Weekendowe granie #31

BLOG O GRZE
1250V
kalwa | 22.08.2014, 23:36
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Sama „czydziecha” mnie ominęła, ale takie jest już życie, że nie można wszystkiego mieć. Czasu coraz mniej, gier i zajęć coraz więcej – przydałaby mi się nieśmiertelność (z opcją zakończenia egzystencji w momencie nasycenia się xD). Fajnie by było. No, ale nie o tym tutaj mowa, wszak w tym cyklu ględzimy o wszelakich zajęciach weekendowych. Zaczynamy więc #31 WG.

Mimo iż 31 odcinek sam w sobie jest wyjątkowy (taaaa....) to zaczniemy go tradycyjnie, czyli od tego w co grałem i grać będę. W sumie grania było sporo, ale już nie tak dużo tytułów naraz. Skupiłem się na Tales of Xillia, które ostatecznie udało mi się ukończyć – na razie fabularnie jako Milla. Jak ogólne wrażenia? Bardzo pozytywne, super gra. Polecam.



Jak tylko uporam się z Risen 3: Titan Lords, które dostałem do recki, będę mógł zabrać się za Tales of Xillia 2 - podejrzewam, że nastąpi to w niedzielę tego tygodnia. A samo Risen? Też spoko, czuję się jakbym grał w Gothica tyle że w innych nieco mniej odpowiadających mi klimatach. I co poza tym? Miałem grać w Spyro 2CrysisBlack Knight Sword, no ale nie pogram, bo nie. Tyle o grach. Reszta tyczyć się będzie tej "wyjątkowości" tego odcinka.

Aha, miałem jeszcze coś dopowiedzieć o zlocie - zrobię to tutaj, jak totalny socjopata, bo tam już teraz za późno. Był całkiem spoko, ale poprzedni podobał mi się bardziej. Dlaczego? Bo za dużo było samego grania - we Wrocku żeśmy się rozgadali jak wariaty, w Rybniku nieco mi tego zabrakło. Fajnie było poznać nowych osobników i posłuchać co mają do powiedzenia. Cieszę się, że w końcu poznałem kogoś z redakcji. A co do samej sytuacji z P.T. - ogólnie że obok grali w Fifę 1400 i było głośno i wesoło to trudno poczuć jakikolwiek klimat, czy usłyszeć jakieś straszne dźwięki. No, ale w pewnym momencie, pod koniec teasera zrobiło się w lokalu cicho. Naprawdę. Podświadomie wiedziałem o tym, ale mimo wszystko nie zwróciłem uwagi i bardziej skupiłem się na grze. Gdy w Silent Hills wyskoczyła na mnie przegniła paskuda, ktoś dopadł mnie od tyłu i nieźle wystraszył lekko mną potrząsając xD. Mimo wszystko krzyknąłem cicho, a wszyscy obecni ryknęli śmiechem. Gdyby nie ten epizod to gry bym się raczej nie wystraszył. To ma pewnie moc dopiero w nocy, najlepiej w samotności, na słuchawkach. Ogólnie fajnie było, tylko tego grania jak na mój gust za dużo. Miałoby to większy sens, gdyby impreza trwała dłużej - no i zauważyliście, że przełożyło się to również na relację Hantosa? Zamiast opisywać same wrażenia ze spotkania z ludźmi, większość obracała się wokół gier. Just sayin'.

Oburzeni, że tak krótko opisałem wrażenia z gier? No to dobrze, to był taki „hołd” wszystkim komentującym i dyskutującym w ten sposób. Jakoś trzeba funkcjonować, nie ma to tamto. Jak nie kijem, to żartem go. Ugh... O czym to ja... a, wrażenia po ukończeniu ToX. No więc tak jak pisałem w Laughterowym, zapajęczonym, czydziestym odcinku WG, największymi wadami tej produkcji są drewniane twarze bohaterów i ich kilka poz podczas przerywników filmowych. Postacie wyglądają jakby miały zaledwie kilka grymasów spośród których mogą wybierać. Pamiętacie jak to było w Final Fantasy X? No, to coś takiego. Rikku jak gadała to tak śmiesznie gestykulowała przez całą swoją kwestię, to samo śmieszny Tidus który tak jakoś wymachiwał dłonią co chwilę. Tutaj jest podobnie. Postacie stoją w miejscu, potem nagle biegną. Nie ma tej pozycji przejściowej pomiędzy staniem a biegnięciem. Ale filmiki animowane to istne cudo. Naprawdę, wyglądają prześlicznie. Co ciekawe, aktorzy głosowi inaczej mówią podczas nich – i chyba bardziej przypadła mi maniera mówienia właśnie ze wstawek anime. Kwestie wypowiadane w nich brzmiały naturalniej, prawdziwiej. Ostatecznie ich obecność całkiem mnie zaskoczyła, bo spodziewałem się że pojawiła się tylko jedna w intro. Jakie jeszcze wady? Hm, myślę że długo rozwijającą się opowieść można do tego zaliczyć. Na początku (dawno temu to było) jest bardzo ciekawie, a potem przez dobre 10 godzin nie dzieje się nic szczególnego. Na szczęście później znów akcja nabiera tempa, my jako gracze zaczynamy przywiązywać się do bohaterów i o nich nieraz śnić... tfu, w sensie ciekawi jesteśmy co dalej.



No i kolejna wada? Poziom trudności, zdecydowanie. Nie wiem jak to wypada na Hard, ale na Normal szedłem przed siebie praktycznie bez niczego. Ot, zatrzymałem się na kilku bossach, ale była to kwestia złego dopasowania umiejętności postaci czy ogólnie pojęte nieprzygotowanie do walki. Łatwo jest również przez to, że po przegraniu walki z bossem nie musimy zaczynać od ostatniego zapisu. Mamy możliwość powtórzenia samej walki, a co więcej przygotować wszystko w odpowiednim menu. Walkę możemy powtarzać w nieskończoność stosując różne statystyki, używając odpowiednich pokarmów czy zmieniając ekwipunek. Co najlepsze, przedmioty zużyte podczas przegranej walki, wracają do nas przy kolejnej próbie. No kurde, złota gra! Nie da przegrać. No ale ja rozumiem, że wyzwania nie w modzie teraz. Kiedyś spróbuję na Hard, inaczej nie wyczymię. Co by tu jeszcze dodać. Jakby nie chciało się Wam w to za bardzo grać, bo walki_takie_dziwne_i_chaos_everywhere_omg_chińskie_gry_małe_dzieci_się-bijo, to możecie zautomatyzować walki – tak jak miało to miejsce w genialnym Final Fantasy XII – z tą różnicą że gambit system znany z „dwunastki” był o niebo lepszy i dawał więcej możliwości. W ToX nawet automatyczne używanie przedmiotów kulało – mimo wszystko jednak korzystałem z tego przez większość gry. Wyłączyłem dopiero w ostatniej lokacji, bo Jude ciągłym używaniem ich nie pozwolił mi na użycie tych najważniejszych. Po wyłączeniu Auto-Item ostatnia walka była niemal banalna, tym bardziej że każda z postaci miała coś w rodzaju wzmocnienia. Szalona jazda, tyle powiem. A zalety? Jest ich na tyle dużo, że ostatecznie oceniłem tytuł 8.5/10. Przede wszystkim zachwycił mnie wspaniały design świata – niejednokrotnie zatrzymałem się by trochę się rozejrzeć, podziwiając wyobraźnię twórców. Do tego dodajmy fajnie wykreowane postacie i różne aparycje niektórych z nich (szczególnie fajnie wygląda Milla) oraz wygląd potworów – od całkiem słodkich stworków do tych dziwacznych, ale niemniej sympatycznych. Muzyka oczywiście też stoi na wysokim poziomie i coraz bardziej cenię sobie dokonania Sakuraby. Szczególnie po tym co zrobił w Valkyrie Profile 2: Silmeria – geniusz? No i ostatecznie zakończenie mi się spodobało, mimo iż jak uważa mój znajomy nie było wystarczająco efektowne. Zakończyli to w innym stylu – skupiając się na pozytywnych emocjach, tym co potem. Mi się jakoś podobało, ale akurat patosem trochę zawiało. Na pocieszenie odrobina muzyki. Przed Wami Motoi Sakuraba. Na uwagę zasługują szczególnie dwa ostatnie utwory – ktoś kto stworzył coś takiego nie może być śmiertelnikiem.














Więcej o grach napisać nie mogę – o wrażeniach z (jeszcze nie ukończonego) Risen 3 napiszę w recenzji, która jakoś niedługo pojawi się na portalu. Poza Gotem z Karaibów nie ogrywam teraz nic innego, toteż kończymy temat gier tym niesamowicie wesołym akcentem. Filmów nie poruszam, bo czasu nie ma - to one poruszają mnie! (gdy je oglądam). Pozostała więc...


MUZYKA
Ot i cała wyjątkowość. Dzisiejszy wpis skupia się na kiczowatej muzyce prosto z RPA. Relacjonuję ze studni, więc wybaczcie mi proszę ponury i ciemny nastrój tegoż odcinka, no ale jak już wlazłem z dwa tygodnie temu tak wyjść nie mogę. Konie męczą, ślimaki mlaskają... ach, żyć, nie umierać, wiaderka łapać, wodę pić. No, ale wracając do tematu – koncert (czy raczej festiwal) odbył się w warszawskim Torwarze. Byłem tam po raz pierwszy i niestety organizacyjnie bardzo mi się nie spodobało. Pierwsza sprawa: co to za przeszukiwanie i głaskanie przy bramkach? Czyżbym mógł się okazać zamachowcem – ciekawi mnie czy kiedyś jakieś mordy miały miejsce, że takie środki ostrożności. Co jeszcze gorsze – plastikowej butelki z wodą wnieść nie można, trzeba się jej pozbyć. Później dają opaskę (wiem, to normalka na festiwalach, ale do tej pory mnie to rozwala, z przedszkolem mi się to kojarzy, albo z festynem dla dzieci gdzie można watę cukrową sobie kupić i los za złotówkę) i jak już przeszedłeś przez bramkę tak koniec, z Torwaru nie wyjdziesz - chyba że na stałe. Dobrze że był jakiś taras gdzie sprzedawali wodę z piwem za 8zł(!) i można tam było sobie na bardzo zimnej posadzce usiąść i poimprezować na wylanym piwie z całkiem nieznanymi sobie ludźmi. Oczywiście z jakimkolwiek napojem na halę koncertową wejść nie można i w sumie nawet nie mam pomysłu o co tutaj może chodzić. Plastikowym kufelkiem nikomu krzywdy zrobić nie można, a i upić się tym piwem jest bardzo trudno, ale mniejsza o to. Mają swoje zasady, niech się głaszczą wzajemnie. W czasie gdy przebywałem sobie na tarasie, na scenie szalał(a) Mister D. Dziwne to. Na dwa dni przed koncertem sobie sprawdziłem o co z tym chodzi i w sumie mogłoby być całkiem spoko, gdyby nie to że wokalistce z wokalem bliżej do jakiegoś punka (jeśli chodzi o jakość i umiejętności), a nastrojem do nawiedzonej dziewczyny spod bloku, która za dużo grzybów zjadła. Śpiewa w takiej „zabawnej” formie o naszej szarej i smutnej rzeczywistości polskiej. Wydaje mi się, że ma całkiem fajną wizję, ale wykonanie do mnie nie trafia – choć muzycznie całkiem spoko, jakieś takie połączenie punka z elektro/dance w nawiedzonych klimatach. Pod sceną mało ludzi się bawiło, więc popularność chyba jeszcze nie ta. Zastanawia mnie ilu ludzi podchodzi do tego projektu na poważnie – bo na równi z Bonusem BGC nie można tego postawić, Mister D. przynajmniej stara się jakąś muzykę tworzyć, Bonus to debil który wykorzystuje swoje 5 minut, które otrzymał od głupiego, jutubowego, polskiego społeczeństwa (tak bardzo żartobliwego i jajcarskiego), podobnie jak Gracjan czy jakiś inny syntetyk – jeden czy drugi chyba nawet mógł płytę wydać.





Odstawmy narkotyki i zajmijmy sięczymś bardziej pożytecznym. Jak pani De zeszła ze sceny, na jej miejsce wstąpił DubFX. Jego studyjne dokonania nie za bardzo mnie porwały, ale na koncercie dał radę. Miał niestety kilka wpadek jak wyłączenie sobie mikrofonu, potknięcie się o kabel czy źle rozpoczęty beatbox. Zastanawiam się też czy nie używał jakiegoś modulatora głosu, bo zmieniał mu się naprawdę często i znacznie. Z wokalu typowo reggae'owego przechodził w rapowanie bardzo niskim głosem, by za chwilę jedną zwrotkę wyśpiewać wysokim tonem. No nic, nawet jeśli używał to fajnie to brzmiało. Ogólnie jego występ dobrze wspominam. Zrobiło się gorąco, kark mnie rozbolał od machania głową i jakichś tańców i już w zasadzie byłem cały mokry. Podobnie jak ludzie którzy mnie otaczali. Koncert się skończył i jedyne co mi przeszkadzało to ludzie-kołki z telefonami w górze czy niektóre utworki trwające zbyt długo. Było natomiast kilka brudnych, dubstepowych utworków których chciałbym posłuchać dłużej. Zabrakło mi również więcej drum'n'bassu.





No i po jakimś czasie od zejścia Fixa na scenie zrobiło się ciemno, zagrał mroczny, rodem z horroru ambient a na wyświetlaczu pojawiła się dziwna twarz patrząca przed siebie. Ludzie zaczęli wrzeszczeć i się rzucać – no cóż, Die Antwoord tak często tego tajemniczego gościa pokazywali w swoich teledyskach, że stał się swego rodzaju gwiazdą – no, widać na scenie dziwolągi nikogo nie przerażają i nie odrzucają. Wspomniany człowiek jest w intro poniższego utworu - chyba ich najsłynniejszy.



Potem dłuższej chwili słuchania mrocznego ambientu i dziwnych jęków, na scenie zaczęli pojawiać się dziwni muzycy. Pierwszym z nich był ukrywający swój głos i twarz Dj Hi-Tek, który zapodał ten oto groźny utwór. "Dobrze że ze słów nie przeszedł do czynów" - słowa naszego naczelnego, któremu opowiadałem o wrażeniach podczas rozmowy na zlocie.



Zagrali całkiem sporo utworów, średnio po 6 z każdego z trzech albumów. Zadziwiająco dużo z nowego albumu. Grali jedną piosenkę za drugą, nie dając nam zbyt dużo na odpoczynek. No i po skończeniu pierwszej, Ninja pierwsze co powiedział to "K***A!!!!" - ludzie bardzo docenili to, że tak się postarał. I tak w ogóle czy to nie jest najpopularniejsze słowo polskie? Show bardzo energiczne i szalone. Seksowna (i dziwna, czy wg niektórych nawet brzydka) Yo-Landi tańczyła wraz z innymi tancerkami, a Ninja gdy tylko mógł skakał w tłum by uskuteczniać crowd surfing. Stałem niemal pod sceną, ale po prawej stronie więc nie udało mi się go przenieść na rękach.



Szkoda tylko, że tak mało ludzi znało piosenki z nowego albumu, ale w sumie w sklepach sieciowych jeszcze z albumem się nie spotkałem - najłatwiej dostać pierwszy. Znali oczywiście wszystkie single, ale utwory poza singlowe były dla większości czarną magią. Ogólnie zawiodłem się lekko bo zabrakło mojego ukochanego She Makes Me a Killer oraz Ugly Boy, którego teledysk już się robi o ile wiem. Ogólnie ludzie na koncercie to buraki; jedni się przepychają, inni stoją i się plują jak ich szturchniesz, bo on przyszedł nagrywać koncert - no i dziękuję bardzo, poniżej wideo z całego koncertu.



No a teraz spam z nowego albumu (albo i nie) i nie tylko. Na tym zakończę swoją relację i przejdę do wydarzeń z życia codziennego.


http://vimeo.com/96996300


Podczas tej piosenki Ninja występował w tej samej masce.











Tyle wystarczy. Przydarzyło mi się coś nietypowego. Czuję się zagrożony. Od dwóch dni wyglądam nocą przez okno i próbuję dojrzeć czy ktoś mnie obserwuje z ulicy. Zawsze się ich tam spodziewam i zawsze tam są. Konie wytykające mnie kopytami i śmiejące się ze mnie. Pewnie były tam od zawsze, ale odkąd otrzymałem tą tajemniczą przesyłkę od nieznanego mi nadawcy poczułem nowe zagrożenie. Co było w paczce? Bałem się ją otworzyć, spodziewałem się głowy konia, ale okazało się że jest jeszcze gorzej. Była tam odcięta noga konia. Co najgorsze najwidoczniej ten sam koń ciągle patrzy się do wewnątrz mojego pokoju przez okno. Wskazuje na mnie swoim kikutem i porusza wargami jakby chciał coś powiedzieć. Może to z niego śmieją się te konie z ulicy? Cóż za okrutne stworzenia. Zastanawiam się czy go nie wpuścić do środka. Jeśli dalej będzie lewitował bez nogi za moim oknem, w końcu się wykrwawi. Jestem jednak zbyt przerażony by to zrobić. W pakunku oprócz jego nogi było mleczko w proszku - może mam mu je przyrządzić? SAM NIE WIEM! Proszę, kimkolwiek jesteś, nie rób mi krzywdy, nie rań więcej koni, to STRASZNE :O!!! Co jeszcze znalazłem w pudełku? Z pozoru całkiem przypadkowe rzeczy: pogryziona bateria, jakieś karteczki z papieżem, statystki jakichś śmierci (oboże), orzech włoski i paczkę papierosów których nigdy nie odpalę. A co najważniejsze - i świadczy to o tym, że nadawcą jest ktoś kto wie o mnie chyba wszystko - znajdowała się tam gra, na którą czekałem od dłuższego czasu. Tyle razy jej poszukiwałem, a nigdy nie znalazłem. Chyba mam jakiegoś prześladowcę - jeśli to czytasz, proszę, nie rób mi krzywdy. Próbuję odgadnąć czy te przypadkowe przedmioty mają jakieś znaczenie - nie może być inaczej. Głowię się nad tym już dłuższy czas, nie daje mi to spokoju i spędza sen z powiek. Nie wiem kto tomoże być, ale czuję się z tym źle. Uciekam już, a Was zapraszam do spamowania. Mam nadzieję, że sprawca się przyzna, jeśli nie, może pomożecie mi go odnaleźć.

Oceń bloga:
0

Kalwa!

Nie buj się!!!1
83%
Nie nub sie!!!11
83%
To ja ci wysłałem ten paczkę! Poszedł mie stąd.
83%
Puś mie bo zaszczele
83%
Jestę robakię
83%
Pokaż wyniki Głosów: 83

Komentarze (85)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper