi tak źle, tym bardziej że do dyspozycji mamy naloty. W praktyce jest jednak o wiele gorzej, bo przeciwnicy odradzali się w nieskończoność, a co gorsza potrafili wstać po srogim nalocie jaki im zafundowałem. Śmieszne było to, że od tych nalotów ginąłem chyba częściej niż moi wrogowie. Po kilkudziesięciu próbach w końcu się udało, ale byłem tym tak wyczerpany że nawet ulgi nie poczułem. Na szczęście później było tylko łatwiej.

Nie licząc misji z Epilogu, której po prostu nie potrafiłem przejść na Weteranie. Byłem bliski zniszczenia pada do PS4, więc skusiłem się na skorzystanie z glitcha polegającego na oszukaniu gry. Całość polega na tym, że po dojściu na bardzo łatwym poziomie do momentu zapisu, wychodzimy do menu głównego i zmieniamy poziom trudności na najtrudniejszy. Zanim jednak gra będzie mogła to zapisać wychodzimy do menu konsoli. Następnie wracamy do gry i z menu głównego wybieramy opcję kontynuacji. Dzięki temu nie musimy przedzierać się w minutę przez jakichś 30 przeciwników – co do tej pory wydaje mi się niemożliwe. Wiem, zachowałem się jak typowa Trophy Whore. Niech Wam będzie! Możecie mnie ten jeden raz nazwać w ten sposób. I tak wszyscy wiemy, że nawet najodważniejszy Trophy Warrior może mieć chwile słabości. Co ciekawe, ten glitch można zastosować w całej kampanii.

Co do samej gry, to zauważyłem, że jest niemal tak samo skonstruowana co część pierwsza – z wyjątkiem misji w pojedynkę. Zadania polegają w większości na tym samym, podobnie jak sposób w jaki je wykonujemy. Co prawda, żadnych nalotów czy ogólnie takich szalonych jazd w trzy minuty nie pamiętam, ale to zbyt mało by mówić o znacznej ewolucji. Odrzucanie granatów też nie zmienia zbyt dużo, ale co z tego? To jak z przygodami Kratosa – system walki jest tak przyjemny, że nie warto go zmieniać, a po prostu trochę urozmaicać. Zauważyłem też, że w grze jest bardzo dużo dobrej muzyki – więcej niż w Warfighter, co z jednej strony mnie zasmuciło, bo to seria od EA zawsze słynęła z genialnego soundtracku. Dowiedziałem się też, że udział w powstawaniu ścieżki dźwiękowej miał Harry-Gregson Williams – jeden z moich ulubionych kompozytorów. Co prawda, słyszałem jego charakterystyczne wykorzystywanie loopów, ale nie zwróciłem na to większej uwagi. Dopiero napisy końcowe (z rapsami, a później z metalem) mnie w tym uświadomiły. Tak czy siak, gra jest naprawdę świetna, no i nie ma trofików online – przynajmniej w remasterze. Platynę jednak odstawiam sobie na później, bo zacząłem grać w co innego, a poza tym mam sporo zaległości.


[gra]Dragon's Dogma: Dark Arisen (PS3)[/gra]

Stwierdziłem, że na razie mam dość ogrywania tytułów, które znam i zdobywania platyn w nich (aczkolwiek wkrótce do tego wrócę - jeszcze nie wiem tylko który tytuł na PS3 zacznę jako pierwszy). Zacząłem więc grać w Dark Arisen, chcąc zagrać w… coś. Spodziewałem się czegoś podobnego do serii Souls, tymczasem okazuje się, że to po prostu zwykły jRPG z otwartym światem. Albo może otwieranym stopniowo. Ogólnie tworzymy sobie milczącego protagonistę, któremu wkrótce smok wyrywa serce i je pożera. Swoją drogą, scenka która pokazuje to wydarzenie jest bardzo fajna. Spodobał mi się sposób w jakim smok mówił oraz jego głos. Tak czy siak, nasz niemy bohater postanawia odzyskać serce, ale żeby móc tego dokonać musi pokonać smoka. Zaczynamy w wiosce, w której bohater mieszka (mój ma na imię Kurisu). Tam mamy do wykonania kilka małych zadań pobocznych, związanych z wyruszeniem w okolice wioski. Już wtedy można stoczyć pierwsze walki z goblinami, ale do serii od From Software bym ich nie porównał. Są też powodem, dla których stwierdziłem że za bardzo się to różni, by nazywać Dark Arisen kolejnym klonem. Walki pozbawione są elementu zręcznościowego – a przynajmniej nie jest on warunkiem do stoczenia skutecznej walki. Zabrakło mi jednak uników czy jakichś przewrotów – teraz pozostaje mi jedynie blok lub bieg mający pomóc w uniknięciu, a nie jest to zbyt wygodne no i sprawia, że walki są mniej dynamiczne. Czasem jednak bardzo by się to przydało, bo walczymy z wielkimi stworami.

Do wyboru jest kilka klas, ale można je później zmienić. W takiej sytuacji poziom doświadczenia pozostaje ten sam, podobnie jak wyuczone zdolności i jeśli obie klasy mogą z nich korzystać, to po zmianie dalej będzie dostępna. Zacząłem od zwykłego wojownika i w sumie poziom wokacji rozwinąłem do maksimum, ale jeszcze nie nauczyłem się wszystkich jej zdolności. Mój Kurisu jest teraz mistycznym wojownikiem i poza używaniem mieczy i potężnych buław, ma jeszcze możliwość używania magicznych tarcz i czarów. Żeby jednak z nich korzystać, musiałem używać różdżki, a ja wolę jednak atakować fizycznie. Tym bardziej, że mój główny pionek specjalizuje się w używaniu magii. No bo właśnie, w grze pojawiają się pionki. Każdy z powstałych ma ich do dyspozycji. Wybieramy więc płeć takiego pionka, jego klasę (którą też można później zmienić) i przygoda staje się łatwiejsza. Tym bardziej, że można pożyczać sobie pionków znajomych z PSN. Obecnie korzystam z pomocy Bluszczu od Musiola oraz LAKIego od Assassyna. Bardzo przydatni wojownicy! Ogólnie można za ich pośrednictwem zerknąć na statystyki właściciela i spośród moich znajomych grał chyba najwięcej w tę grę.

Bardzo podoba mi się klimat gry. To przede wszystkim średniowieczne dark fantasy ze smokami, hydrami czy wielkimi trollami. Pojawiają się też ożywieńcy i choćby gryfony. Przyznam szczerze, że na mapie świata na której spędzam najwięcej czasu, nieco brakuje zróżnicowania w przeciwnikach. Dlatego gra może wydać się niektórym nudna. Pieszo przemierzamy wielkie obszary (no chyba że mamy możliwość teleportowania się) i poza odkrywaniem mapy, zbierania roślin i walki z kilkoma rodzajami przeciwników, nie czeka nas nic innego. Tak to przynajmniej wygląda gdy trzymamy się bezpieczniejszych, głównych dróg. Jeśli zechcemy pójść na skróty, możemy trafić nawet na… smoka. Na początku takim większym przeciwnikiem, który zaskoczył mnie w środku lasu była chimera (połączenie lwa, węża i kozy), która zabijała mnie w połowie walki. Teraz taki przeciwnik to pikuś, ale żeby poradzić sobie ze smokiem musiałbym mieć pewnie taki poziom jak Bluszczu – czyli około 60, przynajmniej sądząc po tym jak pionek Musiola sobie radził w walce z nim. Pionki są ogólnie bardzo przydatne. W trakcie podróżowania z nami uczą się przeciwników, otoczenia i miasta. Jeśli więc pożyczamy pionka od kogoś kto ukończył grę, wskażą nam drogę do lokacji, do której idziemy pierwszy raz. Bardzo fajna sprawa. Komentują też pobliskie sklepy, kolejne cele zadań itp.

W grze znajduje się też coś w rodzaju trudniejszej lokacji, dla wprawionych wojowników. Nie jest to raczej element fabuły, ale jak najbardziej warto się tam udać. Byle nie zaraz po rozpoczęciu przygody, bo przeciwnicy tam obecni są bardzo silni. Sam po ponad 20h grania mogę sprawdzić tylko część lokacji. Zadania, które są wziąłem są dla mnie zbyt trudne. Trzeba też wiedzieć, które ze skrzyń otwierać. Wesoło otworzyłem jedną z nich i wydobył się z niej potwór, który połknął w całości takiego pionka Musiola, resztę rozgromił jednym ciosem, a mi pozostało wczytanie zapisu sprzed tej chorej akcji. Ogólnie jeśli chodzi o zadania poboczne, to nie do końca podoba mi się sposób w jaki je rozwiązano. Sama gra podzielona jest na akty i większość z zadań dostępna jest w trakcie danego rozdziału. Jeśli więc weźmiemy zadanie dodatkowe, nie ukończymy go i przejdziemy do kolejnego aktu w fabule, to zadanie przepada. W ten sposób zaprzepaściłem 2 zadania, nie wiedząc za bardzo co w ogóle czynię. Po prostu biegałem po mieście i starałem się zrobić jak najwięcej, ale okazało się że przedwcześnie zrobiłem rzecz, która poruszyła fabułę do przodu. Na szczęście, z tego co mi wiadomo, będę mógł to powtórzyć przy NG+. Dokładnie mówiąc, ponoć do zdobycia trofeum za wszystkie zadania, wystarczy zrobić te brakujące. Dlatego wciąż mój postęp jest powolny, bo staram się robić każde które mi się napatoczy. Nie są zbyt zróżnicowane, jeśli chodzi o ich przebieg, ale nie nudzą mnie. Oczywiście warto je wykonywać, bo dzięki temu otrzymamy zarówno sporo złota jak i doświadczenia. Tak czy siak, mam w zamiarze pograć sobie przez weekend w tę grę, ale zobaczymy ile czasu mi na to zostanie.

FILMY

W sumie byłoby to wszystko na temat gier. Obejrzałem ostatnio film, który bardzo mnie urzekł. Po pierwsze, nie wydaje mi się aby warto Lekarstwo na życie (2016) przypisywać do gatunku Horror. Mi to wyglądało bardziej na thriller, aniżeli kino grozy. To dlatego, że film raczej trzyma w napięciu i wzbudza niepokój, zamiast straszyć czy wzbudzać obrzydzenie. Nie ma tutaj ani jump scare'ów, ani scen gore, ani nadprzyrodzonych istot. Są za to przepiękne ujęcia, niesamowity i hipnotyzujący klimat oraz genialna ścieżka dźwiękowa. Film jest też trochę surrealistyczny, dzięki czemu urzekł mnie jeszcze bardziej. Co prawda, można zauważyć tu elementy horroru - jak choćby tematyka tajemniczego ośrodka, w którym ludzie sobie niby wiodą sielankowe życie, ale w tle czai się coś zgniłego. Są też sceny obrzydliwe, ale sama ich obecność nie czyni filmu slasherem czy horrorem. Poza tym, czy gatunek filmu który wygląda i brzmi tak cudownie jest ważny? To po prostu świetne kino, które przez ponad 2 godziny nie pozwala myśleć o czymś innym. Mimo iż wiedziałem co, kto, gdzie i kiedy (czytaj: fabuła niczym nie zaskakuje) to bawiłem się wyśmienicie. Tak pięknego filmu dawno nie widziałem. Zawiedziony jestem jedynie końcówką - wolałbym aby film skończył się jakieś 15 minut wcześniej. Ostatnie sceny wypadły nieco komediowo i zbyt prosto jak na ten film. Jeśli widzieliście zwiastun, to trochę szkoda, bo przez niego film będzie mniej zaskakujący. Jeśli zaś go widzieliście, to wiedźcie że film jest tak dobry jak ten zwiastun. Dokładnie tak samo intrygujący, dobrze wyglądający i brzmiący. Ode mnie mocne 9/10.

Tyle ode mnie! Muzyki coś ostatnio nie słucham, nie mam więc nic do polecenia. Może muszę to zmienić. Może Ninja i Yolandi albo Korn i Slipknot wypędzą ze mnie to nędzne choróbsko, które toczy mój umysł i ciało.

Dobra! Bawcie się dobrze i piszcie mi tu komentarze. Ja znikam.

Oceń bloga:
0

Komentarze (24)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper